niedziela, 3 grudnia 2017

Rozdział X - Pakuj się

Loren

                Za cholerę nie mógł się skupić. Jego równe pismo zmieniało się w bazgroły, kiedy kreślił czarnym długopisem po białej kartce, rozpisując szczegóły zlecenia. Palcami drugiej dłoni zataczał powolne kółka na swojej skroni. Obserwatorowi mogłoby się wydawać, że próbuje rozmasować ból, ale tak naprawdę męczyło go coś zupełnie innego.

Co chwilę zatrzymywał tworzenie bazgrołów, czekał aż huczenie wiertarki ustanie, a kiedy to się działo, zastanawiał się na czym skończył. I tak w kółko.

                - Przecież w takich warunkach nie da się pracować! – narzekał do siebie samego, uderzając pięścią w biurko – obecnie jedyny mebel w pomieszczeniu oprócz krzesła - zawalone kartkami, zalewającymi nawet klawiaturę laptopa. Rzadko zdarzało mu się pracować w takim bajzlu. Bo artystycznym nieładem tego już nie było można nazwać. Na kilku niegdyś białych plikach, widniały dwa okrągłe ślady z kawy, a puste kubki walały się gdzieś obok. Jego biurko było ogromne, więc wydawało mu się niemożliwością, aby całe było przykryte stertami wydrukowanych dokumentów, które zaś były zasypane długopisami o różnych kolorach i spinaczami. No właśnie. Wydawało mu się. Rzeczywistością było to, że zapanował tam istny chaos, odzwierciedlając chaos , który panował w jego głowie i współgrając z chaosem, który miał miejsce na parterze jego domu.


Po raz setny przeczesał włosy palcami, które wyjątkowo go teraz irytowały. Kiedy opadały mu do przodu, na twarz, końcówki nachodziły na oczy, a to oznaczało, że musi udać się niedługo do fryzjera. Nie znosi chodzić do fryzjera. Nie ufa osobom z ostrymi narzędziami, majstrującym przy jego głowie.

Odchylił się na oparciu. Po kilku sekundach ciszy, dających mu chwilową ulgę, znów do gabinetu dotarły tym razem odgłosy uderzeń młotka.  Jeśli tak dalej pójdzie, to nigdy nie skończy. A jeśli będzie mówił ciągle robotnikom, żeby robili sobie przerwy – ten remont się nie skończy. Nie był pewien, co byłoby gorsze.

                Z drugiej strony wątpił, czy nawet jeśli te okropne, działające mu na nerwy dźwięki dochodzące z parteru ustaną, będzie mógł poświęcić całą uwagę pracy, co było niezbędne przy planowaniu zabójstwa. Otóż od paru dni, prócz odgłosów remontu, coś jeszcze burzyło jego koncentrację, odciągając od spraw ważniejszych. A raczej nie coś, a ktoś, a tym kimś był jego niewolnik. I jego zachowanie. I powracające z niesłabnącą siłą, słowa Elisabeth, których nie mógł wyrzucić z głowy. I ćwierkanie ptaków za oknem. I ta wstrząsana wiatrem gałąź drzewa. Pieprzona gałąź!

                Powrócił myślami do tamtej nocy, kiedy obudził się w towarzystwie blondwłosej i tego, co powiedziała mu na odchodne. Zagadką był dla niego powód tego, jak ją nazwał. Najpierw stwierdził, że to nic innego jak wina zbyt dużej ilości alkoholu, przez który mogło wymsknąć mu się parę razy jej zdrobniałe imię. Ale to przecież nie pasowało. Nigdy jej tak nie nazywał. Zazwyczaj zwracał się do niej Elisabeth, ewentualnie Liss. Nic więcej. Nie przypominał sobie nawet, aby kiedykolwiek w łóżku mówił do niej po imieniu, zwykle używając innych… określeń. Więc dlaczego? Czy to przez to, że tamtego wieczora, podczas przyjęcia, jego myśli zaprzątał niewolnik? A nawet jeśli, to przecież nie myślałby już o nim podczas… A o czym właściwie wtedy myślał? Z pewnością dużo łatwiej byłoby, gdyby pamiętał.

                Na domiar złego, spokoju też nie dawało mu to co działo się po tym, jak była już kochanka wygarnęła mu za pomocą wszelkich barwnych słów, jak wielką jest szują.

                Zabójca z zabójczym kacem wrócił wtedy do sypialni. Spodziewał się, że zastanie niewolnika leżącego na łóżku, smacznie sobie śpiącego. Zegar pokazywał wczesną godzina, więc było to bardzo prawdopodobne, szczególnie, że, jak zauważył, jego niewolnik lubi sobie pospać. Czuł się trochę niezręczne, nie wspominając już nawet o tym, że był raczej w dość podłym nastroju, więc dobrze by było gdyby chłopak spał. No i spał, lub udawał że śpi, z tym że wcale nie leżał na łóżku, a na dywanie obok łóżka. Zdziwił go ten widok. Podszedł, stanął obok spoglądając na niego z góry i szturchnął go lekko, a gdy ten otworzył oczy i zobaczył swojego Pana, natychmiast uklęknął, pochylając z pokorą głowę.

                - Czemu nie śpisz na łóżku? – zapytał dociekliwie.

                - Nie powiedziałeś, czy mogę się na nim położyć, Panie – odpowiedział niewolnik automatycznie, jakby spodziewał się tego pytania i miał w zanadrzu przygotowaną odpowiedź.

                - No tak, nie powiedziałem – Loren przyznał mu rację. – Ale dotychczas nie miałem nic przeciwko, jeśli na nim spałeś – przypomniał.

