poniedziałek, 16 października 2017

Rozdział V - Miejsce niewolnika jest w ciemności

Eli
                - Za ciasno. Unieś je wyżej.
                - N-nie mogę, Panie… - stęknąłem z wysiłkiem, opierając się odkrytymi plecami o zimne lustro wbudowane w ścianę przymierzalni.
                - Cholera, Eli… - mruknął pod nosem Pan. Włosy, które wcześniej próbowałem ułożyć (z w miarę zadowalającym efektem) podczas wchodzenia do sklepu, były już tak samo rozczochrane, jak po wyjściu z łóżka.
                - Jeszcze chwila i… - urwał.
                Ledwo dostrzegałem przez ciemnozielony materiał, który zasłaniał moje oczy, poruszający się przy mnie kształt ciała Pana. W tej pozycji, ograniczającej moje ruchy, ze skrępowanymi nad głową rękami, byłem zdany tylko na niego.

                - Czy mogę w czymś państwu pomóc?
                Niemal podskoczyłem, słysząc dobiegający zza kotary, melodyjny głos sprzedawczyni.
                - Właściwie to tak. Proszę przynieść większy rozmiar tej ciemnozielonej koszulki – odparł Pan.
                Po pomieszczeniu rozległ się stukot obcasów. Kobieta odeszła, aby wypełnić polecenie mojego Pana. Ciekawe, czy dźwięki dochodzące z naszej przymierzalni wydały jej się dziwne.
                - Skup się, do jasnej cholery. Nie zamierzam siedzieć w tym sklepie przez kolejne pół godziny.
                Uniosłem i wyprostowałem ręce jak najbardziej potrafiłem. Naprawdę nie miałem pojęcia jakim cudem udało mi się założyć  tą koszulkę, skoro teraz, nawet z pomocą Pana, tak męczyłem się z jej ściągnięciem. Przy kolejnej próbie ze zgrozą usłyszałem odgłos rozpruwanego materiału. Pan pociągnął go mocno w górę i w końcu udało się. Odetchnąłem ciężko, oswobodzony z tego opinającego materiału.
                - Nienawidzę zakupów – oznajmił Pan, a ja we własnych myślach całkowicie się z nim zgodziłem. – Wychodzimy stąd.
                To wcale nie było tak, że nie byłem wdzięczny, za to, że wydaje na mnie swoje pieniądze i poświęca mi swój cenny czas. Wręcz przeciwnie – to było naprawdę wspaniałomyślne z jego strony i nigdy nie spodziewałbym się, że ktoś tyle dla mnie zrobi. Jednak oślepiające światła sklepowe, przyprawiająca o ból głowy klimatyzacja oraz wszędzie podążająca za nami sprzedawczyni z przyklejonym na twarzy wielkim uśmiechem – to wszystko nie pozwalało mi się cieszyć z zakupów z Panem. Jesteś okropny, a Pan jest taki dobry! – zganiłem się w myślach i założyłem skasowane już wcześniej przez kasjerkę buty. Wziąłem wszystkie ubrania, które Pan uznał za „dobrze na mnie leżące” i podążyłem za nim w stronę kasy. Położyłem stertę na blacie i gdy dołączyła już do niej ciemnozielona bluzka, ekspedientka stanęła za kasą. Wzięła pierwszą część odzieży, ale zamiast przyłożyć czytnik do metki, uśmiechnęła się promiennie do mojego Pana, odsłaniając rządek idealnie równych, białych zębów i zatrzepotała dziwnie rzęsami. Co gorsze, Pan ten uśmiech odwzajemnił.
                - Czy my się już kiedyś nie spotkaliśmy? – zapytała wpatrując się w niego intensywnie, co według mnie, wyglądało nieco nachalnie.
                - Z ust mi Pani wyjęła to pytanie – zaśmiał się. – Właśnie zastanawiałem się, czy wcześniej już gdzieś Pani nie widziałem.
                - Skoro oboje się nad tym zastanawiamy, to musi coś znaczyć, prawda? – z jej pomalowanych na różowo ust, wydobył się chichot. Z twarzy Pana, przeniosła wzrok niżej i zatrzymała go na jego torsie. Jej oczy otworzyły się szerzej. – Ta marynarka… Czy nie kupił Pan jej przypadkiem w sklepie le Ventier, dwie ulice stąd? Pracowałam tam jeszcze do niedawna.
                - Ah, tak. Jak mogłem zapomnieć? To od Pani zawsze odbierałem garnitur, czyż nie?
                - Tak, dokładnie – założyła kosmyk włosów za ucho i nachyliła się bardziej nad ladą. Albo mi się wydawało, albo z premedytacją eksponowała przed moim Panem swój pełny dekolt. Co za..!
                - Tak właśnie myślałam, że skądś znam ten lekko włoski akcent. Jak ja mogłam zapomnieć o naszym stałym kliencie? – jej ton z każdym kolejnym słowem przybierał coraz bardziej uwodzicielską barwę. I właśnie uświadomiła mi, że akcent Pana rzeczywiście był jakiś inny, ale do teraz nie mogłem go nazwać. Czyli pochodzi z Włoch..?
                Zerknąłem na niego, ale ten zdawał się już nawet nie zauważać mojej obecności. Nie patrzył już nawet na twarz tej… kobiety. Jego wzrok zanurkował w jej biuście i zdawało się, że jego oczy zaczepiły już tam swoją kotwicę. To ani trochę mi się nie podobało. Nie słyszałem już ich słów. W głowie zaświeciła mi się czerwona lampka z napisem „Twoja pozycja jest zagrożona i skończysz marnie, jeśli nic z tym nie zrobisz”. Tych dwoje ewidentnie ze sobą flirtowało, a ja stałem obok, zapomniany i niechciany! To na mnie Pan powinien tak patrzeć. I ze mną… Nie. Nie mogę tak myśleć. Pan jest dorosły i może robić cokolwiek tylko chce. Ja jestem nikim i nie mam najmniejszego prawa wtrącać się. Tak, właśnie tak, Eli.
                To nic, że w mojej głowie pojawiła się już niechciana wizja, Pana i tej kobiety oraz mnie w ich cieniu. To nic, że jeśli Pan by się z kimkolwiek związał, ja już nie byłbym mu do niczego potrzebny. Ale czy w tamtym momencie byłem? Nie zapominaj, że Pan nie jest gejem i ani trochę go nie pociągasz, idioto! Właśnie. A co jeśli… Co jeśli byłaby mała szansa na to, że jednak spodobam się Panu? Że jednak uda mi się go jakoś zachęcić? Wlepiłem wzrok w kobietę i patrzyłem na nią już nie z niechęcią, ale z zaciekawieniem, chłonąc i zapamiętując każdy jej gest. Jej zachowanie było dla mnie jak lekcja. Lekko przygryziona warga, kiedy Pan coś szeptał do jej ucha, dźwięczny chichot i rumieniec występujący na jej policzki. Spuściła wzrok, a ja zastanawiałem się, czy Pan powiedział jej coś sprośnego. Zapytał o coś, a ona kiwnęła głową i odeszła w bok, szukając czegoś w torebce. Popatrzyłem na Pana, który tak jak ja przed chwilą, śledził jej wdzięczne ruchy, by w końcu zawiesić wzrok na jej nogach, wychodzących spod krótkiej sukienki i opinanych przez cienki, czarny materiał rajstop.
                Zaświeciła się kolejna lampka. Wpadłem na pomysł. Może nie genialny, ale zawsze coś. Przebiegłem wzrokiem najbliższe półki i na jednej z nich znalazłem to, czego szukałem. Miałem szansę, aby skorzystać z nieuwagi Pana, jednocześnie świadom, jak to może się dla mnie skończyć. Naprawdę jesteś idiotą – z tyłu mojej głowy dochodził cichy głos zdrowego rozsądku, ale ja zdążyłem już złapać TO drżącą ręką i równie szybko wsunąć pomiędzy ubrania, leżące na ladzie.
                Długo jeszcze czekałem, aż rozmowa Pana i tej kobiety zakończy się. Zdążyłem prześledzić prawie każdą rysę na drewnianych panelach podłogi, zanim sprzedawczyni ,nie przerywając rozmowy, zajęła się tym, za co jej płacono. Włożyła wszystko do reklamówek. Pan wziął je i pożegnał się z obiektem swojego zainteresowania, po czym oboje wyszliśmy (nareszcie) ze sklepu. On z uśmiechem na ustach, a ja przepełniony nową determinacją.

***
                - I jak ci się podoba? – zapytał, kiedy kelner zabrał z naszego stolika puste talerze. Siedzieliśmy przy okrągłym stoliku. Nie było na nim nic oprócz lampki z pięknie rzeźbioną, złotą podstawą i wzorzystym, bordowym kloszem oraz serwetek. Pan siedział naprzeciwko, ocierając usta jedną z nich i bacznie mi się przyglądając.
                - Jedzenie? Było pyszne, Panie. Dziękuję – odpowiedziałem uprzejmie na jego pytanie i złączyłem dłonie pod stołem.
                - To też. Ale miałem na myśli ogólny wygląd tego lokalu oraz jego atmosferę. Co o nim myślisz?
                Jego głos był raczej obojętny, lecz wyczułem w nim nutę ciekawości. Przysunął się bardziej na krześle i oparł plecy o oparcie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Czyli naprawdę chciał usłyszeć moje zdanie? Automatycznie zalała mnie fala stresu.
                - Ja, Panie? – zapytałem głupkowato i zasadziłem sobie mentalnego kopniaka.
                Na jego czole pojawiła się podłużna zmarszczka. Rozejrzał się dookoła zanim jego oczy wróciły z powrotem do mnie.
                - Nie widzę tu nikogo innego, więc tak. Pytam o to co sądzisz i oczekuję szczerej odpowiedzi.
                Przełknąłem ślinę i zacząłem gorączkowo rozglądać się w poszukiwaniu czegoś co mógłbym skomentować, tak, aby odpowiedź spodobała się Panu. Nie potrafiłem jednak domyślić się, czego ode mnie oczekuje. Nie bardzo też miałem na czym zawiesić oko. Otaczała nas zupełna ciemność. W oddali tylko rysowały się mętnie ciepłe światła, zapewne lampek stojących na innych stolikach. Oprócz nich, umiejscowione nieco wyżej, były czerwone, nikłe światła, które wyznaczały przejścia do innych sal, oraz niebieskie, które, jak wytłumaczył mi wcześniej Pan, widząc moją ciekawość, prowadziły w stronę wyjścia. Byłem pewien, że bez nich można by było się tu zgubić. Albo przynajmniej, jeśli było się nieuważnym, wpaść na jeden ze stolików lub krzeseł, które były równie czarne, jak ściany i podłoga. To wszystko stwarzało niezwykły efekt. Talerze oraz lampki wydawały się dryfować w powietrzu, tak samo jak krzesło, na którym siedziałem. Czerń spowijająca prawie wszystko dookoła nie była wcale przytłaczająca. Właściwie, dzięki niej czułem się tu bardziej swobodnie niż na zewnątrz. Bo miejsce niewolnika jest w ciemności – podpowiedział mi umysł.
Nie wiem dlaczego, ale uznałem, że to miejsce w pewnym sensie przypomina mojego Pana, który z kolei wyglądał, jakby czuł się tam wyjątkowo komfortowo. Choć  światło lampki padające na jego twarz, nadawało mu trochę złowieszczy wygląd.
                - Wcześniej, kiedy dopiero tu wchodziliśmy – zacząłem, ostrożnie dobierając każde słowo. -  To miejsce wydało mi się trochę… Groźne i tajemnicze. Ale też niezwykłe, Panie.
                Te trzy słowa według mnie idealne określały to miejsce. Trafiłem w dziesiątkę. Ale czy w dziesiątkę Pana? Przez dłuższą chwilę nic nie mówił. W milczeniu patrzyliśmy sobie w oczy, a w tle słychać było spokojne dźwięki fortepianu. Wydawały się dochodzić z otaczającej nas czerni, nie mogłem precyzyjne określić z którego miejsca. Może w innej sali rzeczywiście był fortepian, a może na tych niewidocznych ścianach były równie niewidoczne głośniki, z których sączyła się ta nęcąca muzyka?
                - No dobrze – stwierdził Pan.
Nie mogłem nic wyczytać z jego twarzy.
                - Chyba zgadzam się z twoją odpowiedzią – kamień spadł mi z serca. – Ale… - wstrzymałem oddech. – Mam jeszcze jedno pytanie. Czy dodałbyś tu coś jeszcze? Może masz jakiś oryginalny pomysł, którym chciałbyś się ze mną podzielić?
                Pomysł? Łatwiej było opisać to co się widzi, ale proponowanie własnego pomysłu…
                - Spokojnie – zaśmiał się, zauważając lekką panikę w moich oczach. – Nie będę zły , jeśli nic nie przyjdzie ci do głowy. Nie musisz się wysilać.
                Uniósł do ust kieliszek czerwonego wina i pociągnął łyk. Popatrzył na zegarek i wyglądało na to, że opuścił już ten temat, kiedy jego palce zaczęły szybko stukać po wyświetlaczu telefonu. Co jeśli ta sprzedawczyni dała mu swój numer i teraz do niej pisze?
                - Właściwie, Panie… - szepnąłem, zwracając znów na siebie jego uwagę. Odchrząknąłem niezręcznie i kontynuowałem już trochę głośniej: - Tak pomyślałem… bo poczułem się tutaj trochę… jak w kosmosie – zaśmiałem się nerwowo, zdając sobie sprawę z tego, jak głupio to brzmi. - W sensie, bo.. w przestrzeni też jest taka p-pustka i ciemność i… nie ma grawitacji, a tu wszystko wydaje się unosić w powietrzu i… tak przyszło mi do głowy…
                - Rany Boskie, przestań się jąkać i wyduś to w końcu.
                Poczułem, jak uczucie ciepła wstępuje na moje policzki. Wziąłem głęboki wdech.
                - Pomyślałem że to miejsce wyglądałoby jeszcze bardziej niezwykle gdyby na suficie było dużo małych światełek przypominających gwiazdy – wypowiedziałem to wszystko na tym jednym wdechu, po czym dodałem szybko, nieco ciszej i żałośniej, jakby wcześniejsze słowa w ogóle nie miały sensu: - P-Panie.
                Jego brwi uniosły się, kiedy idąc za moją sugestią, uniósł głowę i wpatrzył się w sufit.
                - Wiesz, to w sumie nie jest taki zły pomysł, Eli – pochwalił mnie.
                Serce podskoczyło w mojej piersi. Kąciki ust Pana uniosły się, kiedy przysunął kieliszek z winem w moją stronę.
                - W nagrodę możesz się napić. Może się trochę rozluźnisz.
                - Dziękuję, Panie.
Wino.  Z kieliszka, z którego przed chwilą pił Pan! Pociągnąłem duży łyki i prawie się nim zakrztusiłem.
                Pan zaczął się śmiać, ale ten wspaniały śmiech, który wywołałem i przez który sam się nieświadomie uśmiechnąłem, ucichł, gdy do naszego stolika podszedł jakiś mężczyzna.
                - Loren – wysapał i usiadł ciężko na wolnym krześle. – Myślisz, że ile razy jeszcze będę się gubił w tym twoim labiryncie, który nazywasz restauracją? Już dawno ci mówiłem, żebyś oznaczył te sale jakimiś numerami.

***
Loren
                Coraz milej spędzało mu się czas ze swoim niewolnikiem. Zauważył nawet, że sprawiało mu przyjemność, wcześniej przyglądanie się mu, gdy trochę nieporadnie przymierzał ubrania, a potem wywoływanie w nim paniki i stresu swoimi raczej mało skomplikowanymi pytaniami. A szczególnie usatysfakcjonowało go wywołanie rumieńca zażenowania na jego policzkach, kiedy już odważył się na zaproponowanie swojego całkiem ciekawego pomysłu. Podobała mu się jego mina, którą widział kątem oka, podczas flirtu z tamtą ekspedientką, która, swoją drogą, wcale nie była w jego typie. Te wszystkie reakcje niewolnika po prostu bardzo go bawiły. Zastanawiał się właśnie, co zrobić, aby wprawić go w jeszcze większe zakłopotanie, kiedy zostało to przerwane nagłym przyjściem jego zleceniodawcy. Który spóźnił się równe trzynaście minut. Loren nie tolerował spóźnialstwa, ale gdy zobaczył walizkę z pieniędzmi, postanowił mu darować.
                Daniel McWell był mężczyzną w średnim wieku, dość krępej sylwetki i z równo przystrzyżonymi, ciemnymi włosami, przyprószonymi siwizną. Z zawodu był prawnikiem, który wcale nie żył tak zgodnie z prawem, jak powinien. Znali się już dobre kilka lat, ale nie byli przyjaciółmi. Loren nawet nie określiłby go mianem dobrego kolegi, nawet jeśli zdarzało się, że sam McWell tak go tak nazywał. Czasami widywali się na różnych przyjęciach i nic więcej. No, oprócz ostatniej roboty, którą zlecił mu mężczyzna. I za którą miał właśnie zapłacić.
                - Nie narzekaj. Dobrze wiesz, że to miejsce jest idealne na tego typu interesy – uznał Loren w odpowiedzi na jego słowa „powitania”.
                Nie sądził, aby trzeba było tam coś zmieniać. Właśnie taki cel przyświecał mu, gdy zakładał tą restaurację. Spokój i prywatność, nie wspominając o celowym utrudnieniu w przemieszczaniu się, gdyby ktoś, jakimś cudem, wygadał się policji, jakie interesy mają tu miejsce. Ale, zdaniem Lorena, nalot glin i tak był mało prawdopodobny, tu, w jego podziemnym małym niebie na Bleecker Street. Mało osób bowiem wiedziało o tym, że ta restauracja jest otwarta również w nocy, jej właścicielem jest płatny zabójca, a klientami w większości zaufane, znajome osoby należące do przestępczego świata i często parające się tą samą profesją, co Loren. Mogli tu przyjść o każdej porze, aby swobodnie porozmawiać o, na przykład, warunkach umowy. Bo prócz zachwycającego wnętrza, z tego właśnie znane było to miejsce.
                - Racja, racja – McWell odchrząknął i położył walizkę na stół. Zaczął ją otwierać, ale zatrzymał się w połowie, gdy dopiero zauważył niewolnika, siedzącego obok, cicho, jak mysz pod miotłą. – A to kto? Myślałem, że będziemy sami.
                - Jest w porządku. Możemy spokojnie przy nim rozmawiać – popatrzył na nastolatka i puścił do niego oczko, na co tamten z zakłopotaniem uciekł wzrokiem, z miną, jakby chciał schować się pod stołem i nigdy więcej stamtąd nie wychodzić. Zabawny mały niewolnik.
                - Naprawdę? Aż tak mu ufasz, aby rozmawiać w jego towarzystwie o naszych in-te-re-sach? A jeśli tak, to kim on w takim razie może być, skoro zasłużył na zaufanie Lorena Mauvells’a, najbardziej nieufnego i podejrzliwego człowieka w całym Nowym Jorku? Ha! Raczej na całym kontynencie!
                Zaczął się śmiać, ale Loren wcale nie widział w tym nic śmiesznego. Wręcz skrzywił się, zastanawiając, czy rzeczywiście nie postępuje zbyt pochopnie i ufnie wobec nowego nabytku, w postaci niewolnika. Czyżbym robił się coraz mniej ostrożny? A jeśli tak, to czy w ogóle mnie to obchodzi?
                Westchnął i uznał, że McWell nie da mu spokoju, dopóki nie powie mu prawdy. Wydawało mu się to absurdalne, aby zwykły niewolnik mógł w jakikolwiek sposób zaszkodzić ich interesom, ale jego zleceniodawca zasługiwał na to, aby wiedzieć przy kim będą rozmawiać o tak prywatnych sprawach.
                - To niewolnik – powiedział nonszalancko, jakby posiadanie własnego niewolnika było tak pospolite, jak posiadanie psa, czy świnki morskiej. Sięgnął po swój kieliszek, ze zdumieniem odkrywając, że jest prawie pusty. Dopił ostatnie dwa łyki i rzucił zaczerwienionemu chłopakowi spojrzenie dezaprobaty, przez które skulił chude ramiona.
                - Niewolnik? – powtórzył ze zdziwieniem McWell i zaczął z zaciekawieniem przypatrywać się Eli’emu. – A skąd go niby teraz wytrzasnąłeś? Do licytacji jeszcze trochę daleko, a… - urwał uzmysławiając sobie w jednym momencie, skąd Loren mógł go wziąć.
                - Zanim cokolwiek powiesz – powiedział Loren, kiedy tamten ponownie otwierał usta. -Wiem, że nic o tym nie było w zleceniu. Miałem sprzątnąć gościa. Jedna kulka w głowę, bez żadnego gadania, ani zabierania jego rzeczy osobistych. Zabić i zmyć się.
                - Tak, dokładnie to było w naszej umowie – potwierdził.
                - Ale nie było w niej nic o niezabieraniu niewolników – uśmiechnął się chytrze Loren. Nie podobało mu się to tłumaczenie. Poczuł się, jakby był małym dzieckiem, które ukradło coś ze sklepu.
                - Słuchaj. Wcale nie zamierzałem go zabierać. Ale zobaczył mnie, więc to zrobiłem. Chyba lepsze to, niż dodatkowe ofiary, prawda? – zapytał, a jego uśmiech od razu zniknął, gdy przypomniał sobie o ochroniarzach. – Dodatkowe, oprócz ochroniarzy.
                - Co, kurwa? – zacharczał McWell, wypuszczając z ust dym papierosa, którego zdążył już rozpalić. – W sumie to nie było nic ważnego, obojętne mi, czy goryle tamtego skurwiela pójdą do piachu razem z nim. Ale ty… niewywiązujący się z warunków? To coś nowego – pokręcił głową i zaśmiał się ochryple.
                - Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, prawda? Nawet najlepszym zdarzają się wpadki – uznał Loren z coraz większą irytacją.
                - No tak, tak… - westchnął tamten i całą uwagę skupił na Eli’im. – No więc. Zważywszy na fakt, jakim rodzajem niewolników zajmował się tamten świętej pamięci treser… Jest dobry w szkolonym zawodzie, czy nie? – spytał, szczerząc się wymownie do Lorena i skinając głową na niewolnika.
                Loren parsknął śmiechem. Dokładnie wiedział o co mu chodziło.
                - A skąd mam wiedzieć? Znasz mnie na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nie kręcą mnie niewolnicy. Szczególnie płci męskiej – powiedział obojętnie, częściowo zgodnie z prawdą.
                - Oh, doprawdy? W takim razie po co ci on? Zaproponuję ci coś. W takiej sytuacji jak ta, powinienem odtrącić trochę zapłaty za brak całkowitej zgodności z umową. Ale nie zrobię tego pod jednym warunkiem – zrobił pauzę upewniając się, że przykuł uwagę Lorena. Coraz bardziej denerwował go ten mężczyzna. – Oddasz mi tego niewolnika. Spodobał mi się i obiecuję, że u mnie nie będzie marnował się tak jak u ciebie.
                Znów zaśmiał się rechotliwie i położył swoją rękę na głowie Eli’ego. Przejechał paluchami, bez cienia delikatności po jego włosach i złapał go za nie, odchylając dość brutalnie jego głowę w tył. Niewolnik westchnął z zaskoczenia i bólu. Jego wystraszony wzrok podążył przez kłąb dymu w stronę Lorena i z niemym błaganiem popatrzył w jego na pozór niewzruszone oczy. Może na zewnątrz wyglądał spokojnie, ale tak naprawdę w środku gotował się już ze złości. Ktoś dotknął JEGO własności. Brudnymi, przesiąkniętymi zapachem papierosów łapskami naruszył jego niewolnika. Może nie był jeszcze do niego tak przywiązany, jak do ulubionego fotela w salonie, czy ukochanego pistoletu. Ale to nadal była jego własność. I nawet jeśli wcześniej uważał to za śmieszne, że chłopak zwracał się do niego „Panie”, wtedy uważał już, że zabijając tamtego tresera, stał się jego pełnoprawnym właścicielem.
                Zacisnął zęby.
                - Na razie zamierzam go zatrzymać, więc z łaski swojej zabierz swoją rękę z mojego niewolnika, zanim będę zmuszony ci ją odstrzelić. Jestem pewien, że funkcjonowanie bez prawej dłoni, znacznie utrudni ci życie.
                McWell popatrzył na niego i najwyraźniej podjął mądrą decyzję, bo odsunął się od trzęsącego się chłopaka. Uniósł ręce w geście kapitulacji i posłał Lorenowi uprzejmy uśmiech. Jednak ten idiota ma trochę rozumu.
                - No weź, Loren. Tylko się wygłupiam – mrugnął do niego przyjaźnie i zaciągnął się papierosem. – Ale jeśli kiedykolwiek zmienisz decyzję, to chętnie go przygarnę.
                - Będę o tym pamiętać – odparł beznamiętnie i wskazał na walizkę. –Możemy?
                - Oczywiście.
                McWell wyciągnął jeden plik pieniędzy z walizki, a resztę dał Lorenowi. Przez chwilę rozmawiali jeszcze niezobowiązująco o mniej ważnych rzeczach. W końcu Loren, mając już dość jego towarzystwa, skłamał, że ma jeszcze inne ważne spotkanie. Wszyscy trzej ruszyli do wyjścia.
                - Eli, do samochodu.
                -Tak, Panie.
                Obserwował, jak niewolnik wchodzi do środka, po czym odwrócił się do McWell’a.
                - Cóż, robienie z tobą interesów to przyjemność, Loren. Dopóki nie zaczynasz grozić odstrzelaniem kończyn – uniósł oskarżycielsko brew, ale na jego wąskich ustach gościł przyjazny uśmiech.
                - Przecież wiesz, że żartowałem – skłamał Loren.
                - Jasne, jasne.
                Już miał się odwrócić i wsiąść do samochodu, kiedy ten go zatrzymał.
                - Słuchaj. Martwię się o ciebie, przyjacielu – Loren skrzywił się na te słowa. – Ten treser był dobry. Naprawdę dobry. Ale bądź ostrożny i nie daj się nabrać tej ślicznej buźce. Nie wiesz, co takiemu niewolnikowi może przyjść do głowy, kiedy ty będziesz sobie smacznie spać. I nie bądź dla niego zbyt łaskawy – takie psy powinno się trzymać na krótkiej smyczy.
                Podniósł rękę, aby poklepać Lorena po ramieniu, ale widząc wyraz jego twarzy opuścił ją i tylko skinął głową, zanim odszedł w swoją stronę.
                W głowie Lorena, podczas powrotu do domu, wciąż na nowo odtwarzały się jego słowa. A niech go szlag, pomyślał zezłoszczony. Niewolnik chyba wyczuł jego nastrój, bo tylko siedział z opuszczoną głową, nie wydając żadnego dźwięku.
                Już ja sam się przekonam, co mojemu niewolnikowi krąży po głowie.


*** 

11 komentarzy:

  1. zadrosny eli o pana
    pan takie ciacho
    ciekawe co tam eli dorzucił do tej sterty ubran
    oo loren ma mroczną resteuracje ...mroczne sa fajne
    supcio rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jego dusza on cały jest mrrrrrroczny hahahaha
      ciekawe jakie kary loren moze wymyslisc

      Usuń
  2. Dobra, to teraz bardziej kreatywny komentarz. Jak napisałem we wcześniejszym komentarzu super rozdział. Bardzo dobrze się go czytało. W ogóle fajny pomysł z tą kobietą w sklepie i zazdrosny Eli o Lorena. Chciałbym, żeby była jakaś kara albo obciąganie, seks pliss.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Będzie dzisiaj lub w nocy rodział ?
    <3333333

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    och jak wspaniale, miałam podejrzenie, że to właśnie jego restauracja, ach jednak uważa go za swoją własność, ciekawe vo zabrał ze sklepu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, miałam podejrzenie, że to właśnie jest jego restauracja, no jednak uważa go za swoją własność, a ciekawi mnie co zabrał ze sklepu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń