Eli
- Za ciasno.
Unieś je wyżej.
- N-nie
mogę, Panie… - stęknąłem z wysiłkiem, opierając się odkrytymi plecami o zimne lustro
wbudowane w ścianę przymierzalni.
-
Cholera, Eli… - mruknął pod nosem Pan. Włosy, które wcześniej próbowałem ułożyć
(z w miarę zadowalającym efektem) podczas wchodzenia do sklepu, były już tak
samo rozczochrane, jak po wyjściu z łóżka.
-
Jeszcze chwila i… - urwał.
Ledwo
dostrzegałem przez ciemnozielony materiał, który zasłaniał moje oczy, poruszający
się przy mnie kształt ciała Pana. W tej pozycji, ograniczającej moje ruchy, ze
skrępowanymi nad głową rękami, byłem zdany tylko na niego.
- Czy
mogę w czymś państwu pomóc?
Niemal
podskoczyłem, słysząc dobiegający zza kotary, melodyjny głos sprzedawczyni.
-
Właściwie to tak. Proszę przynieść większy rozmiar tej ciemnozielonej koszulki
– odparł Pan.
Po
pomieszczeniu rozległ się stukot obcasów. Kobieta odeszła, aby wypełnić
polecenie mojego Pana. Ciekawe, czy dźwięki dochodzące z naszej przymierzalni
wydały jej się dziwne.
- Skup
się, do jasnej cholery. Nie zamierzam siedzieć w tym sklepie przez kolejne pół
godziny.
Uniosłem
i wyprostowałem ręce jak najbardziej potrafiłem. Naprawdę nie miałem pojęcia
jakim cudem udało mi się założyć tą
koszulkę, skoro teraz, nawet z pomocą Pana, tak męczyłem się z jej
ściągnięciem. Przy kolejnej próbie ze zgrozą usłyszałem odgłos rozpruwanego
materiału. Pan pociągnął go mocno w górę i w końcu udało się. Odetchnąłem
ciężko, oswobodzony z tego opinającego materiału.
-
Nienawidzę zakupów – oznajmił Pan, a ja we własnych myślach całkowicie się z
nim zgodziłem. – Wychodzimy stąd.
To
wcale nie było tak, że nie byłem wdzięczny, za to, że wydaje na mnie swoje
pieniądze i poświęca mi swój cenny czas. Wręcz przeciwnie – to było naprawdę
wspaniałomyślne z jego strony i nigdy nie spodziewałbym się, że ktoś tyle dla
mnie zrobi. Jednak oślepiające światła sklepowe, przyprawiająca o ból głowy klimatyzacja
oraz wszędzie podążająca za nami sprzedawczyni z przyklejonym na twarzy wielkim
uśmiechem – to wszystko nie pozwalało mi się cieszyć z zakupów z Panem. Jesteś okropny, a Pan jest taki dobry! –
zganiłem się w myślach i założyłem skasowane już wcześniej przez kasjerkę buty.
Wziąłem wszystkie ubrania, które Pan uznał za „dobrze na mnie leżące” i podążyłem
za nim w stronę kasy. Położyłem stertę na blacie i gdy dołączyła już do niej
ciemnozielona bluzka, ekspedientka stanęła za kasą. Wzięła pierwszą część
odzieży, ale zamiast przyłożyć czytnik do metki, uśmiechnęła się promiennie do
mojego Pana, odsłaniając rządek idealnie równych, białych zębów i zatrzepotała
dziwnie rzęsami. Co gorsze, Pan ten uśmiech odwzajemnił.
- Czy
my się już kiedyś nie spotkaliśmy? – zapytała wpatrując się w niego intensywnie,
co według mnie, wyglądało nieco nachalnie.
- Z ust
mi Pani wyjęła to pytanie – zaśmiał się. – Właśnie zastanawiałem się, czy
wcześniej już gdzieś Pani nie widziałem.
- Skoro
oboje się nad tym zastanawiamy, to musi coś znaczyć, prawda? – z jej
pomalowanych na różowo ust, wydobył się chichot. Z twarzy Pana, przeniosła
wzrok niżej i zatrzymała go na jego torsie. Jej oczy otworzyły się szerzej. –
Ta marynarka… Czy nie kupił Pan jej przypadkiem w sklepie le Ventier, dwie
ulice stąd? Pracowałam tam jeszcze do niedawna.