                Chłopak już nic nie powiedział. Loren patrzył przez chwilę na czubek jego głowy i zastanawiał się, jakie myśli mogą krążyć tam w środku. Nie miał ani siły, ani chęci, aby nakazać mu, żeby uraczył go spojrzeniem tych swoich dużych oczu, z których mógłby coś wyczytać. Poszedł do łazienki, zostawiając go w takiej pozycji. Odświeżył się, a zimny prysznic trochę go otrzeźwił, zmywając resztki snu, potu, zapachu damskich perfum wymieszanych z jego własnymi oraz chęci zakopania się w łóżku na resztę dnia i wydawania niewolnikowi jakichś absurdalnych poleceń typu „wymasuj mi stopy”, czy coś w tym rodzaju, tylko po to, aby obserwować jego reakcje.

Gdy wrócił do pokoju, niewolnik nadal klęczał. Według Lorena było w tym coś… dziwnego. Tak po prostu klęczał, nieruchomo wpatrując się w jakiś punkt w podłodze, z dłońmi ułożonymi równo na udach i twarzą bez wyrazu, niczym jakaś lalka bez życia, albo maszyna, którą odłączono od źródła zasilania. Nie podobało mu się to. Już wolał, kiedy ten stresował się i główkował, jak zachować się w towarzystwie swojego Pana.

                - Wstań – polecił, bo wydawało mu się, że jeśli tak go teraz zostawi, wyjdzie i wróci po kilku godzinach, to zastanie go nadal siedzącego na podłodze.


*


                Dzień minął, jak każdy inny, kiedy Eli’ego nie było jeszcze z nim w domu. Jasnowłosy przy każdej czynności milczał, jak zaklęty. Zdawkowo odpowiadał na każde pytanie Lorena. I nawet by mu to odpowiadało, bo szczerze powiedziawszy, nie miał wtedy ochoty na żadne rozmowy, z kimkolwiek, o czymkolwiek. Tylko że coś mu bardzo nie pasowało. Przez myśl przeszło mu, że niewolnik się obraził, ale wydało mu się to absurdalne. Kiedy spytał go o to, wyjątkowo przyjaznym, ale stanowczym tonem przypominając o tym, że ma być szczery, odpowiedział przecząco. Więc Loren uznał to za prawdę, choć wolałby, żeby był obrażony, bo wtedy wiedziałby przynajmniej, czemu się tak zachowuje.

                Przez kolejne, niezwykle dłużące się dni,  zaczął odnosić wrażenie, że chłopak go unika. Z jakiegoś powodu widywał go rzadziej niż wcześniej. Wciąż pytał, czy może wyjść z kuchni po śniadaniu zjedzonym w dość niezręcznej atmosferze, a kiedy dostawał pozwolenie Lorena, szybko wychodził. A jeśli już obok siebie siedzieli, zajmował miejsce jak najdalej od niego. Najbardziej zdziwiło go jednak, kiedy wieczorami kładł się nie na łóżku, ale na podłodze. Loren pytał co robi, a ten spoglądał na niego z przebłyskiem niezrozumienia w oczach, skrywanym szybko pod maską obojętności. Pytał, czy może tak spać, a mężczyzna odpowiadał, żeby robił co chce. Więc pozostawał w tym samym miejscu i leżał bez ruchu, nawet wtedy, kiedy kilkanaście minut później Loren przykrywał go kocem. W sypialni nie było zimno, ale jakoś głupio mu było spać pod pościelą, podczas gdy ktoś śpi na podłodze obok, bez żadnego przykrycia. Nawet jeśli ten ktoś nie znaczy dla niego zbyt wiele.

 Czasami, gdy tak na niego patrzył w ciemności, zastanawiał się po co mu on. Skoro niewolnik wyraźnie stroni od jego towarzystwa, to czemu po prostu nie miałby wyrzucić go za drzwi ze słowami „skoro nie chcesz tu być, to wypierdalaj”? Ale wtedy przypominał sobie, że jeszcze dużo o nim nie wie, chociażby nie zna powodu tej jego zmiany i gdyby tak wypuścił go w świat (czy też na tamten świat) bez zaspokojenia swojej wiedzy, to nie dawałoby mu to spokoju. I pracowałoby mu się jeszcze gorzej.

Ostatecznie doszedł do wniosku, że przydałby mu się jakiś poradnik pod tytułem: „Jak zrozumieć dziwne zachowanie siedemnastoletniego niewolnika, który wcześniej się do ciebie kleił, a teraz unika jak ognia”.

Usłyszał pukanie do drzwi, które wyrwało go z zamyśleń.

- Proszę – wybąkał niechętnie i po chwili zobaczył swojego lokaja, ubranego jak zwykle w swój formalny garnitur. Ciągle powtarzał pracownikowi, że może się ubierać bardziej swobodnie, ale ten nadal się upierał. Trochę go to śmieszyło.

- Nie chciałbym panu przeszkadzać, ale remont większości pomieszczeń na tym piętrze został niemal skończony – oznajmił oficjalnym tonem. – Zostały tylko sypialnia, łazienka i wykończenie gabinetu. Czy chciałby pan przesunąć ich remont na kiedy indziej, czy…

- Nie – przerwał mu Loren i wstał z impetem odsuwając krzesło. Ogarnął niedbałym machnięciem ręki wszystkie dokumenty i zaczął je wpychać do teczki. – Spakuj wszystkie  ważne rzeczy. – Rzucił mu wymowne spojrzenie.

Ufał temu pięćdziesięcioletniemu mężczyźnie, jak nikomu innemu, więc nie widział żadnych przeciwwskazań przed powierzeniem mu takiego zadania. Nawet nie musiał mu tłumaczyć wszystkiego w szczegółach, bo wiedział, że dokładnie zrozumie, co ma na myśli przez „ważne rzeczy”.

Lokaj skinął głową i zgodnie z oczekiwaniem szanownego szefa, od razu zabrał się do roboty. Loren wyszedł zza biurka i udał się do sypialni, trochę bardziej energicznym krokiem niż zwykle, palcami chaotycznie odgarniając włosy.

Niewolnik siedział na krześle, przy drzwiach balkonowych, z nosem w książce. Jedną nogę podciągniętą miał do góry w sposób, który umożliwiał mu opieranie podbródka na kolanie. Kiedy usłyszał trzaśnięcie drzwi i zobaczył Pana, od razu się wyprostował, a z jego twarzy zniknęły jakiekolwiek oznaki zainteresowania fabułą opowieści. Została zwykła pusta powłoka, czekająca na rozkaz.

Zabójca podszedł do szafy i wyciągnął z niej torbę, następnie rzucając ją pod nogi chłopaka.

- Pakuj się – powiedział. Zmrużył oczy i lustrował go wzrokiem. Oczekiwał jakiejś emocjonalnej, żywej reakcji typu „Panie, błagam, nie wyrzucaj mnie, będę się bardziej starać”, ale zamiast oglądać jak niewolnik w przypływie emocji rzuca mu się do stóp z miną zbitego szczeniaka, przyglądał się, jak bierze torbę, podchodzi do komody i zaczyna wyciągać z niej swoje rzeczy. Wszystko obojętnie i mechanicznie, jak robot. W tempie, którego nie dało się określić jako za wolne lub zbyt szybkie. Niby nie miał się do czego przyczepić, ale zaczynało go to wkurwiać.


***


Eli

          Nie mogę powiedzieć, że się tego nie spodziewałem. Przeczuwałem, że ten moment prędzej, czy później nadejdzie, szczególnie po tym, jak zobaczyłem tamtą kobietę w objęciach Pana. Trochę zawiodłem się na sobie. Trochę byłem zły na lekkie, zupełnie niepotrzebne ukłucie żalu, które poczułem. Trochę chciałbym tam zostać, na choć trochę dłużej. Trochę nie chciałem usłyszeć tych słów z ust Pana. Tylko trochę. Jesteś głupi, podpowiadał głos z tyłu głowy. Wiem, odpowiadałem. Nie powinienem pozwalać sobie na takie „chcenie”.

Zacząłem się pakować. Czułem, że każde następne ubranie lądujące w torbie, przybliża mnie do końca pobytu w domu Pana, jak ziarnka piasku przesypujące się w klepsydrze. Wolałbym nie zastanawiać się nad tym, co się ze mną stanie, ale czasami nie da się wyrzucić niektórych myśli, bo ciągle natrętnie wracają i nie masz wyboru, tylko pozwolić im zostać i cię dręczyć. Czy Pan mnie sprzeda? Wywiezie do lasu i zabije? Każe kopać samemu sobie grób, tak jak na jednym z filmów, którego tytułu nawet nie pamiętam? Nie, nie, nie. Nie wolno mi myśleć tak pesymistycznie. Skup się na pakowaniu.

Układałem wszystko w kosteczkę i wkładałem do torby, aż nie zostało nic. Wstałem, trzymając ją w ręce i pochyliłem głowę, obawiając się tego co mógłbym zobaczyć na twarzy Pana.

- Za mną – rozkazał. Przeraził mnie chłód w jego głosie. Poszedłem za nim, ledwo nadążając za szybkimi krokami.

Rzuciłem jeszcze okiem na trwające prace przy remontowaniu wnętrz rezydencji, przez które przechodziliśmy. Szkoda, że nie zobaczę ich, kiedy praca zostanie ukończona…

Pan zabrał torbę i rzucił ją na tylne siedzenia samochodu, więc tam też usiadłem. Zająłem miejsce przy oknie i splotłem przed sobą palce, wsuwając je następnie między uda i ściskając mocno. Chyba się trochę zgarbiłem, a że garbienie się raczej nie przystawało dobrze wytresowanemu niewolnikowi, wyprostowałem się szybko i pechowo popatrzyłem w lusterko, akurat napotykając w nim uważny wzrok Pana. Odwróciłem się natychmiast, byleby tylko tam nie patrzeć. Zacząłem więc patrzeć przez szybę. Mogę patrzeć na drzewa. Drzewa są ciekawe. Szczególnie jesienią. Drzewa, drzewa… Pan na pewno już na mnie nie patrzy. Może sprawdzę tak szybko? Przecież nie zauważy…

Głupi! Poczułem, jakby wbijała się we mnie jakaś szpila, gdy znów napotkałem w lusterku intensywne spojrzenie dwóch ciemnych bursztynów. Tym razem wlepiłem wzrok w kolana.

Pan stukał ze zniecierpliwieniem w kierownicę, a kiedy usłyszeliśmy zatrzaskiwanie bagażnika i pukanie w okno przez lokaja, wyjechaliśmy. Co mógł tam włożyć? Pistolet? Nóż? Worek na zwło… Nie! Nie będę o tym myśleć. Mój los leży w jego rękach i cokolwiek zdecyduje, ja się dostosuję. Dostosowanie. Dwanaście liter. Pięć sylab. Czemu się tak stresuję?


***


                Czas upływał nieubłaganie szybko, kiedy tak sunęliśmy drogą. Drzewa zaczęły się przerzedzać, więc moja wizja morderstwa w lesie zaczęła powoli odchodzić w niepamięć, ustępując miejsca innym, chyba jeszcze gorszym scenariuszom. Moja wyobraźnia pracowała na wyższych obrotach i nie byłem w stanie zatrzymać przeróżnych, mniej lub bardziej drastycznych obrazów, które się pojawiały, niekiedy nakładając na siebie lub mieszając, tworząc horror, którego nie powstydziłby się sam Wes Craven.

                Minuty mijały, a z czasem dołączało do nas coraz więcej innych samochodów. Kiedy zatrzymywaliśmy się na światłach, pozwalałem sobie patrzeć przez szybę na ludzi w sąsiednich pojazdach, bo wiedziałem, że jest przyciemniana, dzięki czemu oni sami nie są w stanie mnie zobaczyć. Takim sposobem oglądałem, jak jakiś chłopak z kolczykiem w wardze, siedzący za kierownicą, kłóci się ze swoją niebieskowłosą dziewczyną, innym razem, jak dwie kobiety śpiewają do jakiejś piosenki płynącej z odtwarzacza, a w seledynowym samochodzie jak dwójka dzieci siedzących z tyłu, ogląda coś na telefonie i zaśmiewa się do rozpuku, kiedy tata – kierowca kręci z niezadowoleniem głową, spoglądając z ukosa na żonę piłującą sobie paznokcie. To było dziwne uczucie, tak w roli cichego, nic nie znaczącego obserwatora uczestniczyć w czyimś życiu, chociażby przez krótką w chwilę, nie wnosząc nic i jednocześnie nie pobierając zbyt dużo informacji. O co kłóciła się tamta para, o czym śpiewały kobiety i z czego śmiały się tamte dzieci? Tego nie wiedziałem i nie miałem się dowiedzieć. W innym aucie jakiś mężczyzna całował kobietę, a kiedy światło zmieniło się na zielone, cmoknął jej czoło, uśmiechnął się i ruszył dalej. Ciekawe, jak to jest być całowanym z taką czułością. Czy to przyjemne?

                Wkrótce wjechaliśmy w gąszcz budynków. Wyglądały trochę znajomo, przypominały tamte, które widziałem podczas zakupów z Panem, tak samo wysokie, prawie sięgające chmur, z wierzchołkami, których nie potrafiłem dojrzeć i z niezliczoną ilością okien. Z tą różnicą, że wcześniej podziwiałem je bardziej z boku, jak osoba patrząca zza szklanej powłoki przestrzennej kuli, w której zamknięty był punkt centralny metropolii. A teraz byłem w samym jej środku.

             Zapadał zmierzch, więc większość świateł była zapalona. Spoglądałem na nie z otwartymi ustami, przyklejony do zimnej szyby, na której mój ciepły oddech tworzył parę. Wyglądało to niesamowicie. Jak las budynków, z których każdy był przyozdobioną światełkami choinką. W całkowitej ciemności nocy musiało to wyglądać jeszcze lepiej.

                - Nigdy nie byłeś w centrum Nowego Jorku?

                Gdy usłyszałem głos Pana, oderwałem się od szyby i zganiłem za ten chwilowy brak czujności.

                - Nie, Panie – odparłem szybko i ponownie opuściłem głowę.

                - Imponujące, prawda? – zapytał znów, chociaż nie brzmiało to, jakby oczekiwał odpowiedzi, więc pokiwałem tylko lekko głową na znak zgody. Odważyłem się na niego spojrzeć i dostrzegłem bok jego twarzy. Wzrok skierowany przed siebie, lekki uśmiech na kształtnych ustach, mała zmarszczka w kąciku oka. Westchnął jakby z nostalgią i kontynuował: - Jak pierwszy raz tu przyjechałem, to też byłem zachwycony. Ale po jakimś czasie zacząłem się przyzwyczajać do tego całego widoku, więc przeprowadziłem się na zadupie do Kings Point. Bogate, ale trochę zadupie. W pewnym sensie – Skręciliśmy w węższą uliczkę i obaj patrzyliśmy na tłum ludzi przechodzący przez pasy. – Ale czasami dobrze jest odpocząć od tego zgiełku, gdzieś, gdzie jest cisza, spokój i nikt nie może zajrzeć przez twoje okno. Ciągłe życie w mieście byłoby męczące, nie uważasz? – Jego głos był spokojny, głęboki i z delikatną chrypką. I właśnie ta chrypka rozkojarzyła mnie na tyle, że z opóźnieniem zdałem sobie sprawę, że ostatnie słowa układały się w pytanie, skierowane do mnie.

                 - Tak, Panie – odpowiedziałem.

                - Mógłbyś się bardziej wysilić – skomentował, odwracając do mnie i rzucając mi spojrzenie spod ciemnych rzęs. Nie wiedziałem co mógłbym jeszcze powiedzieć, więc po prostu zamilkłem, unikając jego badawczego wzroku. Poczułem nagłe szarpnięcie, kiedy przed nami zaświeciło się zielone światło, a Pan nacisnął gaz.

                Mknęliśmy tak jeszcze przez ulice przez parę minut, aż auto w końcu zaczęło zwalniać. Pan zaparkował przed wysokim drzewem, wjeżdżając na krawężnik i gasząc silnik. Nakazał mi wziąć torbę i wyjść, co też pospiesznie uczyniłem i już po chwili stałem przed pięciopiętrową kamienicą, wyższą o piętro od tych sąsiednich. Do łukowych, dwuskrzydłowych drzwi prowadziły trzy schodki, po których obu stronach stały dwie kolumny w stylu jońskim. Na każdym piętrze były po cztery okna, oprócz parteru, na którym znajdowały się tylko dwa, największe i poprzedzielane ramą na osiem części. U samej góry znajdował się rzeźbiony gzyms. Im dłużej się tak przyglądałem, tym bardziej ten budynek przypominał miniaturową, trochę skromniejszą lub surowszą wersję rezydencji Pana.

                Jedyne pytania, jakie krążyły mi po głowie to: co ja tam robię i co zamierza Pan?


***


Loren

                Odetchnął z ulgą, kiedy nareszcie znalazł się w pomieszczeniu, do którego nie dochodziły żadne wkurwiające huki, stukania, czy wiercenia. Ale w sumie nie chodziło tylko o to. Musiał przyznać, że trochę jednak tęsknił za życiem w centrum. Kamienicę, znajdującą się w jednej z bardziej luksusowych dzielnic Manhattanu, kupił kilka lat temu, za trochę więcej niż „kilka” milionów dolarów i co prawda czasami potrzebował odpoczynku, przestrzeni i świeżego powietrza, ale zawsze jakoś tak dobrze mu się tu wracało. Nie tylko przez to, ile forsy włożył w nabycie oraz przebudowę wnętrz, tak aby odpowiadały zarówno jego potrzebom, jak i gustom, ale także przez to, że tu również zażywał swego rodzaju odpoczynku od zbytniej ciszy oraz spokoju. Tak, życie w mieście zdecydowanie bywało dla niego męczące, ale mieszkanie w odosobnieniu tak samo. Czasami lubił tu wracać, siedzieć w środku nocy na balkonie, czy też na dachu swojej kamienicy, sączyć wino i podziwiać tysiące świateł okalających budynków, rysujących się nieopodal drapaczy chmur, a także słuchać muzyki miasta współtworzonej przez wszystkich mieszkańców. Nowy Jork nigdy nie spał, światła nie gasły, muzyka nie cichła. Zazwyczaj nie zabawiał tam długo, bo ten widok szybko blaknął w jego oczach, tak jak każdy inny, a w tym przypadku jednak chciał, aby nigdy mu się całkowicie nie znudził.

                Spojrzał na niewolnika, który jak widać nie mógł powstrzymać ciekawości i tylko rozglądał się wkoło, stąpając ostrożnie, niczym mały kotek, który znalazł się w nowym miejscu, zbyt przestraszony nieznanym otoczeniem, aby wykonać gwałtowniejszy ruch.

                - Przez jakiś czas tu pomieszkamy – poinformował go i przeszedł przez długi korytarz , aby znaleźć się w salonie. Wciągnął w nozdrza znajomy zapach skóry, którym obity był jeden z trzech foteli. Różniły się ze sobą nie tylko materiałem, ale też kształtem i kolorami. Jeden beżowy, drugi wyblakło-zielonkawy, a trzeci z brązowej skóry – wszystkie okalały orientalny kawowy stolik z drzewa palisandrowego. Najważniejsze miejsce jednak zajmowała szara kanapa, naprzeciwko płaskiego telewizora umieszczonego w specjalnym zagłębieniu w ścianie. Niedaleko znajdował się kominek, nad którym wisiał impresjonistyczny obraz. Światło wchodziło do wnętrza przez trzy wysokie okna, wychodzące na niewielki taras na tyłach i za nim ogródek, otoczony murkiem. Resztę ścian w sporej części zakrywały regały z mnóstwem książek.

                Niemal cały dom był utrzymany w ciepłej kolorystyce. W większości pokojów znajdowały się dywany, częściowo zakrywające brązowe panele, na ścianach wisiały obrazy a tu i tam postawiony był jakiś antyk, czy to stary gramofon, czy stara, ale stylowa szafa z pięknymi żłobieniami na drzwiach. No dobra. Może i tych antyków było znacznie więcej, aby móc użyć słów „tu i tam”, ale to miejsce wyzwalało w Lorenie jakąś dziwną chęć udekorowania go „starociami”. Może to trochę taki nałóg, albo kolekcjonerstwo, coś jak zbieranie znaczków. Przy meblowaniu i wybieraniu dodatków nie trzymał się szczególnie jakoś jednego stylu, nie zależało mu na tym, żeby nanieść na wnętrza wykreowany obraz z modnych katalogów z meblami, więc wybierał to co chciał, co aktualnie mu się spodobało lub przyciągnęło jego uwagę, a wynikiem były na przykład greckie wazy, które można było znaleźć w jadalni, w kuchni francuski kredens, a jeszcze gdzie indziej japońska porcelana. Nie panował jednak rozgardiasz z kontrastami na każdym kroku. Lorenowi zawsze wydawało się, że całe to pomieszanie tworzyło w jakiś sposób jednolitość. Według niego było przytulnie, ciepło i trochę… dziwnie. Ale gdyby wszystko w jego życiu było idealnie poukładane i wyważone, to chyba by zwariował.

              Remonty rezydencji zawsze odbywały się w sposób przemyślany i dokładny. Nie pamiętał co go skłoniło do takiej spontanicznej decyzji, aby urządzić sobie to gniazdko w tak inny sposób. Miał dobrą pamięć, więc to zapewne przez wypity wtedy alkohol. Alkohol zawsze był wszystkiemu winny.

                Rzucił teczkę na kanapę, nalał sobie z kryształowej karafki trochę złocistego płynu do szklanki i wlepił wzrok w niewolnika stojącego przy schodach. Przez moment całkowicie zapomniał o jego istnieniu. Ale jak teraz tak na niego patrzył to uznał, że jakoś tak… pasuje do tych wnętrz. Do tych antyków, do kolorystyki i do wszystkiego innego.

                - Będziesz mieć tu swój własny pokój – powiedział podchodząc do niego. W miarę jego zbliżających się kroków, niewolnik oddalał się niepewnie, więc Loren przystanął metr od niego. Przypomniał sobie o jego dziwacznym zachowaniu i sam fakt, że ono widocznie nadal się nie zmieniło, zmniejszyło trochę jego radość z tymczasowej przeprowadzki. Kiedy niewolnik nie odpowiadał, wygłosił już nieco bardziej ponurym, sarkastycznym tonem:

                - Może mi jakoś odpowiesz, co? A – Dziękuję, Panie, bardzo się cieszę i jestem bezgranicznie wdzięczny za twoją dobroduszność. Jesteś najwspanialszym Panem na świecie! B – Aha, no fajnie. To może zaprowadź mnie tam i przestań pieprzyć. C – Błagam, chcę stąd wyjść i być jak najdalej od ciebie, ty dziwolągu, który nie chce mnie obmacywać. Masz pięć sekund na wybranie odpowiedzi – Zrobił krótką pauzę, podczas której napawał się szokiem zmieszanym ze strachem, rosnącymi na twarzy Eli’ego. No nareszcie – pomyślał – w końcu ślad jakichś emocji. Zaczął odliczać: – Pięć.. cztery.. trzy…

                 - A! Od-odpowiedź A, Panie – wybrał niewolnik, który wyglądał, jakby z jakiegoś powodu brakowało mu powietrza.

                - Wspaniale! W takim razie chodź za mną – przeszedł kilka stopni schodów, pnących się w górę spiralą, ale zatrzymał się jeszcze i dodał:  - Nie ma za co.


***


                Następnego dnia uznał, że to był naprawdę dobry pomysł, aby się tu przenieść. Mimo, że niewolnik nadal go irytował, teraz jakoś mógł skupić się na planowaniu. Spotkał się z klientem w swojej restauracji, do której miał z kamienicy kilka minut drogi na nogach. Po omówieniu szczegółów i ustaleniu wysokości zapłaty, wybrał się na zakupy. Jak dobrze było, kiedy wszystko miał pod ręką! Nigdzie nie musiał dojeżdżać, wystarczyło przejść kilka kroków i już natrafiał na jakiś sklep. Wrócił do mieszkania z dwoma reklamówkami, entuzjazmem, którego po sobie by się nie spodziewał i zamiarem gotowania, które było najprzyjemniejsze w jego własnej, osobistej kuchni. Do tego zamierzał wykorzystać niewolnika, aby pokroił warzywa, kiedy on zajmie się mięsem. Co za wspaniały zbieg okoliczności, że akurat tam na niego trafił! Cieszyło go nawet to, że sam robił sobie kanapkę, bo to oznaczało, że nie będzie musiał pilnować jego posiłków i niańczyć go jak dziecko. I był nawet ładnie ubrany. Wybrał biały podkoszulek i ciemnobrązowe materiałowe spodnie. Nogawki były trochę podwinięte.

                - Witaj, mój niewolniku – przywitał go z nieskrywanym zadowoleniem. Jasnowłosy odpowiedział coś tak cicho, że Loren ledwie cokolwiek usłyszał, po czym ze skrępowaniem kontynuował smarowanie chleba. O nie, dziś ten smarkacz nie zepsuje mu humoru.

                - Nie dosłyszałem – odparł. Odłożył reklamówki na blacie i stanął tuż za plecami niewolnika, który natychmiast się spiął i przycisnął do kuchennej wyspy, jakby chciał w nią wniknąć. Specjalnie jeszcze bardziej się przybliżył, niemal do niego przylegając.

                - Dzień dobry, P-Panie – powtórzył chłopak, tym razem z zająknięciem. Skulił się, jak zwierzę zapędzone w pułapkę. Loren sięgnął po szklankę, stojącą przy dłoni niewolnika, którą ten zdążył oczywiście szybko zabrać. O co mu, kurwa, chodzi? Obrał nową metodę uwiedzenia go, przez udawanie niedostępnego i niedotykalskiego, czy jak?

                - Jak ci się spało w nowym pokoju? – spytał, nalewając do szklanki soku pomarańczowego. Wziął kilka łyków, jednocześnie obserwując jak ciało młodszego spina się coraz bardziej przy każdym dźwięku, towarzyszącym przełykaniu przez Lorena napoju. Bawiły go te jego niekontrolowane reakcje. Czasami, jak kładli się w jednym łóżku, chcąc, nie chcąc, stykali się ze sobą przez przypadek rękami, czy tam nogami. Niewolnik zawsze wtedy delikatnie drżał, jakby przeszedł przez niego prąd. Całkiem urocze, ale nie wiedział do końca, czemu aż tak na niego reagował.

                - Dobrze, Panie. – Jego głos był jeszcze mniej pewny niż wcześniej. Zabójca przeżył lekki zawód. Spodziewał się innej odpowiedzi, bo jemu samemu spało się tak niezbyt. Najwyraźniej tylko on zdążył się przyzwyczaić do obecności innej osoby w sypialni lub do ciepła drugiego ciała leżącego obok. Teraz był tak blisko, że czuł to ciepło na klatce piersiowej i brzuchu.

                - Nie tęskniłeś za mną? – mruknął z udawanym smutkiem w głosie, przybliżając usta do ucha Eli’ego. Był tak niski, że musiał się trochę schylić, żeby to zrobić. Zdziwił go brak odpowiedzi na zadane pytanie, które bynajmniej nie było pytaniem retorycznym. Oparł dłonie na blacie po obu jego stronach i nakazał nieco ostrzejszym głosem: - Odwróć się do mnie.

                Eli wahał się przez chwilę, ale w końcu odwrócił się, chyba najostrożniej jak się dało, aby nie dotknąć mężczyzny. Może potrzebuje pozwolenia? A może wtedy, kiedy przyszedł pijany z Elisabeth, powiedział mu coś, co go wystraszyło i dlatego tak się zachowywał? A może był zazdrosny, a to wszystko było tego wynikiem?

                - Zamierzasz łaskawie popatrzeć mi w oczy, czy mam cię przełożyć przez kolano? – zapytał na wpół żartem. Nie miał zamiaru rozmawiać z jego włosami, więc skoro potrzebował dodatkowej motywacji, zamierzał mu ją dać. No, przynajmniej słownie. Na razie. Niewolnik wyraźnie zląkł się i podniósł głowę. Błądził chwilę wzrokiem, gdzieś na wysokości brody Lorena. Chyba nie rozważa opcji dostania ode mnie lania? – zastanawiał się, ale w końcu ich wzrok spotkał się. Patrzył w te jego zlęknione oczy, zanim powtórzył pytanie: - Powiedz, Eli. Tęskniłeś za swoim Panem, kiedy leżałeś wczoraj sam w swoim nowym łóżku?

                Usta chłopaka zadrżały, jakby nie potrafił nimi wyartykułować odpowiednich słów. Jego klatka piersiowa unosiła się nieznacznie szybciej. Loren zauważył rytmiczne pulsowanie żyły na jego szyi. Zaczął błądzić po niej wzrokiem, co jak się okazało było katastrofalnym błędem, bo już chwilę później pożerał oczami ten jego obojczyk wystający zza koszulki. Wobec tej jedynej słabości był bezsilny, nie mógł absolutnie nic na to poradzić. Kiedy przyłapał się na tym zgubnym czynie, zmarszczył brwi i zganił się za gapienie na to, na co nie powinien, jednocześnie nadal to robiąc.

                - Nie wiem, Panie… - zawahał się, odpowiadając w końcu na pytanie. – Chyba.. Chyba trochę.

Ku jego zaskoczeniu, Eli nagle, bez pozwolenia poprawił koszulkę w sposób, który zasłaniał obojczyki. Co ten mały drań wyprawia? Sam Loren może się powstrzymać - z trudem, ale jednak - przed patrzeniem w tamto miejsce, ale żeby mu to uniemożliwiać przez zasłanianie się? Co on sobie wyobraża? Teraz naprawdę miał ochotę go ukarać.

Zacisnął palce jednej ręki na krawędzi blatu, aż zbielały mu knykcie. Wpatrywał się usilnie w tamto zasłonięte miejsce, jakby wzrokiem mógł spowodować, że samo się odsłoni. Nie miał jednak żadnej nadnaturalnej umiejętności przesuwania obiektów siłą woli, więc to oczywiście nie skutkowało, dlatego też aby przywrócić materiał do poprzedniego ułożenia, uniósł dłoń i skierował w stronę tego cholernego obojczyka. Oczy niewolnika zarejestrowały ten ruch, otworzyły się szerzej i kiedy palce dotykały już koszulki, odsunął się, jak spłoszony, w stronę drugiej ręki. A właściwie próbował, celowo lub nie, staranować ją, przez co szklanka wysunęła się z dłoni Lorena i z trzaskiem spadła na płytki. Rozbiła się, a kawałki szkła odleciały na wszystkie strony.

Loren patrzył na odłamki z lekką dezorientacją, ale Eli od razu rzucił się na podłogę i bez chwili zastanowienia zaczął wszystko zbierać.

- Przepraszam! Przepraszam, Panie! Ja nie chciałem! – łkał autentycznie zdruzgotany, próbując bezskutecznie połączyć ze sobą kawałki, które nawet po ponownym połączeniu znów by się rozpadły. – Naprawię, naprawię… - mamrotał. Dygoczącymi dłońmi podnosił szkło, aż spomiędzy jego palców zaczęła sączyć się krew i skapywać na płytki.

- Ej… przestań. – Loren kucnął przy nim, a widząc, jaką panikę wywołało w nim rozbicie się zwykłej szklanki, przybrał łagodniejszy ton. Eli zdawał się go nie słyszeć. Chciał złapać go za nadgarstki, ale nastolatek cofnął je. – Co ty odpierdalasz? – warknął. Złapał je, zanim znów mógłby je odsunąć, narażając się na większy gniew i zacisnął wokół nich mocno palce. – Wypuść to szkło.

Odłamki uderzyły o podłogę. Łzy błyszczały w oczach niewolnika, ale nie opuszczały ich, w celu wytorowania sobie drogi po jego policzkach. Za to stróżki krwi spływały swobodnie, przepływając na dłonie Lorena i stamtąd dalej w dół.

Niewolnik zaszlochał widząc to i próbował się wyswobodzić. Loren miał wrażenie, że trzyma dzikie zwierzę, które próbuje uwolnić się z sideł kłusownika.

- Eli, uspokój się – mówił uspokajająco, acz stanowczo. Nadal trzymając jego nadgarstki odciągnął go od szkła oraz plamy soku i oparł mocno o drzwiczki szafki. – To tylko pieprzona szklanka, do cholery. – Przełożył jego nadgarstki do jednej dłoni, z łatwością je trzymając, a drugą unieruchomił jego głowę, ściskając lekko szczękę. – Patrz na mnie.

- Przepraszam… Przepraszam, Panie… - powtarzał tamten. Loren czuł, że jego oddech stopniowo się normuje. Odczekał około minuty, zanim zapytał:

- Za co? Bo o szklankę nie jestem zły.

- Ubrudziłem cię, Panie – Patrzył na krew na ręce Lorena. Zabójca słysząc to, zaczynał powoli łączyć elementy układanki, potrzebnej do zrozumienia swojego niewolnika.

- Ubrudziłeś – potwierdził. - No i?

- To… to obrzydliwe. Przepraszam, Panie.

- To tylko krew – zauważył.

- Nie… - Loren zabrał jedną dłoń, więc Eli mógł odwrócić głowę w bok, co też zrobił, wyglądając przy tym, jakby się czegoś wstydził. – Ja… Ja jestem obrzydliwy. Przepraszam, Panie – głos nagle ugrzązł mu w gardle. Patrzył gorączkowo po podłodze. – Ja to wszystko posprzą…

                - Zamknij się – nakazał stanowczo zabójca. Westchnął przeciągle i potarł dłonią czoło. No tak. Jak mógł być taki głupi i tego nie zrozumieć? Zaśmiał się sam z siebie. – Czyli o to ci chodziło? O to, że powiedziałem, że się tobą brzydzę?

                Eli jakby skurczył się w sobie na to słowo.

                - Przep…

                - Jeszcze raz mnie przeprosisz, a naprawdę dostaniesz lanie. 

                Niewolnik zamilkł i zacisnął kurczowo usta. Loren zaczął się zastanawiać, jak to odkręcić, żeby Eli przestał zachowywać się w jego towarzystwie, jak płochliwa dziewica i przepraszać na każdym kroku o byle gówno. Bo przecież to była jego wina. Niepotrzebnie wtedy skłamał, ale skąd mógł wiedzieć, że to przyniesie takie skutki?

Wyobraził sobie, co musiał czuć niewolnik, kiedy unikał go przez te wszystkie dni i sam poczuł coś… Może na wzór wyrzutów sumienia? Nie pamiętał, kiedy ostatnio mu się to zdarzyło. Właściwie, jego sumienie było trochę zardzewiałe, jak łańcuch starego, dawno nie używanego roweru, więc teraz, kiedy coś przypuszczalnie zdołało je ruszyć, czuł jednocześnie lekkie podekscytowanie. 

                Po chwili namysłu, spojrzał na jego przecięty palec. Uniósł go do siebie i wsunął powoli do ust. Oczy chłopaka otworzyły się tak szeroko, że wyglądały jak spodki. Zastygł w bezruchu, z rozchylonymi ustami wpatrując się w usta Lorena i znikający w nich palec. Loren okrążył go dwa razy językiem, a potem oblizał dokładnie krwawiący opuszek. Wyczyścił go starannie, a na koniec przycisnął język na sekundę do miejsca, w którym był zraniony, spoglądając na łzy, które spłynęły w końcu po policzkach niewolnika. Nigdy nie wiedział, jak się zachować, kiedy ktoś płakał. Nie potrafił i nie zamierzał go pocieszać. I nie też zamierzał odwoływać swoich słów. Bo co niby miałby powiedzieć? „Ej sorry, tak tylko wtedy zażartowałem”? Zamiast tego patrzył na niego tylko wzrokiem mówiącym: „Widzisz? Gdybym naprawdę się brzydził, to bym tego nie zrobił” i mógł mieć tylko nadzieję, że to wystarczy.

                - Całkiem, całkiem… - Zamlaskał, czując na języku metaliczny posmak. Puścił jego nadgarstki i złapał go w pasie, podnosząc do góry jak lalkę. Był lekki jak przysłowiowe piórko. Pod palcami i materiałem koszulki czuł szczupłą talię i wąskie biodra, inne niż u kobiety. Sprawiał wrażenie tak kruchego, że Loren myślał, że mógłby rozpaść się w jego ramionach i potoczyć w kawałkach po podłodze, jak tamta rozbita szklanka. Posadził go na blacie i wygrzebał z jednej z szuflad apteczkę, z której wyciągnął rzeczy potrzebne do opatrzenia ran. Ułożył wszystko obok i popatrzył na chłopaka, który pociągał nosem i próbował jakimś sposobem przetrzeć oczy, aby widzieć, co robi jego Pan.

                - I co ja mam z tobą zrobić, co? – westchnął. Wsunął się zręcznie między nogi niewolnika, aby przyjąć dogodną dla siebie pozycję i zaczął z precyzją chirurga przeczyszczać przecięte miejsca na jego dłoniach. Musiał wymyślić dla niego jakieś zajęcie. Coś, na czym będzie mógł się skupić. Nie może go wykorzystać do tego, do czego zwykły Pan wykorzystywałby swojego niewolnika, więc konieczne było wymyślenie czegoś innego, czegoś, co odciągnie go od myślenia o głupotach typu „czy naprawdę jestem obrzydliwy?”.

                - Wiem! – zawołał tak nagle, że Eli podskoczył. – Wiem – powtórzył. – Może chcesz pomóc mi w zleceniu?



***

13 komentarzy:

  1. wow
    ten zaciesz na mojej twarzy ...az nie wiem co powiedzieć..
    hahahahah
    pomóc w zleceniu ..loren co ty gadasz ?
    rozdział genialny

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. kiedy tak się można spodziewać nowego rozdziału ? <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Trafiłam na Twojego bloga wczoraj i przeczytałam wszystko w jedną noc. Powiem tyle: Twoje opowiadanie jest jednym z DWÓCH dobrych (polskich) opowiadań o takiej tematyce w całej czeluści internetu. Drugie jest zawieszone :') Uwielbiam postaci, które stworzyłaś, uwielbiam ich relację oraz rozmowy. To wszystko jest wzruszające, ciekawe i do tego jeszcze zabawne. Nie wiem, co więcej napisać, więc... Po prostu nie przestawaj, dobrze? :') Trzymam kciuki, wierzę w Ciebie i lecę powtarzać ulubione momenty :D
    ~ Rebeliousbat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak miłe słowa! Szczerze to nawet nie sądziłam, że ktoś to w ogóle będzie czytać, więc cieszę się jak głupia, kiedy czytam takie komentarze :D
      Nie zamierzam przestawać, bo nie lubię niedokończonych historii, a mimo, że sama już znam zakończenie, to czułabym się źle, gdybym przerwała jej pisanie i duża część nie byłaby ubrana w słowa. Także proszę się nie martwić, rozdziały będą, ale może w najbliższym czasie trochę rzadziej, bo mam za dużo obowiązków i za mało czasu, aby ze wszystkim nadążać :/
      Ale wciąż piszę, pisać będę i cieszę się, że ktoś inny we mnie wierzy, bo u mnie z tym czasami kiepsko :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Mam pytanko... Eli ma proste, falowane, czy lokowane włosy? Bo zazwyczaj rudawe czupryny się kręcą, ale chyba nic o tym nie było w tekście i nie jestem pewne, jak sobie go wyobrażać xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eli ma rudawo-blond nieokiełznaną czuprynę, która żyje własnym życiem xD i tak, przeważnie lekko się kręcą, ale nie na tyle, aby można je było nazwać prawdziwie lokowanymi.

      Usuń
  6. Dziękuję! Naszło mnie na wenę twórczą, więc może machnę jakiegoś arta przez święta, jeśli nie masz nic przeciwko ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, oczywiście, nie mam nic przeciwko! Możesz się nim gdzieś tu później pochwalić albo wysłać mi na maila, jeśli chcesz :)

      Jestem ciekawa, jak wyglądają te postacie w Waszych głowach :D

      Usuń
  7. Hejka,
    cudowny rozdział, tak właśnie myślałam, że po usłyszenia tych słów Eli się zmieni, ciekawe w czym ma mu pomoc...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń