Eli
Przekręciłem
się na drugi bok i westchnąłem ciężko, analizując w myślach każdy moment, który
spędziłem z Panem podczas tego bezproduktywnego tygodnia. Nie trwało to dugo,
bo momentów tych nie było zbyt wiele. Dlatego też wciąż na nowo przewijałem
klatki wspomnień, zastanawiając się zarówno nad zachowaniem Pana, jak i nad tym
co ja robię źle i co mogę poprawić. W ciągu ostatnich paru dni jedliśmy ze sobą
tylko śniadania i kolacje. Pomiędzy tymi posiłkami Pan albo znikał, albo
krzątał się po domu, ledwo zwracając na mnie uwagę. Ja z kolei spędzałem czas w
jego sypialni, czyli w jedynym pomieszczeniu, oprócz łazienki i kuchni, w
którym mogłem przebywać, zwykle czytając książki, czasopisma i gazety, które
dał mi Pan lub po prostu rozmyślając intensywnie nad tym co zrobić, aby Pan
„coś” zrobił.
Kursowałem między tymi trzema pomieszczeniami, przeważnie wpatrując się przy tym w błyszczące panele, aby nie kusiło mnie zaglądanie do innych pokoi. On dołączał do mnie zazwyczaj późnym wieczorem, kiedy czekałem, słuchając dochodzącej zza uchylonego okna muzyki, na którą składał się odgłos cykania świerszczy i szum chłodnego, nocnego wiatru, wnoszącego do sypialni zapach nadchodzącej jesieni. Zerkał na mnie, przelotnie i z zupełnym brakiem zainteresowania, tak jak się patrzy na stosunkowo nowy, ale nie wyróżniający się niczym szczególnym mebel, po czym szedł do łazienki i wracał odświeżony, pachnący mydłem i szamponem, kładąc się obok mnie. Po krótkim „Dobranoc” gasił światło i odwracał się plecami. Zasypiał szybko, ale ja nadal leżałem, ubolewając nad kolejnym straconym dniem, który przybliżał mnie do nieuniknionej klęski, którą miałem ponieść jako niewolnik. Żeby tego uniknąć, musiałem coś zrobić. Co do tego nie było wątpliwości. Musiałem postawić wszystko na jedną kartę i wykorzystać pierwszą nadarzającą się okazję.
Kursowałem między tymi trzema pomieszczeniami, przeważnie wpatrując się przy tym w błyszczące panele, aby nie kusiło mnie zaglądanie do innych pokoi. On dołączał do mnie zazwyczaj późnym wieczorem, kiedy czekałem, słuchając dochodzącej zza uchylonego okna muzyki, na którą składał się odgłos cykania świerszczy i szum chłodnego, nocnego wiatru, wnoszącego do sypialni zapach nadchodzącej jesieni. Zerkał na mnie, przelotnie i z zupełnym brakiem zainteresowania, tak jak się patrzy na stosunkowo nowy, ale nie wyróżniający się niczym szczególnym mebel, po czym szedł do łazienki i wracał odświeżony, pachnący mydłem i szamponem, kładąc się obok mnie. Po krótkim „Dobranoc” gasił światło i odwracał się plecami. Zasypiał szybko, ale ja nadal leżałem, ubolewając nad kolejnym straconym dniem, który przybliżał mnie do nieuniknionej klęski, którą miałem ponieść jako niewolnik. Żeby tego uniknąć, musiałem coś zrobić. Co do tego nie było wątpliwości. Musiałem postawić wszystko na jedną kartę i wykorzystać pierwszą nadarzającą się okazję.
Kiedy
obudziłem się następnego ranka, Pana nie było już w łóżku. Podniosłem głowę i
rozejrzałem się po pokoju. Byłem sam. Przesunąłem się pod kołdrą na miejsce
obok i przymknąłem oczy, czując na prześcieradle ciepło, które zostawiło na nim
jego ciało. Musiał wstać niedawno, ale
pewnie i tak już nie wróci. Zwykle nie wracał, kiedy rano opuszczał pokój. Otuliłem się mocniej przyjemną kołdrą.
Po około czterech nocach spędzonych w tym łóżku, zacząłem się przyzwyczajać, a
co więcej – doceniać jego miękkość i początkowo przesadny komfort, którego przecież
wcześniej nie dane mi było doznać. W głębi serca cieszyłem się z tego, gdzie
się znalazłem. Nie brakowało mi jedzenia, spałem w ciepłym miejscu, Pan mnie
nie bił, ani nie dawał żadnych innych kar… Nawet nic ode mnie nie oczekiwał.
Dla większości niewolników to byłaby wymarzona sytuacja. Może i brak wolności,
ale przynajmniej spokój. Ale jak bardzo brak przemocy ze strony Pana był dobry,
tak jego całkowita obojętność wcale mnie nie cieszyła. Wręcz… czegoś mi
brakowało. Można by pomyśleć, że byłem zwykłym niewdzięcznikiem, który nie umie
się cieszyć z tego co ma, ale jakkolwiek próbowałem, nie potrafiłem zapomnieć o
dziwnej pustce oraz o rosnącym poczuciu beznadziejności, które zaczynałem
odczuwać. Nie wiedziałem, czy miało to związek z tym jak dotychczas wyglądała
moja codzienność i czy taka jej zmiana nie wywołała zbyt dużego szoku, ale miałem
nadzieję, że chodziło właśnie o to, ponieważ natrętny głos byłego Pana,
pojawiający się czasem w mojej głowie sprawiał, że czułem do siebie coraz
większe obrzydzenie. „Tęsknisz za tym,
prawda Eli? Tęsknisz za pieprzeniem i karami, ty mała dziwko? Tak bardzo to
polubiłeś, że teraz nie możesz bez tego żyć.”
- Nie! – schowałem głowę pod
poduszkę, desperacko próbując odpędzić od siebie tą nieznośną myśl, ale i tak
słyszałem w głowie jego obrzydliwy, kpiący śmiech. Wcale za tym nie tęskniłem. Uwolniłem
się od niego i czułem z tego powodu ulgę, a nie tęsknotę. Dlaczego miałoby mi
brakować czegoś tak okropnego? Ale skoro to nie było to…
- Co ty
robisz?
Niemal
pisnąłem jak kobiety na horrorach, słysząc obok siebie głos Pana. W jednej
sekundzie wyciągnąłem głowę spod poduszki i w panice przesunąłem się w bok.
Zamiast jednak przesunąć się na swoje miejsce, przeturlałem się w drugą stronę
i z łomotem spadłem na podłogę. Zacząłem
wierzgać rękami i nogami, próbując wyswobodzić się z kołdry, którą
pociągnąłem wraz z sobą. Ta nagle się uniosła, a na mnie spoczął wzrok Pana.
-
Przepraszam, przepraszam, Panie! – załkałem, podnosząc się na kolana i klękając
przed nim. - Myślałem, że już wyszedłeś i…
- I ta
myśl pozwoliła ci się poczuć na tyle bezpiecznie, aby leżeć sobie po mojej
stronie łóżka?
Jęknąłem
żałośnie i opuściłem pokornie głowę, zaraz jednak szybko ją podnosząc. Pan
wolał, gdy na niego patrzyłem i choć przychodziło mi to z trudem, uniosłem
wzrok i popatrzyłem w jego oczy, starając się, aby moje spojrzenie wyglądało
jak najbardziej przepraszająco.
- Czyli
to robisz, kiedy ja sobie wychodzę, tak? – cmoknął z niezadowoleniem. - Jak
dobrze, że zapomniałem wziąć ubrań. Przynajmniej mogłem zobaczyć, jak zachowuje
się mój niewolnik, kiedy Pana nie ma w pobliżu.
Zacisnąłem
usta. Nie było żadnej wymówki, która tłumaczyłaby moją swawolę. Ale… Chwila, zapomniał ubrań? Spojrzałem
niżej i rzeczywiście, Pan miał na sobie tylko biały ręcznik, owinięty niedbale
wokół bioder. A nad nim… Zanim zdążyłem się przyjrzeć, opuścił na mnie kołdrę,
którą trzymał. Ciemno bordowa pościel znów przykryła mnie całego, a wokół niej
pojawiły się ręce, ciasno mnie obejmujące. Zostałem podniesiony i bezceremonialnie
rzucony na łóżko. Zdążyłem wydać cichy okrzyk, zanim do materaca przygniótł
mnie jakiś ciężar. Domyśliłem się, że to Pan, a moje serce zabiło szybciej, na
myśl, że od jego prawie nagiego ciała oddziela mnie tylko kołdra.
- Myślisz,
że powinienem cię za to ukarać, Eli? – zadał pytane prosto do mojego ucha.
-
N-n-nie wiem, Panie – zdołałem wyjąkać.
- N-nie
wiesz? – zakpił. – Wydaje mi się, że mówiłem ci, że masz nie przekraczać linii,
jaką wyznaczyłem na granicę twojej strony?
-
Zapomniałem, Panie. Przepraszam, to już się więcej nie powtórzy, naprawdę!
- Skoro masz taką krótką pamięć,
to może lepiej będzie, jeśli zacznę cię przywiązywać na noc? Albo dam ci karę,
która pomoże ci zapamiętać?
- Jeśli
tak zadecydujesz, Panie…
Westchnął
i przez dłuższą chwilę nie ruszał się, leżąc na mnie. Kropelki wody skapywały z
jego mokrych włosów na moją twarz, ale za chwilę zostawały starte przez kciuk
Pana.
- Nie
mam czasu, więc na razie ci się upiecze, Eli. A przynajmniej do wieczora –
rzekł, a ja czułem jego pachnący miętą oddech. – Niedługo będę mieć gościa.
Pewnie będzie zadawać ci dużo pytań, więc jeśli nie uda mi się od ciebie
odciągnąć jej uwagi, po prostu odpowiadaj szczerze. I najlepiej krótko.
Zresztą, takie odpowiedzi lubisz najbardziej, prawda?
Pokiwałem
nieznacznie głową, kiedy moje myśli odpływały już w inną stronę. „Ją”? Kim jest ona? Dziewczyna Pana? Tamta
sprzedawczyni? Może ją zaprosił… Ale po co miałaby mi zadawać jakieś pytania?
-Panie… - zacząłem, głosem
niewiele głośniejszym od szeptu.
-Tak?
-Czy to
znaczy że zostaniesz dzisiaj w domu?
-A
czemu pytasz? Czyżbyś nie lubił, kiedy zostawiam cię samego?
To pierwszy raz od tygodnia, kiedy Pan
rozmawia ze mną i patrzy tylko na mnie. Jeśli to zepsuję, szczególnie, że tak
trudno jest przykuć jego uwagę, naprawdę będę zasługiwać na chłostę.
- Wiem, że to nie ma żadnego
znaczenia, Panie, ale… - przełknąłem ślinę i z trudem poprawiłem się pod nim. –
czuję się trochę samotnie – wyznałem, starając się, aby nie zabrzmiało to
jakbym się skarżył lub narzekał.
- Oh.
Samotnie, mówisz? – zmarszczył czoło, jakby zastanawiał się nad sensem tych
słów. – Pomyślę późnej, co z tym zrobić.
Zanim
podniósł się i zszedł z łóżka, popatrzył jeszcze na moją szyję. Zauważyłem, że
często to robił, nawet jeśli wyglądał na całkowicie mną niezainteresowanego.
- A
teraz wstawaj i idź do łazienki.
-
Dobrze, Panie.
Wysunąłem
się spod kołdry i ruszyłem do łazienki, poprawiając po drodze białą, pomiętą
koszulę Pana, która od tamtej pierwszej nocy zyskała miano mojej piżamy. Wymyłem
się szybko i wskoczyłem w puszysty szlafrok. Przetarłem zaparowane lustro i
przyjrzałem się niechętnie swojemu odbiciu. Siniaki były już prawie
niewidoczne, a opuchlizna z brwi i powieki całkiem zniknęła. Nie wyglądałem
najgorzej, a co więcej, miałem przeczucie, że to będzie dobry dzień. Czym prędzej
wróciłem do sypialni, ale nie zastałem w niej już Pana. Zamiast tego na łóżku
leżały ułożone w kostkę ubrania, a obok nich kawałek białej kartki, na której
zawijane, ukośne litery układały się w słowa „Załóż to i zejdź na dół”. Pismo Pana, pomyślałem i z największą
ostrożnością przejechałem po nim palcem, wpatrując się, jakby był to największy
skarb. Loren… przypomniałem sobie
jego imię, które poznałem dzięki tamtemu niepokojącemu mężczyźnie z
restauracji. Nawet jeśli nigdy nie dane mi było wypowiedzieć tego imienia na
głos, w myślach mogłem powtarzać je dowoli.
Uśmiechnąłem się lekko i
założyłem przygotowane ubrania. Beżowy, ciepły golf pasował jak ulał, ale
nogawki czarnych spodni musiałem już trochę podwinąć. W takim zestawie
wyszedłem z pokoju i zszedłem na dół, razem z kartką włożoną do kieszeni. Z
każdym kolejnym schodem, mój dobry humor zastępowała mieszanka niepokoju i
zaciekawienia, kiedy coraz wyraźniej rysował się przede mną obraz uśmiechniętego
Pana w objęciach jakiejś kobiety. Stanąłem u stóp schodów, zastanawiając się
czy powinienem do nich podejść, czy też nie. Słyszałem ich rozmowę, ale nic z
niej nie mogłem zrozumieć, gdyż prowadzili ją w innym języku. Stałem więc
cierpliwie, aż w końcu kobieta dostrzegła mnie. Odwróciłem zakłopotany wzrok,
kiedy nasze spojrzenia się spotkały nad ramieniem Pana.
- Kto
to jest? – zapytała śpiewnym tonem, tym razem używając zrozumiałych dla mnie
słów.
Pan
popatrzył na mnie w tym samym momencie, w którym ona ruszyła w moją stronę.
Poszedł za nią i stanęli oboje przede mną. Złapałem kawałek swetra i zacząłem
go miętosić w palcach, kiedy długowłosa, szczupła brunetka świdrowała mnie
wzrokiem.
- To
jest Eli, mój niewolnik – mówiąc to popatrzył na mnie. – A to jest moja siostra
Camilla.
***
Loren
-
Niewolnik? Czyś ty oszalał? – zapytała i obrzuciła go oburzonym i jednocześnie
zszokowanym spojrzeniem. Dokładnie tak, jak się spodziewał. Za dobrze znał
swoją siostrę, aby nie wiedzieć, jak zareaguje. Jego niewolnik za to stał i
wyglądał na zestresowanego.
- Dzień
dobry – wymamrotał tylko pod nosem, ledwo słyszalnie.
- Skąd
go masz? I co ci nagle strzeliło do głowy? Od kiedy tu jest i czemu nic mi o
tym nie powiedziałeś? – zalewała go pytaniami, przyglądając się chłopakowi.
Lorena rozbawiło sformułowanie, którego użyła. „Strzelić do głowy”. Strzeliłem w głowę jego właścicielowi, a
później zabrałem go ze sobą.
- To
nie twoja sprawa – odparł łagodnie, nie czując potrzeby tłumaczenia się ze
swoich decyzji. – Może przejdziemy do ogrodu? Chciałbym zjeść już śniadanie.
-
Pieprzyć śniadanie – prychnęła i rozpoczęła swoją tyradę na temat podejmowania
nieprzemyślanych, nieodpowiedzialnych decyzji, podczas gdy on, trzymając
niewolnika za ramię, skierował się w stronę tarasu, znajdującego się z tyłu
domu. Zazdrościł mu, że nie rozumie słów jego siostry, gdy znienacka
przerzuciła się na włoski, nie przerywając wykładu. Nie miał ochoty tego słuchać,
szczególnie z samego rana, ale wiedział, że kiedy już zacznie, lepiej pozwolić
jej dokończyć, aby później nie zawracała mu głowy. Kiedy więc przeszli przez
dywan pomarańczowo-czerwonych jesiennych liści i usiedli przy umiejscowionym na
środku ogrodu stoliku, suto zasłanym pieczywem, różnymi powidłami, wędlinami,
owocami oraz innymi pysznościami, wyłączył się i ze skupieniem upił łyk kawy. Głos
młodszej o dwa lata kobiety dochodził jakby z innego, oddalonego pomieszczenia,
dzięki czemu mógł cieszyć się ciepłymi promieniami słońca na swojej skórze,
bardzo możliwe, że jednymi z ostatnich w tamtym roku. Siedział na końcu stołu,
podczas gdy po prawej stronie była jego siostra, żywiołowo gestykulująca
rękoma, o zielono-piwnych oczach, które tak bardzo przypominały mu oczy matki,
a po lewej niewolnik, siedzący z dłońmi schowanymi pod stołem, opuszczoną nieco
głową, włosami rozwianymi na wietrze i wyglądający, jakby czuł, że zupełnie tam
nie pasuje.
- Może
zaczniemy jeść? Eli, częstuj się czym tylko chcesz – powiedział, kiedy Cami
zrobiła pauzę na zaczerpnięcie powietrza.
-
Dobrze, Panie – odparł cicho i po krótkim wahaniu wziął do ręki bułkę.
-
Panie? Mój kochany brat kazał ci tak do siebie mówić? – zapytała kąśliwie
Camilla i wbiła nóż w niczemu winny pomidor.
- Nie.
Sam tak lubi do mnie mówić, prawda Eli? – odpowiedział za niego.
Eli
pokiwał tylko głową i z lekką niezręcznością zabrał się za jedzenie. Loren
stwierdził, że bardzo mu do twarzy ze słońcem ogrzewającym jego skórę,
szczególnie, że jego urocze piegi były wtedy wyjątkowo widoczne.
- Eli…
tak? Mogę mówić ci po imieniu? – zagadnęła Cami z przyjaznym uśmiechem na
ustach, tak bardzo kontrastującym z morderczym spojrzeniem, jakim jeszcze
chwilę wcześniej obdarowywała Lorena. Zastanawiał się, jak można tak szybko
przejść z trybu morderczej siostry na tryb miłego psychologa.
- Tak,
proszę Pani – odparł grzecznie, choć jego słowa były trochę zniekształcone
przez gryz bułki, który wziął do ust i który usiłował przełknąć.
- Oh, jaka
tam Pani! Camilla, a najlepiej Cami – powiedziała wesoło i też zaczęła jeść. – Długo
już tu mieszasz, Eli? Jak ci się tu podoba?
-
Niedługo… - zawahał się i dodał trochę ciszej, najwyraźniej uznając to za zbyt
dziwne, aby mówić do kogoś po imieniu: - ..proszę Pani. Dom i ogród są bardzo
ładne.
- Tak,
z tym się muszę zgodzić. A mój brat dobrze cię traktuje? – spytała
podejrzliwie.
- Tak,
bardzo dobrze – chłopak popatrzył ze skrępowaniem na Lorena.
-
Rozumiem. A powiedz mi… - nachyliła się nad stołem. – Skąd jesteś? Wiesz może
gdzie są twoi rodzice? Ile masz lat?
Spojrzenie
ze skrępowanego przeszło na bardzo zakłopotane. Otworzył usta, ale szybko je
zamknął, a raczej zacisnął w poziomą kreskę i wbił wzrok w swój talerz.
- Dość.
Wystarczy tego przesłuchania. Chcę w spokoju zjeść śniadanie, bez twoich
upierdliwych pytań, Cami – burknął i spojrzał na nią z dezaprobatą.
-
Dobra, dobra… Chciałam się tylko czegoś dowiedzieć o nowym lokatorze mojego
brata, okej? – wywróciła oczami i zatopiła zęby w rogaliku.
- Co
zamierzasz z nim zrobić? – zapytała przechodząc znów na włoski.
-
Jeszcze nie wiem i na razie nie mam zamiaru się nad tym zastanawiać – odparł
Loren w tym samym języku.
- Rozumiem
– pokiwała głową. – Swoją drogą.. Jest bardzo ładny. – uznała podpierając głowę
na ręce i patrząc na niewolnika spojrzeniem, w którym kryła się nuta
melancholii. –Nie uważasz, że jest trochę podobny do…
- Nie –
przerwał jej niemal natychmiast Loren, doskonale wiedząc kogo miała na myśli. – Nie jest.
***
Eli
Siostra
Pana okazała się bardzo miła, wesoła i… niesamowicie gadatliwa. Na szczęście
przestała mi zadawać pytania, a zamiast tego, mimo początkowych sprzeciwów Pana,
oprowadziła mnie po domu oraz po ogrodzie, po drodze racząc mnie różnymi
smakołykami, które wzięła ze stołu. Wyjaśniła mi, że Pan często przeprowadza
remonty i żebym lepiej się do niczego tam nie przyzwyczajał. Uznałem to za
mądrą radę. Później usiedliśmy w huśtawce ogrodowej, a ona przyjemnym do
słuchania głosem zaczęła opowiadać o swoich studiach z psychologii i pracy w
klinice. Większości terminów, których używała nie rozumiałem, ale i tak była to
miła odmiana, słuchać tak, kiedy ktoś niezobowiązująco i otwarcie opowiada ci o
swoim życiu, nie oczekując, że ty zrobisz to samo. Wolałem słuchać, niż mówić,
a z jej opowieści przy okazji wyłapywałem i chłonąłem każdą przydatną
informację o moim Panu, która się pojawiała.
- Muszę
znikać – powiedziała w pewnym momencie, patrząc na zegarek. Ku mojemu
zdziwieniu, zasmuciła mnie ta informacja, a szczególnie bardzo, kiedy razem z
nią wyszedł Pan, proponując, że również pojedzie do miasta załatwić parę spraw.
Oznaczało to dla mnie siedzenie w jego sypialni i czekanie na jego powrót. Wziąłem
do ręki rozpoczętą poprzedniego dnia książkę, usiadłem na łóżku i próbowałem
skupić się na jej treści. Na początku jeszcze mi się udawało, ale już przy
następnym rozdziale moje myśli poszybowały w kierunku Pana i jego siostry, a
kiedy pierwsze wrażenia z poznania nowej osoby minęły, dotarło do mnie jak
dziwne było jego zachowanie oraz cały ten poranek. Gdyby ktoś miesiąc temu
powiedział mi, że mój Pan przedstawi mi członka swojej rodziny i do tego będę
jadł razem z nimi śniadanie (przy jednym stole!) uznałbym, że zwariował. No ale
skoro on tak chciał spędzić poranek, to nie mogłem kwestionować jego wyboru,
jakkolwiek dziwny by nie był.
Ziewnąłem
przeciągle. Czytanie szło mi coraz bardziej opornie. Odłożyłem z rezygnacją
książkę i przetarłem oczy, decydując się na małą drzemkę. I najlepiej, jakby ta mała drzemka trwała do powrotu Pana.
I tak właśnie się stało.
Zasnąłem snem głębokim, mimo że wyspałem się w nocy, i zbudziłem się z niego,
kiedy mrok, w którym pogrążał się pokój, rozproszyło jasne światło.
-
Śpisz? – usłyszałem ciche pytanie i podciągnąłem się do góry, automatycznie
rozbudzony jego obecnością.
- Nie,
Panie. Czekałem na ciebie.
- Tak?
A wyglądasz jakbyś właśnie się obudził.
Ściągnął
czarną marynarkę i przysiadł obok mnie.
-
Trochę mi się przysnęło, Panie – odpowiedziałem z lekką chrypką, która
zdradzała, że to „trochę” trwało trochę dłużej.
-
Właśnie widzę – uśmiechnął się i wyciągnął dłoń w moją stronę. Z głupiego
przyzwyczajenia cofnąłem się trochę, ale nie dostrzegając na jego twarzy cienia
złości, całkowicie się poddałem, kiedy wsunął swoje palce w moje włosy. To była
następna dziwna rzecz tamtego dnia. Dotyk Pana, pozbawiony erotyczności, bez
najmniejszego podtekstu, po prostu zwykła dłoń przeczesująca moją czuprynę.
Poczułem się niezręcznie. Chyba to zauważył, bo odsunął się, a z jego ust
powoli zniknął uśmiech.
- Druga łazienka jest już w remoncie, więc
będziemy korzystać z jednej. Pójdę się teraz wykąpać, a ty zrobisz to po mnie.
W tym czasie możesz iść do kuchni i coś zjeść – oznajmił obojętnie i wstał.
Zdążył
się tylko odwrócić, zanim moje palce złapały jego koszulę. Skierował swój wzrok
z powrotem na mnie. Wziąłem głęboki wdech i wyrzuciłem szybko słowa, które
uformowały się w mojej głowie, a których dłuższe przetrzymanie poskutkowałoby
pojawieniem się wątpliwości.
-Panie.. czy.. czy nie
moglibyśmy się wykąpać razem?
Spojrzałem
na jego przystojną twarz i wyraźnie zaskoczoną minę. Zrezygnowałem z
uargumentowania mojej śmiałej propozycji oszczędnością wody, bo pewnie
zabrzmiałoby to jeszcze gorzej.
Uniósł
rękę i podrapał się paznokciami po policzku.
-
Jesteś zboczony?
Co?
-
Panie? – wydukałem zbity z tropu jego pytaniem.
-
Składanie takiej niemoralnej propozycji swojemu Panu… Przyznaj się, jesteś
zboczony i chcesz sobie popatrzeć na moje nagie ciało. Założę się, że będziesz
mnie obmacywać.
Moje
policzki, a raczej cała twarz zapłonęła żywą czerwienią.
-
Panie... Ja, ja nigdy bym..! – wydukałem nie potrafiąc znaleźć słów, które
byłyby odpowiedzią na to oskarżenie. – Przyrzekam, nie jestem zboczony!
- Nie
wierzę – odparł ze śmiechem i poczułem na głowie jego rękę. – Możesz iść ze
mną. Ale łapy przy sobie.
Wyszedł
z pokoju zanim zdążyłem się zorientować. Wystrzeliłem podekscytowany z łóżka i
z łomoczącym w piersi sercem, podążyłem szybko za nim, niemalże potykając się
po drodze o własne nogi.
Kiedy
wszedłem do łazienki, Pan już rozpinał guziki swojej koszuli. Rzucił czarny
materiał na wiklinowy kosz i nadal stojąc przodem do mnie, zajął się rozporkiem
i guzikiem. Zaczął zsuwać powoli spodnie, ale zatrzymał się i spojrzał na mnie
wyczekująco. Ja zaś wyczekiwałem, aż ściągnie spodnie i bokserki, bo… no cóż,
byłem ciekawy sprzętu mojego Pana, więc stałem jak oniemiały i, aż wstyd się
przyznać, nawet nie zaważyłem, że na mnie patrzy.
- Na co
czekasz? Zamierzasz się kąpać w ubraniu?
Otrząsnąłem
się szybko i zacząłem w równie szybkim tempie uwalniać się z ubrań. Może zbyt
szybkim, bo Pan patrzył na mnie z uniesionymi brwiami i uśmieszkiem na ustach.
-
Widzę, że bardzo entuzjastycznie podchodzisz do naszej wspólnej kąpieli. Chyba
miałem jednak rację, mówiąc, że jesteś zboczony.
Nie
odpowiedziałem. Nie mogłem. Głos uwiązł mi w gardle, kiedy Pan zsunął w dół
pozostałą odzież, odsłaniając tym samym wielkich rozmiarów członek, na którego
widok zaschło mi w ustach i na chwilę straciłem oddech. Nie dane mi było długo się
napatrzeć, bo Pan wszedł do dużej wanny, zanurzając się pod wodą, pokrytą
warstwą piany. Dołączyłem do niego, siadając naprzeciwko i spoglądając na
pianę, ze świadomością tego co się pod nią kryje oraz tego, że słowa Pana chyba
zawierały jednak trochę prawdy.
Zakręcił
kurek i odchylił głowę do tyłu, opierając ją o krawędź wanny, a ramiona kładąc
swobodnie na jej bokach. Powieki zakryły jego ogniste tęczówki, więc
wykorzystując okazję, zacząłem mu się dokładnie przyglądać. Nie miałem już
wglądu w to co było pod wodą, więc musiało wystarczyć to co było nad nią. A był
tam kawałek umięśnionej klatki piersiowej Pana, gładkiej i idealnie wypieszczonej
przez słońce, jakby chciało ono pozostawić subtelny ślad na każdym skrawku jego
skóry. Ramiona były tak samo imponujące, ale na jednym z nich, po zewnętrznej
stronie zauważyłem pociągłą bliznę, a kawałek wyżej czarne litery lub cyfry. Łatwo
można było się domyślić, że jedno miało związek z drugim, a historia, która się
za tym kryła na pewno musiała być interesująca.
-
Gapisz się – powiedział, a ja dostrzegłem, że jedno z jego oczu jest otwarte, a
co więcej, skierowane na mnie.
-
Przepraszam, Panie. Byłem po prostu ciekaw… - popatrzyłem znów na tatuaż, a on
podążył za moim wzrokiem.
-
Jesteś ciekaw co oznacza? – zapytał.
Pokiwałem
ochoczo głową.
- To
data śmierci pierwszych ludzi, których zabiłem – oznajmił.
Czekałem,
aż powie coś więcej, ale po chwili zrozumiałem, że nie zamierza tego zrobić,
więc znów pokiwałem głową, jednocześnie zastanawiając się, kim mogli być ci
ludzie i czemu Pan odebrał im życie.
- Teraz
ty.
- Ja,
Panie? – zamrugałem z dezorientacją.
-
Informacja za informację – przechylił z namysłem głowę. – Od ilu lat jesteś
niewolnikiem?
- Chyba
od trzech, Panie – odpowiedziałem automatycznie.
- Trzy
lata… - powtórzył. – Przez ten czas twoim Panem był ten mężczyzna, którego uśmierciłem?
- Nie,
Panie. Byłem u niego około półtora roku. Wcześniej należałem do.. kogoś innego.
- Rozumiem.
Czyli miałeś wcześniej tylko dwóch właścicieli?
- Tak,
Panie – odparłem ciszej, coraz bardziej zmieszany tą rozmową.
Zaczął
mnie sondować swoimi oczami, przyglądał mi się nimi, ze zmarszczonym czołem,
jakby dowiedział się o czymś co mu się nie spodobało.
Wprawił
wodę w ruch, a moje ciało w drżenie, kiedy niespodziewanie przysunął się
bliżej. Z jego oczu próbowałem wyczytać jego zamiary, ale ich nieruchome
spojrzenie było zawieszone gdzieś na poziomie mojego torsu.
- Czyli
byłeś prawiczkiem, kiedy wziął cię pierwszy z nich? – pochylił się bardziej w
moją stronę, najwyraźniej zainteresowany odpowiedzią na jego pytanie, albo tym
na co właśnie patrzył.
- Tak..
Panie – poczułem gulę w gardle, którą szybko przełknąłem. Nie chciałem
przywoływać w myślach tamtego wspomnienia, więc skupiłem się na dłoni Pana,
która zaczęła zmierzać w moją stronę.
-
Zamknij oczy i nie otwieraj ich dopóki ci na to nie pozwolę.
Wykonałem
jego polecenie.
Zaczynałem się bać.
Drgnąłem
kiedy poczułem pierwszy, ciepły dotyk jego mokrej dłoni na szyi. Jak na
zawołanie mój oddech przyspieszył, tak samo jak puls pod jego palcami. Jego
gorący oddech docierał do mojego policzka, owiewając go delikatnie powietrzem,
przez które dostałem gęsiej skórki. Myślałem, że zacznie mnie dusić, ale po
lekkim ściśnięciu, dłoń powędrowała niżej. Opuszki musnęły skórę obojczyków z
aż bolesną delikatnością, zanim leniwie zsunęły się w dół. Na chwilę zniknęły,
a ja zapragnąłem otworzyć oczy, aby zobaczyć, gdzie się podziały i co takiego
robią.
- Jeśli to zrobisz, przestanę i pójdziemy spać – rzekł
Pan, bezbłędnie odczytując moje intencje.
Zacisnąłem mocniej powieki i w tym samym momencie
palce powróciły nacierając tym razem na mój sutek. Najpierw przejechał po nim
jeden palec, a potem dołączył drugi, sprawiając że brodawka wylądowała
ściśnięta pomiędzy nimi. Pan potarł sutek między palcami i pociągnął go lekko
do siebie, a ja dopasowując w głowie reakcję do tej pieszczoty, wydałem cichy,
wyuczony do perfekcji jęk, który wpasował się tam niczym fragment puzzli. Palce
znów zniknęły, mój tors owiał chłód, więc wysunąłem go delikatnie do przodu w
poszukiwaniu ręki Pana.
- Hmmm
– mruknął jedynie.
Ciepło
bijące od jego ciała nadal było blisko, ale woda poruszyła się niespokojnie. Wystraszyłem
się, że jednak zrobiłem coś nie tak, przez co go od siebie odstraszyłem.
-
Panie? – szepnąłem z niepokojem.
Zadrżałem
czując w odpowiedzi chłodne powietrze w tamtym miejscu, chłodzące moją
rozgrzaną skórę, lecz zaraz zastąpione czymś gorącym i wilgotnym. Język Pana. Naprężyłem się i
westchnąłem, a mój sutek stwardniał w jego ustach. Walczyłem ze sobą, aby nie podnieść
powiek. Nie wiem czemu aż tak mnie to kusiło, ale nie chciałem, żeby przestał,
więc z wysiłkiem zdusiłem w sobie tą chęć i skupiłem się na tym sprawnym
języku, który kreślił małe kółka dookoła sterczącego bezwstydnie punktu.
Zdziwiła mnie ta żywa reakcja mojego ciała. Przecież
to ja mam teraz nad sobą kontrolę. Tylko ja – stwierdziłem z uporem i
westchnąłem, cicho i zachęcająco. Widocznie bardzo zachęcająco, bo Pan przestał
lizać, a zaczął ssać mój sutek. Zrobiło mi się dziwnie, nienaturalnie gorąco,
kiedy do ssania dołączyło delikatne przygryzanie. Dotyk jego zębów
rozprzestrzenił dreszcz, a z moich ust wydobyło się obce mruknięcie. Czemu jest taki delikatny? Czym sobie na to
zasłużyłem?
Nagle wszystko ustało. Zniknął
język, jak i usta, a wraz z nimi wyparowało przyjemne ciepło. Usłyszałem niski
śmiech. Wzburzona woda potrzebowała chwili na uspokojenie się, tak jak ja na
uspokojenie mojego oddechu. Nie musiałem wytężać słuchu, aby usłyszeć odgłosy
kroków na posadzce i cichego stuknięcia metalowego wieszaka, na którym wisiał
ręcznik.
- Woda
robi się zimna. Wytrzyj się i wracaj do łóżka. I możesz już otworzyć oczy.
Zrobiłem
to od razu, ale ujrzałem tylko odchodzącą sylwetkę Pana i zamykające się za nim
drzwi.
***
<3333 rozdziałllll
OdpowiedzUsuńa tak blisko bylo kary...hahaha
chociaz kto wie co bedzie dalej :)
Cami :)
bo… no cóż, byłem ciekawy sprzętu mojego Pana, zbok jak nic hahahahahhaha
loren uwazaj w nocy..
Loren coś ty w tej wannie wyprawiał..hahahahaha
nie moge sie doczekac kolejnego <3 rozdziału
od zboków wyzywa a sam co robi... xD
Usuń<3
Lore moze ;) hahahaha
Usuńtak mysle czy lore da mu kare za rano..za to ze lezał na jego połowie..mhhh
Boże, jakie to było genialne. No po prostu jestem uzależniony od tego opowiadania. Proszę, dodaj szybko rozdział. I wiszę, że akcja fajnie się rozkręca. To jego pytanie. W życiu bym się nie spodziewałem. Bardzo fajny rozdział. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo, dużo weny
Super, że się podoba <3
UsuńPostaram się dodać szybko, ale nie wiem, czy mi wyjdzie :'D
I tam nie wiszę tylko widzę jak coś
OdpowiedzUsuńDzisiaj lub jutro mozna się spodziewać rodziału ??// <3 <3
OdpowiedzUsuńDzisiaj raczej nie. Jutro albo pojutrze będzie, pewnie w godzinach wieczornych ;)
UsuńOki oki.. to czekam ..zycze weny ;)
UsuńJa chcę więcej <3 Świetne opowiadanie, życzę weny.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńech Loren nazwywasz Eli zbożem a sam to co robisz...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ech Loren co ty robisz...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga