Loren
Złapał za mosiężną kołatkę w
postaci dużego kółka zwisającego z paszczy złotego lwa i zastukał nią mocno
trzy razy w wielkie dębowe drzwi. Zgodnie ze zwyczajem, po trzech sekundach
nacisnął dzwonek i niemal natychmiast drzwi zostały otwarte, a lokaj w uniformie,
po ujrzeniu jego twarzy, zaprosił go uprzejmie do środka. W ogromnym holu jego
wzrok, jak zwykle kiedy tam bywał, spoczął na kryształowym żyrandolu. Setki
drobinek połyskiwało i mieniło się, odbijając światło. Zawsze kiedy pod nim
przechodził, miał wrażenie, że to cholerstwo zaraz na niego spadnie. Na
szczęście jeszcze nigdy się to nie zdarzyło. Na szczęście dla gospodarza domu.
- Czy
mógłbym zabrać Pański płaszcz?
-
Oczywiście – Ściągnął odzienie, przez które zaczynało mu się już robić zbyt
ciepło i oddał je lokajowi.
Spojrzał
na lustro, ale zamiast po raz setny podziwiać przepiękną złotą ramę, zdobioną
rzeźbionym barokowym wzorem, podziwiał swój idealnie wykrojony, szyty na miarę
smoking, który odebrał od krawca jeszcze tamtego popołudnia. Czarna,
dopasowana, gładka tkanina sprawiała, że czuł się w niej, jak w drugiej skórze.
Odwrócił
wzrok od swojego odbicia i ruszył w stronę dobiegającej jego uszu muzyki –
dźwięków fortepianu i głębokiego głosu śpiewaczki. W miarę zbliżania się,
słyszał coraz wyraźniej towarzyszące muzyce odgłosy rozmów i śmiechu. Kiedy
wszedł do wielkiej sali balowej, utrzymanej również w barokowym stylu, okazało się, że
to muzyka towarzyszyła rozmowom, choć Loren wolałby, aby było odwrotnie.
-
Loren! – usłyszał donośny kobiecy głos, wydostający się gdzieś z grupki ludzi,
ubranych równie elegancko i szykownie, co on. I równie niebezpiecznych.
Mężczyźni w smokingach lub garniturach, a kobiety w olśniewających sukniach,
niektórych odsłaniających trochę więcej ciała, niż wymagałaby tego
przyzwoitość. Nie żeby narzekał.
Wzrok
kilku osób zwrócił się na niego, kiedy w jego kierunku zaczęła zmierzać
kształtna kobieta o długich, ciemnoblond lokach opadających na ramiona i plecy.
Przy każdym kroku kręciła biodrami, a granatowa sukienka falowała w powietrzu.
-
Witaj, Elisabeth – powiedział.
- A co
tak formalnie? – uśmiechnęła się drapieżnie i pocałowała oba jego policzki.
Miał nadzieję, że nie ubrudziła go szminką. – Jak zwykle wchodzisz tutaj i
wyglądasz, jakbyś przywłaszczył sobie całe otoczenie.
- Nie
muszę sobie nic przywłaszczać, jeśli już jest moje – popatrzył w jej biust,
nawet się z tym nie próbując kryć.
- I jak
zwykle bezczelny – popatrzyła z naganą, ale i tak widać było, że jej to
schlebia. Wyprostowała bardziej plecy, wypinając do przodu piersi.
- A
tobie jak zwykle się to podoba – uśmiechnął się i zabrał kieliszek szampana z
tacy, z którą kelner krążył między zebranymi. Kobieta już otwierała usta, żeby
odpowiedzieć, ale ubiegł ją ktoś inny.
-
Loren, zaczynałem się bać, że nie przyjdziesz – powiedział wesołym głosem
mężczyzna po pięćdziesiątce.
-
Xavier – Loren odwzajemnił jego przyjacielski uścisk, choć bardziej
odpowiadałoby mu zwyczajne podanie dłoni. – Jak mógłbym zignorować takie piękne
zaproszenie? Ktoś, kto rozdaje takie mini dzieła sztuki, musi organizować niezłe przyjęcia – przypomniał sobie pozłacany kawałek papieru, z pogrubionymi wzorami podobnymi
do ramy lustra, którą otrzymał dobre parę tygodni wcześniej.
- Czyli
tylko ta kartka cię zachęciła? – oburzył się pan domu i wieloletni przyjaciel
Lorena. Tak, jego zdecydowanie mógł nazwać przyjacielem, co w przypadku Lorena
było niezwykłym wyróżnieniem. Denerwowało go niesamowicie, kiedy ktoś uważał,
że zyskał to miano, nawet jeśli daleko mu jeszcze do tego brakowało. Na
szczęście Xavier zasłużył na nie dawno temu, tak samo jak Loren zasłużył na
miano jego przyjaciela. Poznali się, kiedy zabójca dopiero zaczynał swoją
karierę i mimo że cały sukces w tym przestępczym świecie przypisywał tylko
sobie i własnej determinacji, musiał przyznać, że dużo zawdzięcza też
Xavierowi. Poza tym, mimo, że był od niego dużo młodszy, zawsze dobrze im się
rozmawiało, nie tylko o sprawach związanych z ich zawodem, ale także o innych,
mniej ważnych rzeczach. No i oczywiście znajomość z osobą na tak wysokim
szczeblu w tym zabójczym świecie była bardzo przydatna. W końcu przyjaźń z kimś, kto teraz miał swoje małe imperium, w którym zarządzał importem
oraz dystrybucją broni, a także pilnował przestrzegania pewnego regulaminu
ograniczającego działanie płatnych zabójców na terenie Nowego Jorku, musiała
nieść ze sobą pewne korzyści, prawda?
-
Oczywiście, że nie. Dla samej kartki bym się nie fatygował – odparł upijając
łyk szampana, już po pierwszym posmakowaniu rozpoznając, że to jeden z
najwyższej półki.
- No ja
myślę – roześmiał się Xavier. Zamienił kilka słów z Elisabeth, po czym
uprzejmie dał jej do zrozumienia, że chce porozmawiać na osobności z Lorenem.
Nie musieli się kryć ze swoimi rozmowami wśród tych wszystkich ludzi, którzy
zajmowali się tak samo różnymi, niezbyt zgodnymi z prawem rzeczami, ale i tak
udali się w bardziej odosobnione miejsce. Usiedli przy jednym ze stolików w
mniej zatłoczonej salce, trochę ciemniejszej i bardziej klimatycznej, z
mahoniowymi zasłonami zakrywającymi okna. Niedaleko stał stół bilardowy, na
którym unosiła się wieża z kieliszków wypełnionych tym samym płynem, który
popijał Loren. Ekstrawaganckie pomysły przyjaciela już dawno przestały go
dziwić.
Xavier
założył nogę na nogę i zapalił cygaro, proponując drugie Lorenowi. Zazwyczaj nie
przepadał za paleniem, chyba że w towarzystwie, więc wyjątkowo przyjął je i już
po chwili wypuszczał z płuc gęsty dym.
- No
więc… Co tam u ciebie słychać mój drogi Lorenie? – zawiesił na nim spojrzenie
szaro-niebieskich, przenikliwych oczu.
-
Wszystko w porządku – odpowiedział rzeczowo Loren.
- Bez
zmian? – trochę zbyt krzaczaste brwi uniosły się nieznacznie, tak samo jak
kąciki ust.
- Oh,
daj spokój. Dobrze wiem, że McWell wszystko wypaplał. Ta szuja nie potrafi
trzymać języka za zębami dłużej niż dwadzieścia cztery godziny.
- Masz
rację, nowinki szybko się rozchodzą, jeśli ich posiadaczem jest nasz złotousty
McWell – zakpił starszy. – Wiesz, nigdy nie posądzałbym cię o zainteresowanie
posiadaniem niewolnika. Myślałem, że nie kręcą cię takie rzeczy, a wiesz, że
znam cię wystarczająco dobrze, aby mieć prawo żeby tak myśleć.
-
Ludzie i ich zainteresowania się zmieniają - skomentował. - Akurat nadarzyła się taka a nie
inna okazja, więc pomyślałem „czemu nie?”, a nuż niewolnik wprowadzi jakiś
powiew świeżości do tej szarej codzienności. I oto mam na głowie zboczonego
siedemnastolatka z tendencją do naruszania mojej przestrzeni osobistej podczas
snu.
Xavier
roześmiał się serdecznie i potrząsnął głową.
- To
nieźle ci się trafiło – skomentował. – Ale szara codzienność… - westchnął. –
Chłopcze, jesteś jeszcze młody, korzystaj z życia.
- Łatwo
mówić – prychnął Loren. – Pokorzystałem już i mi się znudziło. Poza tym nie
jestem już taki młody, a ty nie wystarczająco stary, aby tak mówić.
-
Jesteś, jesteś. Nawet nie przekroczyłeś jeszcze tej magicznej trzydziestki, a
już narzekasz.
- Ale
jestem już blisko, a czas szybko leci – uznał i dopił szampana. – Masz coś
mocniejszego?
-
Szkocka?
Loren
pokiwał głową, trzymając w zębach cygaro i okrążając w zamyśleniu jego główkę
językiem. Zastanawiał się co teraz może robić Eli, czy ogląda telewizor, tak
jak mu polecił, czy leży w jego łóżku i czy ma na sobie już ubrania, czy nadal
jest w samym ręczniku, tak jak go zostawił i czy…
- Loren – Gospodarz patrzył na
niego, trzymając szklankę wypełnioną złotym płynem i kostkami lodu.
- Dziękuję – zabrał przezroczyste naczynie i
wziął łyk trunku. Znacznie lepsze niż
szampan.
- Opowiedz mi o nim coś więcej –
zagaił Xavier, najwyraźniej zainteresowany jego zdobyczą.
- Ależ nie ma o czym, naprawdę –
Machnął ręką.
- A nie o nim przed chwilą
myślałeś? – zapytał, jak zwykle wykazując się aż zbytnią spostrzegawczością i
dedukcją. – Jeśli jest o czym myśleć, to na pewno jest i o czym mówić.
- Nie, myślałem tylko o Elisabeth
– skłamał Loren.
- Ah.. Piękna Elisabeth. Nadal
masz z nią tak… zażyłe stosunki?
- Tylko stosunki – odparł z
uśmiechem brązowowłosy.
-
Rozumiem. Ale uważaj, potrafi być mściwa.
- Będę
ostrożny.
-
Szczerze wątpię – odparł przyjaciel. – Ale wracając do tego niewolnika. Jeśli
potrzebowałbyś porozmawiać, czy też zasięgnąć rady kogoś kto ma już
doświadczenie, na tym przyjęciu jest taka osoba. A może nawet i więcej osób,
ale o tej wiem najwięcej. Gdybyś chciał, mogę cię z nim poznać. Pracował w tej
samej branży co ty, ale na razie jest.. - Poprawił się na krześle. - Zawieszony.
-
Zawieszony?– zainteresował się odrazu Loren, dolewając sobie szkockiej z butelki
pozostawionej na stoliku.
- Nie
pytaj – westchnął Xavier, wyraźnie poirytowany na samą myśl o tym. - A oprócz
tego, mam kogoś, kto byłby zainteresowany zleceniem. Bardzo mu zależy na tym,
żebyś ty je wykonał.
Loren
podrapał się po głowie, przez co parę lekko falowanych kosmyków opadło na prawą
stronę jego czoła.
- Ja? Z
tego co pamiętam, oprócz mnie jest jeszcze dwunastu stałych zleceniobiorców w
Nowym Jorku, nie wspominając tych z okolic, którzy są tu przejazdem, żeby
wstąpić chociażby na twoje przyjęcie – odparł Loren. Coroczne przyjęcia
wydawane przez Xaviera zawsze były wielką uroczystością i przyciągały śmietankę
towarzyską przestępczego podziemia, nie tylko tego nowojorskiego. Miały przede
wszystkim na celu dzielenie się informacjami, zawieranie nowych interesów, czy po prostu znajomości oraz
przyjmowanie, lub dawanie nowych zleceń. To była szansa na zaistnienie dla
nowych, mniej znanych ludzi, ale także niezwykłe wyróżnienie - móc
uczestniczyć w czymś tak elitarnym. - Nie może wybrać kogoś innego?
-
Dobrze wiesz, że jesteś najlepszy, a ja dobrze wiem skurczybyku, że chcesz
żebym ci o tym powiedział.
Loren
zaśmiał się szczerze.
- No
dobrze. Mogę porozmawiać z tą osobą, ale nie obiecuję, że się zgodzę.
-
Robisz się coraz bardziej wybredny, Loren. I coraz bardziej zgorzkniały. Nie
zarobiłeś czasem zbyt dużo pieniędzy w zbyt krótkim czasie?
- Może
i tak – Wypuścił z ust dym. - Ale wiesz,
że one nie były nigdy moją główną motywacją.
***
Wieczór
mijał w iście szampańskiej atmosferze. Xavier niestety musiał go zostawić, aby
porozmawiać z innymi gośćmi, jak na dobrego gospodarza przystało, ale i tak nie
brakowało mu towarzystwa. Porozmawiał nawet chwilę z tym człowiekiem od
niewolników, o którym wspomniał przyjaciel. Okazał się dość ekscentrycznym, ale
przystojnym mężczyzną w podobnym wieku co Loren, z dość niepokojącym, szalonym
błyskiem kryjącym się gdzieś w bezdennie
czarnych oczach i uśmiechem nie schodzącym z ust. Tlenione blond włosy i
stylowy garnitur w kolorze absyntu, sprawiały że był tam doprawdy dziwną, ale
wyróżniającą się osobistością.
-
Słuchaj, kochasiu – zagadnął w pewnym momencie, zbliżając się do niego
niebezpiecznie blisko. – Spotkajmy się w innym terminie i innym miejscu.
Otrzymałem jakieś pół godziny temu telefon, że moje kochane cukiereczki
rozrabiają w domu. A szczególnie jeden. Chciałbym zostać dłużej, ale sam
rozumiesz, im szybciej dostanie karę, tym lepiej – mrugnął porozumiewawczo i po
krótkim pożegnaniu, podczas którego dał Lorenowi swoją pachnącą różami
wizytówkę, opuścił przyjęcie. Bardzo
dziwny człowiek – uznał Loren i zaczął się zastanawiać ile taki ktoś może
mieć niewolników i czemu nazywa ich cukiereczkami. Przez co znowu zaczął myśleć
o swoim niewolniku. Czy i on nie zepsuje się za bardzo, jeśli Loren pozwoli mu
na zbytnią swawolę i nie będzie dawać żadnych kar? I czy jest właściwą osobą,
aby posiadać takiego niewolnika?
- Pan
Loren? Loren Mauvells? – zapytał jakiś lekko otyły facet w okularach.
-
Owszem, słucham?
-
Jestem znajomym Xaviera, mam dla Pana zlecenie, jeśli byłby Pan chętny je
przyjąć.
*
Około
godziny dwunastej miał już na głowie zlecenie, którym musiał się zająć oraz
zbyt dużo wypitych szklanek szkockiej, z którą zdążył się zaprzyjaźnić.
Niestety pod koniec przelotnej znajomości okazało się, że (butelka) jest zbyt
pusta, a to wszystko w sumie zasługa Lorena. Stwierdził, że to najwyższa pora,
aby wrócić do domu. Pożegnał się z towarzystwem i ruszył do wyjścia. Niestety
albo stety, po drodze do jego ramienia przyczepiła się Elisabeth.
-
Znikasz już? – zapytała, trzepocząc rzęsami i uśmiechając się zalotnie. Loren
nie lubił tego w kobietach. Każda zachowywała się tak samo próbując go uwieść.
Co się stało z tymi wszystkimi damami, które czekają na jakiegoś dżentelmena,
któremu same pozwolą się zdobyć? Każda tylko rzucała się na niego jak
szczerbaty na suchary i zbyt szybko dawała to czego chciał. Wiedział, że to
dlatego że jest przystojny, bogaty, cholernie seksowny i niebezpieczny (w cholernie
seksowny sposób, jak to powiedziała kiedyś jedna z jego kochanek). Ale błagam! Trochę przyzwoitości. Może
on sam wcale nie jest takim dżentelmenem (szczególnie w łóżku) i może nie jest
aż tak przyzwoity jak powinien (może na co dzień też), no ale…
-
Kotku? – ponaglający głos kobiety przebił się przez stos jego myśli.
- Nie
nazywaj mnie tak, Liss – Odsunął ją od swojego ramienia, ale pozwolił iść ze
sobą do samochodu. – Tak mówią do siebie pary, a my nie jesteśmy parą, o ile
dobrze pamiętam.
- Oj no
weź – Oboje zapinali guziki płaszczów. – To jak mam cię nazywać?
- No
nie wiem. Może po imieniu?
- A nie
wolałbyś… tak jak w łóżku? – zachichotała figlarnie i oparła się o drzwi
pasażera, które właśnie miał otworzyć. – Jedźmy do hotelu, Panie – szepnęła
uwodzicielsko i przygryzła wargę.
- To
jak mówimy do siebie w łóżku, pozostaje w łóżku – odparł, chociaż to jedno
słowo zdołało już sprawić, że zaczął rozważać ten pomysł. Przypomniał sobie o
niewolniku. Oraz o jego zachowaniu tamtego poranka.
Popatrzył
na szyję Elisabeth i ze smutkiem stwierdził, że nie jest tak ładna i smukła,
jak szyja jego niewolnika, a jej „Panie” nie tak samo przepełnione szacunkiem i poddaniem. Po krótkim namyśle odpowiedział:
- Dziś pojedziemy do mnie do
domu.
- Do ciebie? – zdziwiła się. –
Przecież nigdy mnie tam nie zabierasz.
- Ale dzisiaj chcę jechać tam.
Wsiadaj do auta.
*
Niecałe pół godziny później byli
już pod domem Lorena. Przez namiętne pocałunki i alkohol szumiący w głowie,
ledwo weszli do środka, a kiedy już im się to udało, ruszyli do w połowie
wyremontowanego salonu, po drodze pozbywając się ubrań. Czujnik ruchu zaświecił
lampkę, dzięki której mogli zlokalizować kanapę. Na szczęście Loren w porę
zauważył na niej leżącego chłopaka, który patrzył na nich zaspanym wzrokiem.
Ciche dźwięki dochodziły z włączonego telewizora.
- Panie..?
Elisabeth przestała zasysać wargę
Lorena oraz siłować się z guzikiem jego spodni i spojrzała w kierunku
niewolnika.
- Kto to jest? – spytała
zdyszana.
- To tylko mój niewolnik, nie
zwracaj na niego uwagi – odparł patrząc w oczy Eli’ego, który z kolei nie
spuszczał wzroku z Lorena.
- Niewolnik? Masz niewol… - Loren
objął ją w pasie i żarłocznie wpił się w jej usta, co skwitowała jękiem. Nie
odrywając się od niej, zerknął ponownie na chłopaka i zauważył jego szklący się
wzrok oraz zaciskające się usta. Taka kara
chyba będzie wystarczająca. Może teraz w końcu zrozumie.
Po dłuższej chwili oderwał się od
niej i zwrócił do niewolnika.
- Idź do pokoju.
Nie zareagował.
- Głuchy jesteś? - przestąpił
kilka kroków w stronę kanapy, razem z klejącą się do niego Elisabeth.
Tym razem wstał szybko i bez
słowa pobiegł na górę. A gdzie „Tak,
Panie”? – zdziwił się Loren, ale został pociągnięty na kanapę i wszystkie
myśli wyparowały z jego umysłu, jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki.
*
Obudził go silny, wręcz
rozsadzający ból głowy. Zresztą nie tylko głowy. Było mu koszmarnie niewygodnie i nie czuł lewej ręki. Nawet nie miał ochoty otwierać oczu, bo wiedział, że
wtedy będzie jeszcze gorzej. Zrobił to jednak, nie mając innego wyjścia i
syknął, przykładając dłoń do czoła i pocierając je. Coś poruszyło się na nim i
wydało dziwny, mrukliwy dźwięk. Z wielką niechęcią oraz wielkim wysiłkiem podniósł
głowę, po to, aby zobaczyć leżącą na nim nagą Elisabeth, przykrytą do połowy kocem.
- Kurwa… - jęknął Loren, kiedy
wspomnienia poprzedniej nocy zaczęły napływać do jego głowy, jakby tylko
czekały aż będą mogły go przygnieść wraz z tym cholernym kacem. Przyjęcie,
szkocka, Elisabeth, namiętne pocałunki i… jego niewolnik.
- Hej kochanie – głos blondynki
wzbudził w nim dziwną złość.
- Cześć – odburknął, kiedy ona
przeciągała się na nim, trzymając ręce na kanapie po bokach jego torsu.
Podniosła głowę i spojrzała na niego, uśmiechając się promiennie. Jeszcze
bardziej go to zdenerwowało.
- Wczoraj było… wspaniałe –
powiedziała i zaśmiała się cicho. Wyglądało na to, że wcale wczoraj tak dużo
nie wypiła. Przynamniej nie tyle ile wypił Loren.
- Tak… - mruknął, niewiele jednak
pamiętając z tego co działo się po odejściu niewolnika.
- Może częściej będziesz
zapraszać mnie do domu?
- Nie sądzę – powiedział bez
chwili wahania.
Wywróciła oczami.
- Musisz być taki zimny?
Loren był bliski zrzucenia jej z siebie. I z
kanapy.
- Mogłabyś ze mnie zejść? Trochę
mi nie wygodnie.
- A zrobisz mi śniadanie?
-Nie. I właściwie to wolałbym,
abyś już poszła. Mam dziś dużo spraw na głowie.
- Chyba żartujesz? – podniosła
się i popatrzyła na niego z oburzeniem.
- A wyglądam jakbym miał nastrój
do żartów?
Spoglądała na niego przez chwilę,
zapewne szukając jakiegokolwiek śladu rozbawienia. W końcu wstała i zaczęła
zbierać z podłogi swoje ubrania.
- Pieprzony dupek – wysyczała, niczym jadowity wąż i
ubrała się w ekspresowym tempie, gromiąc Lorena spojrzeniami, pewnie mając
nadzieję, że to jakimś cudem go ruszy. Kiedy skończyła, ruszyła do drzwi, ale,
tak jak się spodziewał, zatrzymała się w połowie.
- I nie mów do mnie więcej Eli,
ty draniu! – wykrzyknęła i obróciła się na pięcie, idąc do wyjścia.
- Co? – Loren najpierw uznał, że
się przesłyszał. Przecież nigdy jej tak nie nazywał. Dopiero gdy odgłosy kroków zaczynały cichnąć, wstał szybko
zakładając leżące gdzieś obok bokserki i pobiegł za nią. – Co powiedziałaś?
- Powiedziałam, ty… - tu puściła
wiązankę wszystkich możliwych wyzwisk, nawet takich o których istnieniu Loren
dotychczas nie wiedział. – że nie życzę sobie, abyś nazywał mnie Eli. Dla
ciebie jestem Elisabeth. Nie. Pani Elisabeth i wypraszam sobie, aby taki palant
jak ty podczas seksu, czy jakiejkolwiek innej sytuacji, używał do mnie takiego
zdrobnienia. Czy jakiegokolwiek innego – zakończyła przemowę pełnym pogardy
prychnięciem i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi i pozostawiając Lorena
owianego zimnym powietrzem, które zdążyło dostać się do środka, jak i jej
słowami, które jednak znacznie bardziej go zmroziły.
***
impreza
OdpowiedzUsuńalko
supcio
wow eli biedaku ..fakt ta kara jest gorsza niz policzek
i co teraz...bedzie..
loren podpadłesc lasce
ahh ta ciekawośc
zycze weny duzooo
i ciesze sie ze napisałas dwa rozdziały <33333333333333
Właściwie to napisałam je jako jeden (odwiedził mnie wczoraj nagły przypływ weny), ale stwierdziłam, że podzielę na dwa, bo (a) był w sumie za długi i (b) wyglądał lepiej jako dwa osobne :D
Usuńciekawe co eli myslał jak szedł do pokoju..
Usuńrozpacz zadrosc.
wogle jak o tej rzeczy to eli schowali to mysłałam o spudniczce
To było mega. Biedny Eli. Loren ogarnij się. Przecież Eli się tak stara dla ciebie.
OdpowiedzUsuńNiedobry Loren...
UsuńKiedy się można spodziewać nowego opka <3 <3 ??
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc nie wiem.. Nie miałam do tego ostatnio głowy. Może pojawi się jakoś w tygodniu, ale obstawiałabym raczej następny weekend
UsuńHejka,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, biedny Eli taka kara to nawet gorzej niż policzek, imprezka, alkohol..
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, biedny nasz Eli taka kara to nawet gorzej niż policzek, imprezka, alkohol...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga