sobota, 4 listopada 2017

Rozdział VII - Starania na marne?

Loren


Ze snu wyrwało go coś dziwnego. Jakiś nieznany lub dawno zapomniany dotyk, jakby miękkie futro kota lub psa ocierało się o jego ramię. Przez parę minut nie podnosił powiek, trwając gdzieś pomiędzy jawą, a snem. Przybliżając się do tego pierwszego, zaczął się domyślać co powoduje to łaskoczące uczucie.  Jeśli otworzę oczy, będę musiał go odsunąć, myślał, ale jego umysł coraz bardziej się rozjaśniał, w końcu zmuszając go do wyjścia naprzeciw rzeczywistości. Spojrzał na swoje ramię i na głowę niewolnika tuż przy nim. Uniósł kilka dotykających jego skóry kosmyków i przesunął je między palcami. Miękkie. Zanim się zorientował głaskał go po głowie jak małe zwierzątko. I doszedł do wniosku, że właśnie tym przecież był, małym ślicznym, wytresowanym zwierzątkiem.


Ślicznym? Zmarszczył brwi. Jeszcze do niedawna nawet nie przeszłoby mu przez myśl, aby inną osobę tej samej płci nazwać śliczną. Ale nawet jeśli bardzo by chciał, urody swojemu niewolnikowi nie mógł zaprzeczyć. A może po prostu… Tak. Wyglądał jak mały kot, albo króliczek, a małe kotki, króliczki, czy szczeniaczki są śliczne bez względu na płeć. Ot, cała filozofia.

Nagle przykuła jego uwagę ręka chłopaka, która wędrowała śmiało po pościeli w kierunku jego torsu. Zatrzymał ją zanim mogła go dotknąć i przez kilka długich sekund trzymał w powietrzu jego chudy nadgarstek. Małe palce zginały się i prostowały. Wyglądało to jakby chciały wybadać, czy dotarły już do miejsca, na którym chciały spocząć.

- Nieładnie... - mruknął i przesunął niewolnika na jego połowę, poważnie przy tym rozważając pomysł przywiązywania go na noc do ramy łóżka. Na czole jasnowłosego pojawiła się mała zmarszczka, rozchylił usta i zamruczał coś niezrozumiale. Wyglądał na niezadowolonego z tego, że ktoś odsuwa go od źródła ciepła. Loren uśmiechnął się mimowolnie, ale szybko zastygł w bezruchu. Noga niewolnika, podobnie jak ręka jeszcze przed chwilą, uniosła się i próbowała utorować sobie przejście między nogi Lorena. I ją także zatrzymał, co senny obłapiacz podsumował rozczarowanym pomrukiem.

Na co dzień grzeczny i posłuszny, a we śnie uparty i bezczelny. Pokręcił głową i przygwoździł go do łóżka, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Dopiero wtedy zauważył dwa małe wzniesienia widoczne pod koszulą. Wyglądały, jakby domagały się uwagi Lorena. Ale chyba wczoraj poświęciłem im jej wystarczająco? Albo nawet więcej niż wystarczająco. Przed jego oczami pojawił się widok niewolnika zaciskającego powieki i pojękującego pod dotykiem jego ust i palców, którym raczył go podczas wczorajszej kąpieli. To tylko i wyłącznie w celach naukowych. Jedno małe doświadczenie i po sprawie –tłumaczył sobie wtedy, chociaż tak naprawdę nie wiedział co go podkusiło, aby obmacywać siedemnastolatka. Jedynym sensownym usprawiedliwieniem, które przyszło mu do głowy, była chęć sprawdzenia, czy męskie sutki są wrażliwe. Zapragnął to zbadać, a że akurat różowe punkty, wyróżniające się na bladej skórze niewolnika przyciągnęły jego uwagę, to już nie jego wina.

Nie zamierzał robić mu żadnych złudnych nadziei, co to to nie. Ale musiał sprawdzić. Ciekawość była silniejsza, chociaż nie był pewien rezultatu, jaki otrzymał ze swojego małego eksperymentu. Wyszło na to, że męskie sutki rzeczywiście mogą być wrażliwe na dotyk, chociaż nie mógł mieć pewności, czy jęki zadowolenia niewolnika były autentyczne. W końcu taki ktoś zrobi wszystko żeby zadowolić Pana, prawda? Zresztą myśląc o tym jaki czas spędził jako czyjś niewolnik i jakie tortury mogły go podczas tego czasu spotkać, miał pewne wątpliwości co do tego, czy taka osoba w ogóle może kojarzyć takie pieszczoty z czymś przyjemnym.

Nie potrzebnie wpakował mi się do wanny, a ja niepotrzebnie mu na to pozwoliłem.

Wstał z łóżka i udał się do łazienki, zostawiając za sobą pogrążonego we śnie niewolnika. Miał nadzieję, że przez jego mały, nic nieznaczący wyczyn nie zacznie sobie wyobrażać Bóg wie czego.

 O jakże się mylił…


***


                Wszystko zaczęło się podczas śniadania.

                Podrzucił na patelni omlet, odwracając go na drugą stronę. Wolną ręką przekręcił pokrętło w odtwarzaczu, podgłaśniając sączące się z małych głośników dźwięki muzyki. Cokolwiek przyrządzał w swojej kuchni, czy było to najwykwintniejsze danie, czy najzwyklejszy w świecie omlet, zawsze towarzyszyła mu przy tym muzyka. Bez niej to nie było to samo.

Dean Martin wyśpiewywał, prosząc swoją ukochaną o powrót, podczas gdy Loren nucił cicho pod nosem i zaczynał się zastanawiać, dlaczego w kuchni nie ma jeszcze niewolnika. Ten jednak miał na tyle szczęścia, że akurat wszedł do pomieszczenia i stanął niezdecydowanie w miejscu, zaraz po przejściu progu.

                - No nareszcie! Już myślałem, że będę musiał wracać na górę, żeby cię obudzić.

                - Przepraszam, Panie. Myślałem, że już cię nie ma – odpowiedział chłopak i rzucił mu skruszone spojrzenie, zanim przeniósł wzrok na patelnię. Wyglądał na głodnego. Tak samo, jak wczoraj, kiedy gapił się, gdy się rozbierałem.

                - Powiedzmy, że uwzględniłem twoje wczorajsze zażalenie i stwierdziłem, że możemy dzisiaj zjeść razem śniadanie.

                Popatrzył z ukosa na towarzysza, w porę, aby zauważyć delikatny uśmiech na jego ustach.

                - Cieszysz się? – spytał, chcąc zwrócić na siebie wzrok jego oczu, który nadal wlepiony był w skwierczącego omleta. Co wygląda dla niego teraz smaczniej, ja, czy omlet? –obruszył się.

                - Tak, Panie, bardzo – odwrócił się w jego stronę. Uśmiech już nie gościł na jego ustach, został szybko schowany pod maską niewolnika, czekającego na wydanie rozkazu. Jego porcelanowe policzki były delikatnie rumiane, co wydało się Lorenowi trochę dziwne. Tak samo jak kilka rozpiętych guzików koszuli „piżamy”. Mógłby przysiąc, że wcześniej na łóżku były zapięte.

                - Nie stój tak, tylko wyciągnij dżem z lodówki.

                - Tak, Panie.

                Niewolnik, idąc za rozkazem Pana, podszedł powoli i z gracją, której mężczyzna wcześniej nie miał okazji u niego zauważyć i otworzył lodówkę. Owy dżem stał na dolnej półce. Niewolnik zrobił zamyśloną minę. Loren uważnie ją śledząc, mimo że widział tylko jego profil, mógł precyzyjnie powiedzieć, w którym momencie chłopak wpadł na jakiś pomysł. Brakowało tylko zaświecającej się żarówki nad jego głową. W następnym momencie schylił się zgrabnie, tyłem do Lorena i sięgnął po słoik. Kiedy ponownie się wyprostował, odwrócił i położył dżem, koszula zsuwała się z jednego ramienia, eksponując jego pokaźną część wraz z obojczykiem. Niby niewinnie, ale Loren niemal od razu wyczuł w tym coś podejrzanego.

                - Po śniadaniu cię zostawię. Wrócę bardzo późno, więc podczas mojej nieobecności wyjątkowo możesz pooglądać telewizor w salonie. Oczywiście pod warunkiem, że będziesz tam grzeczny – oznajmił, przekładając ich śniadanie na talerze.

                - Będę grzeczny, Panie – odparł chłopak i spojrzał na niego niewinnie.

                Podejrzanie niewinnie. On coś knuje – stwierdził Loren.

                Przerwał nakładanie nożykiem dżemu na omlet i z narzędziem w ręku ruszył w stronę Eli’ego. Ten widząc to spłoszył się wyraźnie i cofnął o krok. Dalej nie mógł. Stała za nim szafka, a przed nim był już Loren z krzywym uśmiechem na ustach.

                - Bardzo grzeczny? – uniósł nóż. Eli zamarł w bezruchu. Loren czystą końcówką noża zaczepił o opadającą część koszuli i uniósł ją, zakładając na jego odkryte ramię.

                - Bardzo grzeczny, Panie – odpowiedział zaskakująco pewnie, choć dolna warga zadrżała mu delikatnie, kiedy mężczyzna zaczął zapinać guziki jego koszuli, nadal dzierżąc krótkie ostrze.

                - Trzymam za słowo – pociągnął lekko jeden guzik i jak gdyby nigdy nic wrócił do talerzy.



                Śniadanie zjedli w kuchni. Pogarszająca się pogoda uniemożliwiała wyjście do ogrodu. No chyba że ktoś lubił, kiedy wiatr wyrywał mu z rąk talerz.

                Loren zerkał ukradkiem na niewolnika, zauważając subtelne zmiany w jego zachowaniu. A może wcześniej też się tak zachowywał tylko tego nie dostrzegał? W każdym razie z uwagą patrzył jak trochę malinowego dżemu kapie na brodę chłopaka, po czym spomiędzy różowych ust wysuwa się jeszcze bardziej różowy język i próbuje go zlizać. Nie udało mu się, więc otarł brodę palcem, a następnie wsunął go powoli do ust i wyciągnął, czysty, ale trochę wilgotny od śliny.

                - Wiesz, mógłbyś wziąć serwetkę – zirytował się Loren. – Są obok lodówki.

                - Ah.. – Eli zreflektował się po chwili. -  Tak, Panie. Przepraszam – zsunął się z wdziękiem ze stołka i ruszył posłusznie we wskazanym kierunku. Wytarł palce i brodę, po czym wyrzucił serwetkę do kosza, znów się przy tym pochylając. Koszula ponownie próbowała zsunąć się z jego ramienia, ale tym razem powstrzymały ją guziki. Kiedy niewolnik wrócił, odgarnął kilka przydługich, niesfornych kosmyków za ucho i jadł dalej, a Loren patrzył jak kolejne kęsy przechodzą w dół jego szyi, wprawiając ją w ruch.

                - Skończ jeść i idź się ubrać. – Loren wsunął do ust ostatni kęs, który tak właściwie można by podzielić na trzy mniejsze i włożył naczynia do zmywarki.



                Po  szybkim prysznicu, zaczął zastanawiać się co założyć, podczas gdy łazienkę zajął Eli. We wszystkim przecież będę wyglądać tak samo – stwierdził ostatecznie, nie mogąc zdecydować się na nic konkretnego i zaczął się ubierać w pierwsze lepsze rzeczy. Padło na ciemne jeansy oraz czarną koszulkę z długim rękawem. I tak to bez znaczenia co założy, skoro i tak będzie musiał się przebrać przed wieczornym przyjęciem.

                Nie zwrócił nawet uwagi na dźwięk otwierających się drzwi. Skupił się na ubieraniu, ale i tak biały kształt zwrócił jego uwagę. Odwrócił głowę w tamtą stronę  i ujrzał niewolnika owiniętego tylko w duży ręcznik kąpielowy. Po bladawej skórze wędrowały jeszcze kropelki wody. Grzebał w swojej półce, aż nie wyciągnął z niej zielonej koszulki, która tak spodobała się Lorenowi wtedy w sklepie. Wzrok mężczyzny  jednak przykuł jakiś inny przedmiot, który wyleciał z szuflady. Eli zobaczył go kilka sekund później i natychmiast próbował schować. Loren jednak był szybszy i złapał za jego dłoń, wyrywając z niej tajemniczy przedmiot.

                - A cóż to takiego? Nie przypominam sobie, abym kupował ci… - urwał i popatrzył na twarz niewolnika, zmieniającą kolor na czerwony. – ..Pończochy?


***


                - Panie… j-ja…

                - Ukradłeś to wtedy w sklepie?

                - Nie! Ja… - jąkał się. - To jakoś znalazło się między ubraniami i…

                - „Jakoś znalazło się między ubraniami”? Żartujesz sobie, kurwa, ze mnie? – prychnął. Nienawidził kiedy ktoś go okłamywał, ale jeszcze bardziej nienawidził kiedy ktoś używał tak durnowatych wyjaśnień.

                - B-błagam, Panie… - Niewolnik zaczął drżeć. Wbił wzrok w podłogę i skulił ramiona, jak zawsze kiedy spodziewał się ciosu.

                - Dlaczego to tu jest? – zapytał chłodno Loren.

                - M-myślałem, że ci się spodoba, Panie – odparł cicho.

                - A skąd niby możesz wiedzieć, co mi się podoba?

                - Przepraszam, przepraszam… - zaczął powtarzać Eli, niczym mantrę, która miała go uchronić przed gniewem Pana.

                Wyglądał żałośnie i całkowicie ulegle. Jak pies, który coś przeskrobał i wiedział, że właściciel to zauważył. Lorenowi prawie zrobiło się go szkoda.

                - Słuchaj, młody… - zaczął, ale przerwał mu płaczliwy jęk niewolnika, który upadł na kolana.

                - Naprawdę przepraszam, Panie, wiem, że zrobiłem źle, ale proszę… przyjmę każdą karę, błagam, wybacz mi… - mamrotał roztrzęsionym półszeptem. Próby przerwania mu były bezskuteczne, więc zniecierpliwiony Loren w końcu uniósł do góry jego twarz i wymierzył mu policzek. Kiedy chłopak ucichł, Loren złapał go za szyję, podniósł i oparł o komodę. Widok klęczącego przed nim w samym ręczniku nastolatka z głową na wysokości jego krocza, wprawiał go w lekkie zakłopotanie. Szczególnie, iż miał świadomość, że wystarczyłoby jego jedno słowo, a niewolnik rozpiąłby jego spodnie, wyciągnął z nich jego męskość i wziął ją do ust. Prawdopodobnie byłby tym jeszcze uszczęśliwiony. W sensie niewolnik, nie on. Kurwa, o czym ja myślę? – zganił się. W każdym razie… Wolał mieć go stojącego przed sobą. W sensie niewolnika, nie swojego penisa. Cholera.

                Odchrząknął.

                - Tak, zrobiłeś źle – potwierdził. - Może wymienisz wszystkie swoje przewinienia, a ja pomyślę nad adekwatną do nich karą? – zaproponował, zaskakująco, według siebie, dobrze wczuwając się w swoją rolę Pana. Nie był aż tak zły, jak niewolnikowi się wydawało, ale postanowił, że na razie będzie kontynuować ten mały teatrzyk, bo czemu by nie?

                - P-przewinienia? – powtórzył młodszy. Przełknął ślinę, co Loren poczuł pod palcami. – Bez twojej wiedzy, Panie, dołączyłem do zakupów t-te pończochy – próbował panować nad swoim głosem. Loren popatrzył na niego wymownie, czekając na resztę. – I… z góry założyłem, że ci się spodobają, Panie.

                Mężczyzna uniósł brwi.

                - I to wszystko?

                - I… - chłopak uciekł wzrokiem i dodał, bardzo cicho: - Przepraszam? – A za chwilę trochę pewniej: – Bardzo przepraszam, Panie.

                - Wydaje mi się, że było tego trochę więcej, Eli – zaakcentował groźnie jego imię, na co niewolnik zadrżał.

                - T-tak?

                - Tak. Co z twoim dzisiejszym zachowaniem? Myślisz, że nie zauważyłem, jak się starasz, żebym zwrócił na ciebie uwagę? Jak wypinasz w moją stronę ten swój tyłek – Całkiem niezły tyłek, dodał w myślach, samego siebie tym rozjuszając i przeklinając swój narząd wzroku – i wdzięczysz się, jakbyś chciał mnie uwieść?

                Twarz niewolnika oblała się czerwienią.

                - Nie wspominając już o tym – Zbliżył do niego swoje usta, wykrzywione w złośliwym uśmiechu. -  jak próbujesz się do mnie dobrać przez sen.

                Czerwień jeszcze bardziej pociemniała, ale zabójca zdał sobie sprawę, że to może być wynikiem jego bezwiednie zaciskającej się na jego szyi ręki. W pewnym momencie dłoń niewolnika uniosła się i dotknęła jego przegubu. Loren na chwilę zamarł, ale szybko strząsnął dłoń chłopaka i rzucił mu przeszywające spojrzenie.

                - Nie dotykaj mnie – syknął, przyciskając go do szafek i obezwładniając jego nadgarstek. – I radzę ci przestać starać się osiągnąć to, cokolwiek było dziś twoim celem, bo swoimi marnymi próbami nic nie wskórasz. To wczoraj… - wspomniał kąpiel i swój „eksperyment”. - Nic nie znaczyło i nigdy więcej się już nie powtórzy, rozumiesz? – poczekał, aż chłopak kiwnie nieznacznie głową. – Więc nie próbuj doprowadzić do czegoś, co nie ma sensu. Nie pociągasz mnie, Eli. A właściwie – popatrzył mu głęboko w oczy i z całkowitą powagą rzekł: – Brzydzę się tobą.

                No dobra. Może to nie była do końca prawda. Może lubił szczupłe, wysokie blondynki i nie czuł pociągu do swojego niewolnika, ale raczej go nie obrzydzał. Nawet jeśli czasami wieczorami nachodziły go niechciane myśli i obrazy tego, co ten młody, leżący obok niego chłopak robił ze swoimi właścicielami, a raczej do czego został zmuszany, nie był dla niego odrażający i dotykanie go nie sprawiało mu dyskomfortu. Może to dlatego, że w swoim życiu miał już styczność z wystarczająco dużą ilością brudu, zła i wszelkiego rodzaju upodlenia, aby przestało to sprawiać na nim wrażenie, a może po prostu przez to, że w głębi duszy nie postrzegał go jako brudnego i splugawionego. Ot, zwykły nastolatek, któremu siłą została wyrwana niewinność w zbyt młodym wieku i został zbyt szybko wciągnięty w ten okrutny świat. Jednego wieczora, kiedy nie mógł zasnąć, stwierdził nawet, że pod tym względem przypomina mu tym trochę siebie. Dawnego siebie, który też w podobnym wieku musiał posunąć się do czegoś co wykraczało poza granice ogólnie przyjętego dobra i moralności, aby przetrwać w nowej rzeczywistości. Sytuacja nie była taka sama, ale jednak było jakieś podobieństwo, które Loren zauważał.

                A mimo to, z jego ust wyszły te nieprawdziwe słowa. Ujrzał przebłysk bólu w oczach chłopaka, który wcześniej nie pojawił się ani kiedy go dusił, ani kiedy uderzył go w policzek. Dopiero teraz, pod wpływem tych słów.

                I dobrze. Może teraz da sobie spokój – uznał, chociaż nie mógł pozbyć się dziwnego uczucia, które zaczęło mu towarzyszyć i którego nie umiał nazwać.

                Ręcznik, którym owinięty był chłopak, zaczął się zsuwać, odsłaniając miejsca, które poprzedniego wieczora badał język Lorena. Zabójca odsunął się i odwrócił do drzwi.

                - Jeśli zgłodniejesz, zrób sobie coś do jedzenia – powiedział beznamiętnie i opuścił sypialnię.
               


***

4 komentarze:

  1. rozdział <333333
    wow och eli i co tu sie narobilo
    loren mniałeś prawo sie wkurzyc.. rozumiem.
    rozdził <3333
    zobaczymy co dalej

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie. Loren, jak mogłeś. Rozdział świetny. W ogóle rozwaliły mnie jego myśli o Elim i jego penisie

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    wspaniale, ach to pończochy były ;) Eli się zestresował, a te słowa jak mógł... ranią, tym bardziej, że myśli inaczej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ach to pończochy były ;) Eli bardzo się zestresował...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń