sobota, 4 listopada 2017

Rozdział VIII - Przyjęcie

Loren

Złapał za mosiężną kołatkę w postaci dużego kółka zwisającego z paszczy złotego lwa i zastukał nią mocno trzy razy w wielkie dębowe drzwi. Zgodnie ze zwyczajem, po trzech sekundach nacisnął dzwonek i niemal natychmiast drzwi zostały otwarte, a lokaj w uniformie, po ujrzeniu jego twarzy, zaprosił go uprzejmie do środka. W ogromnym holu jego wzrok, jak zwykle kiedy tam bywał, spoczął na kryształowym żyrandolu. Setki drobinek połyskiwało i mieniło się, odbijając światło. Zawsze kiedy pod nim przechodził, miał wrażenie, że to cholerstwo zaraz na niego spadnie. Na szczęście jeszcze nigdy się to nie zdarzyło. Na szczęście dla gospodarza domu.


                - Czy mógłbym zabrać Pański płaszcz?

                - Oczywiście – Ściągnął odzienie, przez które zaczynało mu się już robić zbyt ciepło i oddał je lokajowi.

                Spojrzał na lustro, ale zamiast po raz setny podziwiać przepiękną złotą ramę, zdobioną rzeźbionym barokowym wzorem, podziwiał swój idealnie wykrojony, szyty na miarę smoking, który odebrał od krawca jeszcze tamtego popołudnia. Czarna, dopasowana, gładka tkanina sprawiała, że czuł się w niej, jak w drugiej skórze.

                Odwrócił wzrok od swojego odbicia i ruszył w stronę dobiegającej jego uszu muzyki – dźwięków fortepianu i głębokiego głosu śpiewaczki. W miarę zbliżania się, słyszał coraz wyraźniej towarzyszące muzyce odgłosy rozmów i śmiechu. Kiedy wszedł do wielkiej sali balowej, utrzymanej również w barokowym stylu, okazało się, że to muzyka towarzyszyła rozmowom, choć Loren wolałby, aby było odwrotnie.

                - Loren! – usłyszał donośny kobiecy głos, wydostający się gdzieś z grupki ludzi, ubranych równie elegancko i szykownie, co on. I równie niebezpiecznych. Mężczyźni w smokingach lub garniturach, a kobiety w olśniewających sukniach, niektórych odsłaniających trochę więcej ciała, niż wymagałaby tego przyzwoitość. Nie żeby narzekał.

                Wzrok kilku osób zwrócił się na niego, kiedy w jego kierunku zaczęła zmierzać kształtna kobieta o długich, ciemnoblond lokach opadających na ramiona i plecy. Przy każdym kroku kręciła biodrami, a granatowa sukienka falowała w powietrzu.

                - Witaj, Elisabeth – powiedział.

                - A co tak formalnie? – uśmiechnęła się drapieżnie i pocałowała oba jego policzki. Miał nadzieję, że nie ubrudziła go szminką. – Jak zwykle wchodzisz tutaj i wyglądasz, jakbyś przywłaszczył sobie całe otoczenie.

                - Nie muszę sobie nic przywłaszczać, jeśli już jest moje – popatrzył w jej biust, nawet się z tym nie próbując kryć.

                - I jak zwykle bezczelny – popatrzyła z naganą, ale i tak widać było, że jej to schlebia. Wyprostowała bardziej plecy, wypinając do przodu piersi.

                - A tobie jak zwykle się to podoba – uśmiechnął się i zabrał kieliszek szampana z tacy, z którą kelner krążył między zebranymi. Kobieta już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale ubiegł ją ktoś inny.

                - Loren, zaczynałem się bać, że nie przyjdziesz – powiedział wesołym głosem mężczyzna po pięćdziesiątce.

                - Xavier – Loren odwzajemnił jego przyjacielski uścisk, choć bardziej odpowiadałoby mu zwyczajne podanie dłoni. – Jak mógłbym zignorować takie piękne zaproszenie? Ktoś, kto rozdaje takie mini dzieła sztuki, musi organizować niezłe przyjęcia – przypomniał sobie pozłacany kawałek papieru, z pogrubionymi wzorami podobnymi do ramy lustra, którą otrzymał dobre parę tygodni wcześniej.

                - Czyli tylko ta kartka cię zachęciła? – oburzył się pan domu i wieloletni przyjaciel Lorena. Tak, jego zdecydowanie mógł nazwać przyjacielem, co w przypadku Lorena było niezwykłym wyróżnieniem. Denerwowało go niesamowicie, kiedy ktoś uważał, że zyskał to miano, nawet jeśli daleko mu jeszcze do tego brakowało. Na szczęście Xavier zasłużył na nie dawno temu, tak samo jak Loren zasłużył na miano jego przyjaciela. Poznali się, kiedy zabójca dopiero zaczynał swoją karierę i mimo że cały sukces w tym przestępczym świecie przypisywał tylko sobie i własnej determinacji, musiał przyznać, że dużo zawdzięcza też Xavierowi. Poza tym, mimo, że był od niego dużo młodszy, zawsze dobrze im się rozmawiało, nie tylko o sprawach związanych z ich zawodem, ale także o innych, mniej ważnych rzeczach. No i oczywiście znajomość z osobą na tak wysokim szczeblu w tym zabójczym świecie była bardzo przydatna. W końcu przyjaźń z kimś, kto teraz miał swoje małe imperium, w którym zarządzał importem oraz dystrybucją broni, a także pilnował przestrzegania pewnego regulaminu ograniczającego działanie płatnych zabójców na terenie Nowego Jorku, musiała nieść ze sobą pewne korzyści, prawda?

                - Oczywiście, że nie. Dla samej kartki bym się nie fatygował – odparł upijając łyk szampana, już po pierwszym posmakowaniu rozpoznając, że to jeden z najwyższej półki.

                - No ja myślę – roześmiał się Xavier. Zamienił kilka słów z Elisabeth, po czym uprzejmie dał jej do zrozumienia, że chce porozmawiać na osobności z Lorenem. Nie musieli się kryć ze swoimi rozmowami wśród tych wszystkich ludzi, którzy zajmowali się tak samo różnymi, niezbyt zgodnymi z prawem rzeczami, ale i tak udali się w bardziej odosobnione miejsce. Usiedli przy jednym ze stolików w mniej zatłoczonej salce, trochę ciemniejszej i bardziej klimatycznej, z mahoniowymi zasłonami zakrywającymi okna. Niedaleko stał stół bilardowy, na którym unosiła się wieża z kieliszków wypełnionych tym samym płynem, który popijał Loren. Ekstrawaganckie pomysły przyjaciela już dawno przestały go dziwić.

                Xavier założył nogę na nogę i zapalił cygaro, proponując drugie Lorenowi. Zazwyczaj nie przepadał za paleniem, chyba że w towarzystwie, więc wyjątkowo przyjął je i już po chwili wypuszczał z płuc gęsty dym.

                - No więc… Co tam u ciebie słychać mój drogi Lorenie? – zawiesił na nim spojrzenie szaro-niebieskich, przenikliwych oczu.

                - Wszystko w porządku – odpowiedział rzeczowo Loren.

                - Bez zmian? – trochę zbyt krzaczaste brwi uniosły się nieznacznie, tak samo jak kąciki ust.

                - Oh, daj spokój. Dobrze wiem, że McWell wszystko wypaplał. Ta szuja nie potrafi trzymać języka za zębami dłużej niż dwadzieścia cztery godziny.

                - Masz rację, nowinki szybko się rozchodzą, jeśli ich posiadaczem jest nasz złotousty McWell – zakpił starszy. – Wiesz, nigdy nie posądzałbym cię o zainteresowanie posiadaniem niewolnika. Myślałem, że nie kręcą cię takie rzeczy, a wiesz, że znam cię wystarczająco dobrze, aby mieć prawo żeby tak myśleć.

                - Ludzie i ich zainteresowania się zmieniają - skomentował. - Akurat nadarzyła się taka a nie inna okazja, więc pomyślałem „czemu nie?”, a nuż niewolnik wprowadzi jakiś powiew świeżości do tej szarej codzienności. I oto mam na głowie zboczonego siedemnastolatka z tendencją do naruszania mojej przestrzeni osobistej podczas snu.

                Xavier roześmiał się serdecznie i potrząsnął głową.

                - To nieźle ci się trafiło – skomentował. – Ale szara codzienność… - westchnął. – Chłopcze, jesteś jeszcze młody, korzystaj z życia.

                - Łatwo mówić – prychnął Loren. – Pokorzystałem już i mi się znudziło. Poza tym nie jestem już taki młody, a ty nie wystarczająco stary, aby tak mówić.

                - Jesteś, jesteś. Nawet nie przekroczyłeś jeszcze tej magicznej trzydziestki, a już narzekasz.
                - Ale jestem już blisko, a czas szybko leci – uznał i dopił szampana. – Masz coś mocniejszego?

                - Szkocka?

                Loren pokiwał głową, trzymając w zębach cygaro i okrążając w zamyśleniu jego główkę językiem. Zastanawiał się co teraz może robić Eli, czy ogląda telewizor, tak jak mu polecił, czy leży w jego łóżku i czy ma na sobie już ubrania, czy nadal jest w samym ręczniku, tak jak go zostawił i czy…

- Loren – Gospodarz patrzył na niego, trzymając szklankę wypełnioną złotym płynem i kostkami lodu.

- Dziękuję – zabrał przezroczyste naczynie i wziął łyk trunku. Znacznie lepsze niż szampan.

- Opowiedz mi o nim coś więcej – zagaił Xavier, najwyraźniej zainteresowany jego zdobyczą.

- Ależ nie ma o czym, naprawdę – Machnął ręką.

- A nie o nim przed chwilą myślałeś? – zapytał, jak zwykle wykazując się aż zbytnią spostrzegawczością i dedukcją. – Jeśli jest o czym myśleć, to na pewno jest i o czym mówić.

- Nie, myślałem tylko o Elisabeth – skłamał Loren.

- Ah.. Piękna Elisabeth. Nadal masz z nią tak… zażyłe stosunki?

- Tylko stosunki – odparł z uśmiechem brązowowłosy.

              - Rozumiem. Ale uważaj, potrafi być mściwa.

                - Będę ostrożny.

                - Szczerze wątpię – odparł przyjaciel. – Ale wracając do tego niewolnika. Jeśli potrzebowałbyś porozmawiać, czy też zasięgnąć rady kogoś kto ma już doświadczenie, na tym przyjęciu jest taka osoba. A może nawet i więcej osób, ale o tej wiem najwięcej. Gdybyś chciał, mogę cię z nim poznać. Pracował w tej samej branży co ty, ale na razie jest.. - Poprawił się na krześle. - Zawieszony.

                - Zawieszony?– zainteresował się odrazu Loren, dolewając sobie szkockiej z butelki pozostawionej na stoliku.

                - Nie pytaj – westchnął Xavier, wyraźnie poirytowany na samą myśl o tym. - A oprócz tego, mam kogoś, kto byłby zainteresowany zleceniem. Bardzo mu zależy na tym, żebyś ty je wykonał.

                Loren podrapał się po głowie, przez co parę lekko falowanych kosmyków opadło na prawą stronę jego czoła.

                - Ja? Z tego co pamiętam, oprócz mnie jest jeszcze dwunastu stałych zleceniobiorców w Nowym Jorku, nie wspominając tych z okolic, którzy są tu przejazdem, żeby wstąpić chociażby na twoje przyjęcie – odparł Loren. Coroczne przyjęcia wydawane przez Xaviera zawsze były wielką uroczystością i przyciągały śmietankę towarzyską przestępczego podziemia, nie tylko tego nowojorskiego. Miały przede wszystkim na celu dzielenie się informacjami, zawieranie nowych interesów, czy po prostu znajomości oraz przyjmowanie, lub dawanie nowych zleceń. To była szansa na zaistnienie dla nowych, mniej znanych ludzi, ale także niezwykłe wyróżnienie -  móc uczestniczyć w czymś tak elitarnym. - Nie może wybrać kogoś innego?

                - Dobrze wiesz, że jesteś najlepszy, a ja dobrze wiem skurczybyku, że chcesz żebym ci o tym powiedział.

                Loren zaśmiał się szczerze.

                - No dobrze. Mogę porozmawiać z tą osobą, ale nie obiecuję, że się zgodzę.

                - Robisz się coraz bardziej wybredny, Loren. I coraz bardziej zgorzkniały. Nie zarobiłeś czasem zbyt dużo pieniędzy w zbyt krótkim czasie?

                - Może i tak – Wypuścił z ust dym. -  Ale wiesz, że one nie były nigdy moją główną motywacją.


***


                Wieczór mijał w iście szampańskiej atmosferze. Xavier niestety musiał go zostawić, aby porozmawiać z innymi gośćmi, jak na dobrego gospodarza przystało, ale i tak nie brakowało mu towarzystwa. Porozmawiał nawet chwilę z tym człowiekiem od niewolników, o którym wspomniał przyjaciel. Okazał się dość ekscentrycznym, ale przystojnym mężczyzną w podobnym wieku co Loren, z dość niepokojącym, szalonym błyskiem kryjącym się gdzieś w  bezdennie czarnych oczach i uśmiechem nie schodzącym z ust. Tlenione blond włosy i stylowy garnitur w kolorze absyntu, sprawiały że był tam doprawdy dziwną, ale wyróżniającą się osobistością.

                - Słuchaj, kochasiu – zagadnął w pewnym momencie, zbliżając się do niego niebezpiecznie blisko. – Spotkajmy się w innym terminie i innym miejscu. Otrzymałem jakieś pół godziny temu telefon, że moje kochane cukiereczki rozrabiają w domu. A szczególnie jeden. Chciałbym zostać dłużej, ale sam rozumiesz, im szybciej dostanie karę, tym lepiej – mrugnął porozumiewawczo i po krótkim pożegnaniu, podczas którego dał Lorenowi swoją pachnącą różami wizytówkę, opuścił przyjęcie. Bardzo dziwny człowiek – uznał Loren i zaczął się zastanawiać ile taki ktoś może mieć niewolników i czemu nazywa ich cukiereczkami. Przez co znowu zaczął myśleć o swoim niewolniku. Czy i on nie zepsuje się za bardzo, jeśli Loren pozwoli mu na zbytnią swawolę i nie będzie dawać żadnych kar? I czy jest właściwą osobą, aby posiadać takiego niewolnika?

                - Pan Loren? Loren Mauvells? – zapytał jakiś lekko otyły facet w okularach.

                - Owszem, słucham?

                - Jestem znajomym Xaviera, mam dla Pana zlecenie, jeśli byłby Pan chętny je przyjąć.


*

                Około godziny dwunastej miał już na głowie zlecenie, którym musiał się zająć oraz zbyt dużo wypitych szklanek szkockiej, z którą zdążył się zaprzyjaźnić. Niestety pod koniec przelotnej znajomości okazało się, że (butelka) jest zbyt pusta, a to wszystko w sumie zasługa Lorena. Stwierdził, że to najwyższa pora, aby wrócić do domu. Pożegnał się z towarzystwem i ruszył do wyjścia. Niestety albo stety, po drodze do jego ramienia przyczepiła się Elisabeth.

                - Znikasz już? – zapytała, trzepocząc rzęsami i uśmiechając się zalotnie. Loren nie lubił tego w kobietach. Każda zachowywała się tak samo próbując go uwieść. Co się stało z tymi wszystkimi damami, które czekają na jakiegoś dżentelmena, któremu same pozwolą się zdobyć? Każda tylko rzucała się na niego jak szczerbaty na suchary i zbyt szybko dawała to czego chciał. Wiedział, że to dlatego że jest przystojny, bogaty, cholernie seksowny i niebezpieczny (w cholernie seksowny sposób, jak to powiedziała kiedyś jedna z jego kochanek). Ale błagam! Trochę przyzwoitości. Może on sam wcale nie jest takim dżentelmenem (szczególnie w łóżku) i może nie jest aż tak przyzwoity jak powinien (może na co dzień też), no ale…

                - Kotku? – ponaglający głos kobiety przebił się przez stos jego myśli.

                - Nie nazywaj mnie tak, Liss – Odsunął ją od swojego ramienia, ale pozwolił iść ze sobą do samochodu. – Tak mówią do siebie pary, a my nie jesteśmy parą, o ile dobrze pamiętam.

                - Oj no weź – Oboje zapinali guziki płaszczów. – To jak mam cię nazywać?

                - No nie wiem. Może po imieniu?

                - A nie wolałbyś… tak jak w łóżku? – zachichotała figlarnie i oparła się o drzwi pasażera, które właśnie miał otworzyć. – Jedźmy do hotelu, Panie – szepnęła uwodzicielsko i przygryzła wargę.

                - To jak mówimy do siebie w łóżku, pozostaje w łóżku – odparł, chociaż to jedno słowo zdołało już sprawić, że zaczął rozważać ten pomysł. Przypomniał sobie o niewolniku. Oraz o jego zachowaniu tamtego poranka.

                Popatrzył na szyję Elisabeth i ze smutkiem stwierdził, że nie jest tak ładna i smukła, jak szyja jego niewolnika, a jej „Panie” nie tak samo przepełnione szacunkiem i poddaniem. Po krótkim namyśle odpowiedział:

- Dziś pojedziemy do mnie do domu.

- Do ciebie? – zdziwiła się. – Przecież nigdy mnie tam nie zabierasz.

- Ale dzisiaj chcę jechać tam. Wsiadaj do auta.


*


Niecałe pół godziny później byli już pod domem Lorena. Przez namiętne pocałunki i alkohol szumiący w głowie, ledwo weszli do środka, a kiedy już im się to udało, ruszyli do w połowie wyremontowanego salonu, po drodze pozbywając się ubrań. Czujnik ruchu zaświecił lampkę, dzięki której mogli zlokalizować kanapę. Na szczęście Loren w porę zauważył na niej leżącego chłopaka, który patrzył na nich zaspanym wzrokiem. Ciche dźwięki dochodziły z włączonego telewizora.

- Panie..?

Elisabeth przestała zasysać wargę Lorena oraz siłować się z guzikiem jego spodni i spojrzała w kierunku niewolnika.

- Kto to jest? – spytała zdyszana.

- To tylko mój niewolnik, nie zwracaj na niego uwagi – odparł patrząc w oczy Eli’ego, który z kolei nie spuszczał wzroku z Lorena.

- Niewolnik? Masz niewol… - Loren objął ją w pasie i żarłocznie wpił się w jej usta, co skwitowała jękiem. Nie odrywając się od niej, zerknął ponownie na chłopaka i zauważył jego szklący się wzrok oraz zaciskające się usta. Taka kara chyba będzie wystarczająca. Może teraz w końcu zrozumie.

Po dłuższej chwili oderwał się od niej i zwrócił do niewolnika.

- Idź do pokoju.

Nie zareagował.

- Głuchy jesteś? - przestąpił kilka kroków w stronę kanapy, razem z klejącą się do niego Elisabeth.

Tym razem wstał szybko i bez słowa pobiegł na górę. A gdzie „Tak, Panie”? – zdziwił się Loren, ale został pociągnięty na kanapę i wszystkie myśli wyparowały z jego umysłu, jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki.


*


            Obudził go silny, wręcz rozsadzający ból głowy. Zresztą nie tylko głowy. Było mu koszmarnie niewygodnie i nie czuł lewej ręki. Nawet nie miał ochoty otwierać oczu, bo wiedział, że wtedy będzie jeszcze gorzej. Zrobił to jednak, nie mając innego wyjścia i syknął, przykładając dłoń do czoła i pocierając je. Coś poruszyło się na nim i wydało dziwny, mrukliwy dźwięk. Z wielką niechęcią oraz wielkim wysiłkiem podniósł głowę, po to, aby zobaczyć leżącą na nim nagą Elisabeth, przykrytą do połowy kocem.

- Kurwa… - jęknął Loren, kiedy wspomnienia poprzedniej nocy zaczęły napływać do jego głowy, jakby tylko czekały aż będą mogły go przygnieść wraz z tym cholernym kacem. Przyjęcie, szkocka, Elisabeth, namiętne pocałunki i… jego niewolnik.

- Hej kochanie – głos blondynki wzbudził w nim dziwną złość.

- Cześć – odburknął, kiedy ona przeciągała się na nim, trzymając ręce na kanapie po bokach jego torsu. Podniosła głowę i spojrzała na niego, uśmiechając się promiennie. Jeszcze bardziej go to zdenerwowało.

- Wczoraj było… wspaniałe – powiedziała i zaśmiała się cicho. Wyglądało na to, że wcale wczoraj tak dużo nie wypiła. Przynamniej nie tyle ile wypił Loren.

- Tak… - mruknął, niewiele jednak pamiętając z tego co działo się po odejściu niewolnika.

- Może częściej będziesz zapraszać mnie do domu?

- Nie sądzę – powiedział bez chwili wahania.

Wywróciła oczami.

- Musisz być taki zimny?


 Loren był bliski zrzucenia jej z siebie. I z kanapy.

- Mogłabyś ze mnie zejść? Trochę mi nie wygodnie.

- A zrobisz mi śniadanie?

-Nie. I właściwie to wolałbym, abyś już poszła. Mam dziś dużo spraw na głowie.

- Chyba żartujesz? – podniosła się i popatrzyła na niego z oburzeniem.

- A wyglądam jakbym miał nastrój do żartów?

Spoglądała na niego przez chwilę, zapewne szukając jakiegokolwiek śladu rozbawienia. W końcu wstała i zaczęła zbierać z podłogi swoje ubrania.

- Pieprzony dupek – wysyczała, niczym jadowity wąż i ubrała się w ekspresowym tempie, gromiąc Lorena spojrzeniami, pewnie mając nadzieję, że to jakimś cudem go ruszy. Kiedy skończyła, ruszyła do drzwi, ale, tak jak się spodziewał, zatrzymała się w połowie.

- I nie mów do mnie więcej Eli, ty draniu! – wykrzyknęła i obróciła się na pięcie, idąc do wyjścia.

- Co? – Loren najpierw uznał, że się przesłyszał. Przecież nigdy jej tak nie nazywał. Dopiero gdy odgłosy kroków zaczynały cichnąć, wstał szybko zakładając leżące gdzieś obok bokserki i pobiegł za nią. – Co powiedziałaś?

- Powiedziałam, ty… - tu puściła wiązankę wszystkich możliwych wyzwisk, nawet takich o których istnieniu Loren dotychczas nie wiedział. – że nie życzę sobie, abyś nazywał mnie Eli. Dla ciebie jestem Elisabeth. Nie. Pani Elisabeth i wypraszam sobie, aby taki palant jak ty podczas seksu, czy jakiejkolwiek innej sytuacji, używał do mnie takiego zdrobnienia. Czy jakiegokolwiek innego – zakończyła przemowę pełnym pogardy prychnięciem i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi i pozostawiając Lorena owianego zimnym powietrzem, które zdążyło dostać się do środka, jak i jej słowami, które jednak znacznie bardziej go zmroziły.



***

9 komentarzy:

  1. impreza
    alko
    supcio
    wow eli biedaku ..fakt ta kara jest gorsza niz policzek
    i co teraz...bedzie..
    loren podpadłesc lasce
    ahh ta ciekawośc
    zycze weny duzooo
    i ciesze sie ze napisałas dwa rozdziały <33333333333333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to napisałam je jako jeden (odwiedził mnie wczoraj nagły przypływ weny), ale stwierdziłam, że podzielę na dwa, bo (a) był w sumie za długi i (b) wyglądał lepiej jako dwa osobne :D

      Usuń
    2. ciekawe co eli myslał jak szedł do pokoju..
      rozpacz zadrosc.
      wogle jak o tej rzeczy to eli schowali to mysłałam o spudniczce

      Usuń
  2. To było mega. Biedny Eli. Loren ogarnij się. Przecież Eli się tak stara dla ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy się można spodziewać nowego opka <3 <3 ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc nie wiem.. Nie miałam do tego ostatnio głowy. Może pojawi się jakoś w tygodniu, ale obstawiałabym raczej następny weekend

      Usuń
  4. Hejka,
    rozdział wspaniały, biedny Eli taka kara to nawet gorzej niż policzek, imprezka, alkohol..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, biedny nasz Eli taka kara to nawet gorzej niż policzek, imprezka, alkohol...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń