niedziela, 2 września 2018

Rozdział XVII - Magia świąt


Loren

Szedł spacerowym krokiem wzdłuż sklepowej alejki, mijając kolejne półki zapełnione po brzegi produktami w różnokolorowych opakowaniach. Potrzebował oliwy z pestek winogron, kminku, cynamonu, suszonych owoców oraz kilku innych rzeczy, będących częścią długiej listy zakupów, którą trzymał jedynie w swojej głowie. Większość tych składników znajdowała się już w wózku, który żwawo, acz nieco lękliwie pchał Eli, idąc równoległą alejką. Miał szukać syropu klonowego i miodu, ale jedyne, na czym się skupiał to uporczywe patrzenie na Lorena. Nieustannie przyspieszał za każdym razem, kiedy oddzielał ich rząd półek i zwalniał pomiędzy nimi, kiedy mógł widzieć swojego Pana.

Po tym, jak niemalże zgubił go w deszczu, zabójca przynajmniej teraz miał już świadomość, jaka to dla chłopaka męka być pozostawionym samemu, kiedy wkoło krąży tylu ludzi. Poznał to po jego zbolałej, zatrwożonej minie, gdy poinformował go, że sam musi znaleźć część składników i nie może zbliżać się do niego na mniej niż dziesięć metrów. To chodzenie po sklepie, patrzenie jednym okiem na Pana, a drugim szukanie syropu, musiało być dla niego jak droga do Mordoru, nie wspominając o tym, że mógł się przy tym nabawić oczopląsu.