- Ah,
tak. Jak mogłem zapomnieć? To od Pani zawsze odbierałem garnitur, czyż nie?
- Tak,
dokładnie – założyła kosmyk włosów za ucho i nachyliła się bardziej nad ladą.
Albo mi się wydawało, albo z premedytacją eksponowała przed moim Panem swój
pełny dekolt. Co za..!
- Tak właśnie myślałam, że
skądś znam ten lekko włoski akcent. Jak ja mogłam zapomnieć o naszym stałym
kliencie? – jej ton z każdym kolejnym słowem przybierał coraz bardziej uwodzicielską
barwę. I właśnie uświadomiła mi, że akcent Pana rzeczywiście był jakiś inny, ale
do teraz nie mogłem go nazwać. Czyli
pochodzi z Włoch..?
Zerknąłem
na niego, ale ten zdawał się już nawet nie zauważać mojej obecności. Nie
patrzył już nawet na twarz tej… kobiety. Jego wzrok zanurkował w jej biuście i
zdawało się, że jego oczy zaczepiły już tam swoją kotwicę. To ani trochę mi się
nie podobało. Nie słyszałem już ich słów. W głowie zaświeciła mi się czerwona
lampka z napisem „Twoja pozycja jest zagrożona i skończysz marnie, jeśli nic z
tym nie zrobisz”. Tych dwoje ewidentnie ze sobą flirtowało, a ja stałem obok,
zapomniany i niechciany! To na mnie Pan powinien tak patrzeć. I ze mną… Nie. Nie mogę tak myśleć. Pan jest dorosły i
może robić cokolwiek tylko chce. Ja jestem nikim i nie mam najmniejszego prawa
wtrącać się. Tak, właśnie tak, Eli.
To nic, że w mojej głowie
pojawiła się już niechciana wizja, Pana i tej kobiety oraz mnie w ich cieniu.
To nic, że jeśli Pan by się z kimkolwiek związał, ja już nie byłbym mu do
niczego potrzebny. Ale czy w tamtym momencie byłem? Nie zapominaj, że Pan nie jest gejem i ani trochę go nie pociągasz,
idioto! Właśnie. A co jeśli… Co jeśli byłaby mała szansa na to, że jednak
spodobam się Panu? Że jednak uda mi się go jakoś zachęcić? Wlepiłem wzrok w
kobietę i patrzyłem na nią już nie z niechęcią, ale z zaciekawieniem, chłonąc i
zapamiętując każdy jej gest. Jej zachowanie było dla mnie jak lekcja. Lekko
przygryziona warga, kiedy Pan coś szeptał do jej ucha, dźwięczny chichot i
rumieniec występujący na jej policzki. Spuściła wzrok, a ja zastanawiałem się,
czy Pan powiedział jej coś sprośnego. Zapytał o coś, a ona kiwnęła głową i odeszła
w bok, szukając czegoś w torebce. Popatrzyłem na Pana, który tak jak ja przed
chwilą, śledził jej wdzięczne ruchy, by w końcu zawiesić wzrok na jej nogach,
wychodzących spod krótkiej sukienki i opinanych przez cienki, czarny materiał
rajstop.
Zaświeciła
się kolejna lampka. Wpadłem na pomysł. Może nie genialny, ale zawsze coś. Przebiegłem
wzrokiem najbliższe półki i na jednej z nich znalazłem to, czego szukałem.
Miałem szansę, aby skorzystać z nieuwagi Pana, jednocześnie świadom, jak to
może się dla mnie skończyć. Naprawdę
jesteś idiotą – z tyłu mojej głowy dochodził cichy głos zdrowego rozsądku,
ale ja zdążyłem już złapać TO drżącą ręką i równie szybko wsunąć pomiędzy
ubrania, leżące na ladzie.
Długo
jeszcze czekałem, aż rozmowa Pana i tej kobiety zakończy się. Zdążyłem
prześledzić prawie każdą rysę na drewnianych panelach podłogi, zanim sprzedawczyni
,nie przerywając rozmowy, zajęła się tym, za co jej płacono. Włożyła wszystko
do reklamówek. Pan wziął je i pożegnał się z obiektem swojego zainteresowania,
po czym oboje wyszliśmy (nareszcie) ze sklepu. On z uśmiechem na ustach, a ja
przepełniony nową determinacją.
***
- I jak
ci się podoba? – zapytał, kiedy kelner zabrał z naszego stolika puste talerze.
Siedzieliśmy przy okrągłym stoliku. Nie było na nim nic oprócz lampki z pięknie
rzeźbioną, złotą podstawą i wzorzystym, bordowym kloszem oraz serwetek. Pan
siedział naprzeciwko, ocierając usta jedną z nich i bacznie mi się
przyglądając.
-
Jedzenie? Było pyszne, Panie. Dziękuję – odpowiedziałem uprzejmie na jego
pytanie i złączyłem dłonie pod stołem.
- To
też. Ale miałem na myśli ogólny wygląd tego lokalu oraz jego atmosferę. Co o
nim myślisz?
Jego
głos był raczej obojętny, lecz wyczułem w nim nutę ciekawości. Przysunął się bardziej
na krześle i oparł plecy o oparcie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
Czyli naprawdę chciał usłyszeć moje zdanie? Automatycznie zalała mnie fala
stresu.
- Ja,
Panie? – zapytałem głupkowato i zasadziłem sobie mentalnego kopniaka.
Na jego
czole pojawiła się podłużna zmarszczka. Rozejrzał się dookoła zanim jego oczy
wróciły z powrotem do mnie.
- Nie
widzę tu nikogo innego, więc tak. Pytam o to co sądzisz i oczekuję szczerej
odpowiedzi.
Przełknąłem
ślinę i zacząłem gorączkowo rozglądać się w poszukiwaniu czegoś co mógłbym
skomentować, tak, aby odpowiedź spodobała się Panu. Nie potrafiłem jednak
domyślić się, czego ode mnie oczekuje. Nie bardzo też miałem na czym zawiesić
oko. Otaczała nas zupełna ciemność. W oddali tylko rysowały się mętnie ciepłe
światła, zapewne lampek stojących na innych stolikach. Oprócz nich,
umiejscowione nieco wyżej, były czerwone, nikłe światła, które wyznaczały
przejścia do innych sal, oraz niebieskie, które, jak wytłumaczył mi wcześniej Pan,
widząc moją ciekawość, prowadziły w stronę wyjścia. Byłem pewien, że bez nich
można by było się tu zgubić. Albo przynajmniej, jeśli było się nieuważnym,
wpaść na jeden ze stolików lub krzeseł, które były równie czarne, jak ściany i
podłoga. To wszystko stwarzało niezwykły efekt. Talerze oraz lampki wydawały
się dryfować w powietrzu, tak samo jak krzesło, na którym siedziałem. Czerń
spowijająca prawie wszystko dookoła nie była wcale przytłaczająca. Właściwie,
dzięki niej czułem się tu bardziej swobodnie niż na zewnątrz. Bo miejsce niewolnika jest w ciemności –
podpowiedział mi umysł.
Nie wiem dlaczego, ale uznałem,
że to miejsce w pewnym sensie przypomina mojego Pana, który z kolei wyglądał,
jakby czuł się tam wyjątkowo komfortowo. Choć światło lampki padające na jego twarz,
nadawało mu trochę złowieszczy wygląd.
- Wcześniej,
kiedy dopiero tu wchodziliśmy – zacząłem, ostrożnie dobierając każde słowo.
- To miejsce wydało mi się trochę…
Groźne i tajemnicze. Ale też niezwykłe, Panie.
Te trzy
słowa według mnie idealne określały to miejsce. Trafiłem w dziesiątkę. Ale czy
w dziesiątkę Pana? Przez dłuższą chwilę nic nie mówił. W milczeniu patrzyliśmy sobie
w oczy, a w tle słychać było spokojne dźwięki fortepianu. Wydawały się
dochodzić z otaczającej nas czerni, nie mogłem precyzyjne określić z którego
miejsca. Może w innej sali rzeczywiście był fortepian, a może na tych
niewidocznych ścianach były równie niewidoczne głośniki, z których sączyła się
ta nęcąca muzyka?
- No
dobrze – stwierdził Pan.
Nie mogłem nic wyczytać z jego
twarzy.
- Chyba
zgadzam się z twoją odpowiedzią – kamień spadł mi z serca. – Ale… - wstrzymałem
oddech. – Mam jeszcze jedno pytanie. Czy dodałbyś tu coś jeszcze? Może masz
jakiś oryginalny pomysł, którym chciałbyś się ze mną podzielić?
Pomysł?
Łatwiej było opisać to co się widzi, ale proponowanie własnego pomysłu…
-
Spokojnie – zaśmiał się, zauważając lekką panikę w moich oczach. – Nie będę zły
, jeśli nic nie przyjdzie ci do głowy. Nie musisz się wysilać.
Uniósł
do ust kieliszek czerwonego wina i pociągnął łyk. Popatrzył na zegarek i
wyglądało na to, że opuścił już ten temat, kiedy jego palce zaczęły szybko
stukać po wyświetlaczu telefonu. Co jeśli
ta sprzedawczyni dała mu swój numer i teraz do niej pisze?
-
Właściwie, Panie… - szepnąłem, zwracając znów na siebie jego uwagę.
Odchrząknąłem niezręcznie i kontynuowałem już trochę głośniej: - Tak
pomyślałem… bo poczułem się tutaj trochę… jak w kosmosie – zaśmiałem się
nerwowo, zdając sobie sprawę z tego, jak głupio to brzmi. - W sensie, bo.. w
przestrzeni też jest taka p-pustka i ciemność i… nie ma grawitacji, a tu
wszystko wydaje się unosić w powietrzu i… tak przyszło mi do głowy…
- Rany
Boskie, przestań się jąkać i wyduś to w końcu.
Poczułem,
jak uczucie ciepła wstępuje na moje policzki. Wziąłem głęboki wdech.
-
Pomyślałem że to miejsce wyglądałoby jeszcze bardziej niezwykle gdyby na
suficie było dużo małych światełek przypominających gwiazdy – wypowiedziałem to
wszystko na tym jednym wdechu, po czym dodałem szybko, nieco ciszej i żałośniej,
jakby wcześniejsze słowa w ogóle nie miały sensu: - P-Panie.
Jego
brwi uniosły się, kiedy idąc za moją sugestią, uniósł głowę i wpatrzył się w
sufit.
-
Wiesz, to w sumie nie jest taki zły pomysł, Eli – pochwalił mnie.
Serce
podskoczyło w mojej piersi. Kąciki ust Pana uniosły się, kiedy przysunął
kieliszek z winem w moją stronę.
- W
nagrodę możesz się napić. Może się trochę rozluźnisz.
-
Dziękuję, Panie.
Wino. Z kieliszka, z którego przed chwilą pił Pan! Pociągnąłem
duży łyki i prawie się nim zakrztusiłem.
Pan
zaczął się śmiać, ale ten wspaniały śmiech, który wywołałem i przez który sam
się nieświadomie uśmiechnąłem, ucichł, gdy do naszego stolika podszedł jakiś
mężczyzna.
- Loren
– wysapał i usiadł ciężko na wolnym krześle. – Myślisz, że ile razy jeszcze
będę się gubił w tym twoim labiryncie, który nazywasz restauracją? Już dawno ci
mówiłem, żebyś oznaczył te sale jakimiś numerami.
***
Loren
Coraz milej spędzało mu się
czas ze swoim niewolnikiem. Zauważył nawet, że sprawiało mu przyjemność,
wcześniej przyglądanie się mu, gdy trochę nieporadnie przymierzał ubrania, a
potem wywoływanie w nim paniki i stresu swoimi raczej mało skomplikowanymi
pytaniami. A szczególnie usatysfakcjonowało go wywołanie rumieńca zażenowania
na jego policzkach, kiedy już odważył się na zaproponowanie swojego całkiem
ciekawego pomysłu. Podobała mu się jego mina, którą widział kątem oka, podczas
flirtu z tamtą ekspedientką, która, swoją drogą, wcale nie była w jego typie.
Te wszystkie reakcje niewolnika po prostu bardzo go bawiły. Zastanawiał się
właśnie, co zrobić, aby wprawić go w jeszcze większe zakłopotanie, kiedy
zostało to przerwane nagłym przyjściem jego zleceniodawcy. Który spóźnił się
równe trzynaście minut. Loren nie tolerował spóźnialstwa, ale gdy zobaczył
walizkę z pieniędzmi, postanowił mu darować.
Daniel
McWell był mężczyzną w średnim wieku, dość krępej sylwetki i z równo
przystrzyżonymi, ciemnymi włosami, przyprószonymi siwizną. Z zawodu był
prawnikiem, który wcale nie żył tak zgodnie z prawem, jak powinien. Znali się
już dobre kilka lat, ale nie byli przyjaciółmi. Loren nawet nie określiłby go mianem
dobrego kolegi, nawet jeśli zdarzało się, że sam McWell tak go tak nazywał.
Czasami widywali się na różnych przyjęciach i nic więcej. No, oprócz ostatniej
roboty, którą zlecił mu mężczyzna. I za którą miał właśnie zapłacić.
- Nie
narzekaj. Dobrze wiesz, że to miejsce jest idealne na tego typu interesy –
uznał Loren w odpowiedzi na jego słowa „powitania”.
Nie
sądził, aby trzeba było tam coś zmieniać. Właśnie taki cel przyświecał mu, gdy
zakładał tą restaurację. Spokój i prywatność, nie wspominając o celowym
utrudnieniu w przemieszczaniu się, gdyby ktoś, jakimś cudem, wygadał się
policji, jakie interesy mają tu miejsce. Ale, zdaniem Lorena, nalot glin i tak
był mało prawdopodobny, tu, w jego podziemnym małym niebie na Bleecker Street.
Mało osób bowiem wiedziało o tym, że ta restauracja jest otwarta
również w nocy, jej właścicielem jest płatny zabójca, a klientami w większości
zaufane, znajome osoby należące do przestępczego świata i często parające się
tą samą profesją, co Loren. Mogli tu przyjść o każdej porze, aby swobodnie
porozmawiać o, na przykład, warunkach umowy. Bo prócz zachwycającego wnętrza, z
tego właśnie znane było to miejsce.
-
Racja, racja – McWell odchrząknął i położył walizkę na stół. Zaczął ją
otwierać, ale zatrzymał się w połowie, gdy dopiero zauważył niewolnika,
siedzącego obok, cicho, jak mysz pod miotłą. – A to kto? Myślałem, że będziemy sami.
- Jest
w porządku. Możemy spokojnie przy nim rozmawiać – popatrzył na nastolatka i
puścił do niego oczko, na co tamten z zakłopotaniem uciekł wzrokiem, z miną,
jakby chciał schować się pod stołem i nigdy więcej stamtąd nie wychodzić. Zabawny mały niewolnik.
- Naprawdę? Aż tak mu ufasz,
aby rozmawiać w jego towarzystwie o naszych in-te-re-sach? A jeśli tak, to kim
on w takim razie może być, skoro zasłużył na zaufanie Lorena Mauvells’a,
najbardziej nieufnego i podejrzliwego człowieka w całym Nowym Jorku? Ha! Raczej
na całym kontynencie!
Zaczął
się śmiać, ale Loren wcale nie widział w tym nic śmiesznego. Wręcz skrzywił
się, zastanawiając, czy rzeczywiście nie postępuje zbyt pochopnie i ufnie wobec
nowego nabytku, w postaci niewolnika. Czyżbym
robił się coraz mniej ostrożny? A
jeśli tak, to czy w ogóle mnie to obchodzi?
Westchnął
i uznał, że McWell nie da mu spokoju, dopóki nie powie mu prawdy. Wydawało mu
się to absurdalne, aby zwykły niewolnik mógł w jakikolwiek sposób zaszkodzić
ich interesom, ale jego zleceniodawca zasługiwał na to, aby wiedzieć przy kim
będą rozmawiać o tak prywatnych sprawach.
- To
niewolnik – powiedział nonszalancko, jakby posiadanie własnego niewolnika było
tak pospolite, jak posiadanie psa, czy świnki morskiej. Sięgnął po swój
kieliszek, ze zdumieniem odkrywając, że jest prawie pusty. Dopił ostatnie dwa
łyki i rzucił zaczerwienionemu chłopakowi spojrzenie dezaprobaty, przez które
skulił chude ramiona.
-
Niewolnik? – powtórzył ze zdziwieniem McWell i zaczął z zaciekawieniem
przypatrywać się Eli’emu. – A skąd go niby teraz wytrzasnąłeś? Do licytacji
jeszcze trochę daleko, a… - urwał uzmysławiając sobie w jednym momencie, skąd
Loren mógł go wziąć.
- Zanim
cokolwiek powiesz – powiedział Loren, kiedy tamten ponownie otwierał usta.
-Wiem, że nic o tym nie było w zleceniu. Miałem sprzątnąć gościa. Jedna kulka w
głowę, bez żadnego gadania, ani zabierania jego rzeczy osobistych. Zabić i zmyć
się.
- Tak,
dokładnie to było w naszej umowie – potwierdził.
- Ale
nie było w niej nic o niezabieraniu niewolników – uśmiechnął się chytrze Loren.
Nie podobało mu się to tłumaczenie. Poczuł się, jakby był małym dzieckiem,
które ukradło coś ze sklepu.
-
Słuchaj. Wcale nie zamierzałem go zabierać. Ale zobaczył mnie, więc to zrobiłem.
Chyba lepsze to, niż dodatkowe ofiary, prawda? – zapytał, a jego uśmiech od
razu zniknął, gdy przypomniał sobie o ochroniarzach. – Dodatkowe, oprócz
ochroniarzy.
- Co,
kurwa? – zacharczał McWell, wypuszczając z ust dym papierosa, którego zdążył
już rozpalić. – W sumie to nie było nic ważnego, obojętne mi, czy goryle
tamtego skurwiela pójdą do piachu razem z nim. Ale ty… niewywiązujący się z
warunków? To coś nowego – pokręcił głową i zaśmiał się ochryple.
- Nie
zawsze wszystko idzie po naszej myśli, prawda? Nawet najlepszym zdarzają się
wpadki – uznał Loren z coraz większą irytacją.
- No
tak, tak… - westchnął tamten i całą uwagę skupił na Eli’im. – No więc.
Zważywszy na fakt, jakim rodzajem niewolników zajmował się tamten świętej
pamięci treser… Jest dobry w szkolonym zawodzie, czy nie? – spytał, szczerząc
się wymownie do Lorena i skinając głową na niewolnika.
Loren parsknął
śmiechem. Dokładnie wiedział o co mu chodziło.
- A
skąd mam wiedzieć? Znasz mnie na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nie kręcą mnie
niewolnicy. Szczególnie płci męskiej – powiedział obojętnie, częściowo zgodnie
z prawdą.
- Oh, doprawdy?
W takim razie po co ci on? Zaproponuję ci coś. W takiej sytuacji jak ta,
powinienem odtrącić trochę zapłaty za brak całkowitej zgodności z umową. Ale
nie zrobię tego pod jednym warunkiem – zrobił pauzę upewniając się, że przykuł
uwagę Lorena. Coraz bardziej denerwował go ten mężczyzna. – Oddasz mi tego
niewolnika. Spodobał mi się i obiecuję, że u mnie nie będzie marnował się tak
jak u ciebie.
Znów
zaśmiał się rechotliwie i położył swoją rękę na głowie Eli’ego. Przejechał
paluchami, bez cienia delikatności po jego włosach i złapał go za nie,
odchylając dość brutalnie jego głowę w tył. Niewolnik westchnął z zaskoczenia i
bólu. Jego wystraszony wzrok podążył przez kłąb dymu w stronę Lorena i z niemym
błaganiem popatrzył w jego na pozór niewzruszone oczy. Może na zewnątrz
wyglądał spokojnie, ale tak naprawdę w środku gotował się już ze złości. Ktoś
dotknął JEGO własności. Brudnymi, przesiąkniętymi zapachem papierosów łapskami
naruszył jego niewolnika. Może nie był jeszcze do niego tak przywiązany, jak do
ulubionego fotela w salonie, czy ukochanego pistoletu. Ale to nadal była jego
własność. I nawet jeśli wcześniej uważał to za śmieszne, że chłopak zwracał się
do niego „Panie”, wtedy uważał już, że zabijając tamtego tresera, stał się jego
pełnoprawnym właścicielem.
Zacisnął
zęby.
- Na
razie zamierzam go zatrzymać, więc z łaski swojej zabierz swoją rękę z mojego
niewolnika, zanim będę zmuszony ci ją odstrzelić. Jestem pewien, że
funkcjonowanie bez prawej dłoni, znacznie utrudni ci życie.
McWell
popatrzył na niego i najwyraźniej podjął mądrą decyzję, bo odsunął się od
trzęsącego się chłopaka. Uniósł ręce w geście kapitulacji i posłał Lorenowi
uprzejmy uśmiech. Jednak ten idiota ma
trochę rozumu.
- No
weź, Loren. Tylko się wygłupiam – mrugnął do niego przyjaźnie i zaciągnął się
papierosem. – Ale jeśli kiedykolwiek zmienisz decyzję, to chętnie go przygarnę.
- Będę
o tym pamiętać – odparł beznamiętnie i wskazał na walizkę. –Możemy?
-
Oczywiście.
McWell wyciągnął
jeden plik pieniędzy z walizki, a resztę dał Lorenowi. Przez chwilę rozmawiali
jeszcze niezobowiązująco o mniej ważnych rzeczach. W końcu Loren, mając już
dość jego towarzystwa, skłamał, że ma jeszcze inne ważne spotkanie. Wszyscy
trzej ruszyli do wyjścia.
- Eli,
do samochodu.
-Tak,
Panie.
Obserwował,
jak niewolnik wchodzi do środka, po czym odwrócił się do McWell’a.
- Cóż,
robienie z tobą interesów to przyjemność, Loren. Dopóki nie zaczynasz grozić
odstrzelaniem kończyn – uniósł oskarżycielsko brew, ale na jego wąskich ustach
gościł przyjazny uśmiech.
-
Przecież wiesz, że żartowałem – skłamał Loren.
- Jasne,
jasne.
Już
miał się odwrócić i wsiąść do samochodu, kiedy ten go zatrzymał.
-
Słuchaj. Martwię się o ciebie, przyjacielu – Loren skrzywił się na te słowa. –
Ten treser był dobry. Naprawdę dobry. Ale bądź ostrożny i nie daj się nabrać
tej ślicznej buźce. Nie wiesz, co takiemu niewolnikowi może przyjść do głowy,
kiedy ty będziesz sobie smacznie spać. I nie bądź dla niego zbyt łaskawy –
takie psy powinno się trzymać na krótkiej smyczy.
Podniósł
rękę, aby poklepać Lorena po ramieniu, ale widząc wyraz jego twarzy opuścił ją
i tylko skinął głową, zanim odszedł w swoją stronę.
W
głowie Lorena, podczas powrotu do domu, wciąż na nowo odtwarzały się jego
słowa. A niech go szlag, pomyślał
zezłoszczony. Niewolnik chyba wyczuł jego nastrój, bo tylko siedział z opuszczoną
głową, nie wydając żadnego dźwięku.
Już ja sam się przekonam, co mojemu
niewolnikowi krąży po głowie.
***
Super rozdział
OdpowiedzUsuńzadrosny eli o pana
OdpowiedzUsuńpan takie ciacho
ciekawe co tam eli dorzucił do tej sterty ubran
oo loren ma mroczną resteuracje ...mroczne sa fajne
supcio rozdział
mrohna jak jego dusza
Usuń;)
jego dusza on cały jest mrrrrrroczny hahahaha
Usuńciekawe jakie kary loren moze wymyslisc
Pożyjemy, zobaczymy xD
UsuńDobra, to teraz bardziej kreatywny komentarz. Jak napisałem we wcześniejszym komentarzu super rozdział. Bardzo dobrze się go czytało. W ogóle fajny pomysł z tą kobietą w sklepie i zazdrosny Eli o Lorena. Chciałbym, żeby była jakaś kara albo obciąganie, seks pliss.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny :)
Będzie dzisiaj lub w nocy rodział ?
OdpowiedzUsuń<3333333
Możliwe, że tak. Ewentualnie jutro do wieczora :)
UsuńOki Oki to czekam <33
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch jak wspaniale, miałam podejrzenie, że to właśnie jego restauracja, ach jednak uważa go za swoją własność, ciekawe vo zabrał ze sklepu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, miałam podejrzenie, że to właśnie jest jego restauracja, no jednak uważa go za swoją własność, a ciekawi mnie co zabrał ze sklepu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga