sobota, 23 września 2017

Rozdział II - Decyzja

Eli
                Tego wieczoru  mój Pan nie był ze mnie zadowolony. Od razu, kiedy przyprowadził mnie do swojej sypialni, zauważyłem, że jest w nienajlepszym nastroju. Dlatego tak bardzo się starałem. Wykonałem każde polecenie od razu, kiedy padało z jego ust, robiłem wszystko jak należy. A przynajmniej tak mi się wydawało… Nie wiem, gdzie popełniłem błąd, ale wiem, że mi się należało. Dostałem karę. Nie było to jednak nic nowego.

                - Oj Eli, Eli, Eli… - westchnął Pan i wziął zamach uwieńczony kolejnym uderzeniem. - Nigdy się nie nauczysz, prawda?

                - Przepraszam… Przepraszam Panie… - wyszeptałem i uznając, że seria ciosów na dziś się zakończyła, skuliłem się na podłodze obok łóżka Pana, czyli tam, gdzie było moje miejsce.

Pan otarł knykcie z mojej krwi, która najwidoczniej pojawiła się przy paru ostatnich uderzeniach i położył się na pościeli. Usłyszałem znajomy szelest kartek, oznaczający, że zaczął czytać i mam mu nie przeszkadzać. I to właśnie starałem się zrobić. Próbowałem zasnąć, jednak ból był zbyt silny, aby mi to umożliwić. Leżałem więc i czekałem, aż Pan zaśnie pierwszy. Kiedy to nastąpiło, podniosłem się ostrożnie na łokciach i ułożyłem w wygodniejszej pozycji. Otarłem rękawem krew sączącą się gdzieś z okolic brwi oraz nosa i zamknąłem oczy.

                Lecz wtedy wydarzyła się kolejna rzecz uniemożliwiająca mi zaśnięcie. Usłyszałem cichy odgłos otwieranych drzwi, a następnie wolne kroki zbliżające się do łóżka i ustające po przeciwnej stronie.

Czy tej osobie niemiłe jest życie? Nikt wcześniej bez pukania nie odważył się tu wejść. Żaden z ochroniarzy nie był na tyle głupi, aby przeszkadzać Panu. Szczególnie kiedy widzieli jak zabierał do siebie jednego z niewolników. Kim więc mógł być ten śmiałek, narażający się na gniew mojego właściciela?

Zastanawiałem się, czy nie powinienem go obudzić. Miałem ku temu powód w postaci nieznajomego, więc tym razem może by mi się nie dostało…

Nie zdążyłem jednak zareagować, bo moje rozmyślenia zakłócił dźwięk. Najpierw ruch pościeli, a chwilę później coś… coś czego nie potrafiłem nazwać. Wiedziałem tylko, że Pan, który najwyraźniej już się przebudził, w tamtej chwili przestał się ruszać.

Wstrzymałem oddech i czekałem nieruchomo na kolejny ruch przybysza, albo chociaż Pana. Czemu on się nie rusza? Nie śpi już, wie, że ktoś wszedł do jego sypialni, więc czemu nie reaguje? Gdzie krzyki i wyzwiska? Coś było nie tak. Bardzo nie tak. I po chwili wiedziałem już co.

Skrawek białego prześcieradła zwisający z łóżka zaczął zmieniać barwę na ciemną czerwień. Po paru sekundach dotarło do mnie co jest przyczyną tej zmiany oraz bezruchu mojego Pana. On… On nie żyje! A ten człowiek… ten człowiek odebrał mu życie! Czy to samo ma zamiar zrobić ze mną? Nie chciałem jeszcze umierać. Mimo tego jak wyglądało moje życie, nie chciałem, aby się jeszcze kończyło.

Patrzyłem przez odstęp dzielący spód łóżka od podłogi. Jedyne co mogłem zobaczyć to czarne buty i kawałek równie czarnych nogawek, które nagle się poruszyły, a ja mimowolnie odsunąłem się do tyłu. Niestety podczas tego ruchu poczułem przeszywający ból w okolicach żeber, a z moich ust wydobyło się bolesne stęknięcie, co niestety zwróciło uwagę mordercy. Mój strach narastał, kiedy widziałem i słyszałem zbliżające się do mnie kroki. Zamarłem i zacisnąłem powieki, zasłaniając się przed tym co miało mnie prawdopodobnie spotkać. Może jednak uwierzy, że nic nie widziałem i zostawi mnie przy życiu? Modliłem się o to w duchu.

Tamten jednak zmusił mnie do popatrzenia w jego jarzące się, bursztynowe oczy, przeszywające mnie swoim wzrokiem. Nie ujrzałem w nich jednak chęci mordu, ale… zaciekawienie? Tak, tak mógłbym to nazwać, choć w moim przypadku było to dość niecodzienne. Zwykle w spojrzeniu patrzących na mnie ludzi widziałem pożądanie lub obrzydzenie. Nigdy ciekawość. Bo co ciekawego mogłoby być w zwykłym niewolniku? Służyłem tylko do jednego, a ludzie, z którymi miewałem styczność, dokładnie o tym wiedzieli.

Chwila, podczas której patrzyliśmy sobie w oczy minęła, a oprawca mojego byłego już Pana, zawrócił do drzwi. Z jednej strony poczułem ulgę, ale z drugiej… Co właściwie teraz ze mną będzie? Pan nie żyje, więc wszyscy jego niewolnicy, których tresował, włącznie ze mną, zostaną sprzedani innym Panom, którzy będą już ostatecznymi właścicielami. A przynamniej dopóki się nami nie znudzą.

 W tej samej chwili, w której to do mnie dotarło, ogarnęło mnie przerażenie. Pan wielokrotnie straszył nas, że musimy być idealnie wytresowani, bo z pewnością trafimy na kogoś gorszego niż on i będziemy musieli być wytrzymali. Co jeśli moim nowym właścicielem będzie jakiś niewyżyty sadysta? Znaczy.. sadysta gorszy od Pana? Albo.. Co jeśli nikt nie będzie mnie chciał..? Co wtedy ze mną będzie?

Wzdrygnąłem się. Wstrząsnęło to mną tak nagle, że niewiele myśląc, złapałem nogawkę odchodzącego mężczyzny i powiedziałem coś co mogło odmienić mój los. Była mała, maleńka szansa, ale to zawsze coś…

- B-błagam… Weź mnie ze sobą – wyjąkałem . Może i jest mordercą, ale czy sadystą, lubującym się w torturowaniu niewolników? Nie wiedziałem. Czułem jednak, że muszę zaryzykować.

Nie odważyłem się na niego spojrzeć po raz drugi. Zamiast tego wlepiłem wzrok w drewniane panele. Mimo tego, czułem na sobie jego wzrok, przez co moja skóra zaczęła niekontrolowanie drżeć. Puściłem czarną nogawkę jego spodni i odsunąłem szybko rękę.

Nastała cisza, która wydawała mi się trwać w nieskończoność. Odpowiedź na moją prośbę wciąż nie nadchodziła, a ja zacząłem tracić nadzieję na to, że w ogóle ją dostanę. „Idiota!” usłyszałem nagle w swoim umyśle. Oczywiście, że mnie ze sobą nie weźmie! Kto by mnie chciał, teraz, w takim stanie?

Całkowicie zrezygnowany, zacząłem powoli odsuwać się do tyłu.

- Możesz chodzić? – usłyszałem nagle jego cichy, lecz pewny głos i zatrzymałem się, zastygając w bezruchu.

- Ja… - zawahałem się i poruszyłem delikatnie posiniaczonymi nogami. – T-tak, wydaje mi się, że tak – odparłem.

- To wstawaj szybko, nie mam dużo czasu.

Złapałem pospiesznie za materac łóżka i podciągnąłem się na nim, podnosząc z trudem do góry. W momencie kiedy wyprostowałem już swoje nogi i spróbowałem zrobić krok w przód, one jak na złość zaczęły się trząść. Błagam! Tylko nie teraz. Nie teraz, kiedy po tak długim czasie mogę opuścić to miejsce!

- Ah.. – jęknąłem cicho, chwiejąc się niebezpiecznie w bok. Wylądowałbym z powrotem na podłodze, gdyby nie silna, duża dłoń obejmująca moje chude ramię. Wzdrygnąłem się czując  dziwny, przechodzący przeze mnie prąd od miejsca jego dotyku. Szybko jednak o nim zapomniałem, bo teraz najważniejsze było utrzymanie się w pozycji pionowej.

- No dalej. Chcesz stąd wyjść, czy nie?

Pokiwałem natychmiast głową i stanąłem prosto, opanowując drżenie kolan. Na szczęście nie upadłem, kiedy mnie puścił i podszedł do okna. Lufą pistoletu odsunął firankę i wyjrzał przez nie na ogród, którego ja mogłem oglądać tylko mały fragment widoczny przez niewielkie okienko w moim pokoju w piwnicy.

- Za wysoko – stwierdził i westchnął, odwracając się w moją stronę.  – Trochę pokrzyżowałeś moje plany – ruszył w stronę drzwi.

- Idź za mną i bądź cicho – rozkazał otwierając drzwi, a ja posłusznie podreptałem za nim, próbując nadążyć za jego dużymi krokami.

Szliśmy przez długi, pogrążony w półmroku korytarz, a dźwięki rozmów dochodzące z jego końca były coraz wyraźniejsze. Wiedziałem do kogo należały te głosy. Właśnie podążaliśmy w kierunku dwóch ochroniarzy mojego byłego już Pana. Nie było jednak innego wyjścia.

Mimo, że mieszkałem już tu tyle czasu, nie znałem większości pomieszczeń w tym domu, który zawsze wydawał mi się wielkim labiryntem, w którego ciemnych zaułkach znajdowały się jedynie pokoje „zabaw” Pana. Oprócz nich, mogłem przebywać tylko w jego sypialni. Wiele razy już przemierzałem drogę tym korytarzem i dobrze wiedziałem, że będziemy musieli przejść obok nich, aby zejść na parter i stamtąd wyjść na zewnątrz. Jak to zrobimy – nie miałem pojęcia.

- Stój za mną – powiedział nieznajomy głosem, w którym pobrzmiewał tylko spokój i skupienie. Nie wiedziałem jak może być taki spokojny i opanowany w takiej sytuacji, podczas gdy ja cały się trzęsę.

Wszystko co nastąpiło, kiedy się zatrzymaliśmy, działo się tak szybko, że wydawało mi się, jakby ktoś nagle wcisnął w pilocie przycisk przyspieszania. Stałem wedle rozkazu za mężczyzną, którego imienia jeszcze nie znałem, jednak przechylając się nieco w bok, udało mi się wszystko zobaczyć zza jego szerokich pleców. Dwóch ochroniarzy zawiesiło na nas wzrok, ale nie zdążyli dobyć swoich broni umiejscowionych za paskiem. Ubiegł ich nieznajomy i parę sekund później leżeli już na marmurowej posadzce, w powiększających się kałużach krwi.

Nie zdołałem odwrócić wzroku. Był to makabryczny obraz, lecz nie mogłem przestać na niego patrzeć, niczym zahipnotyzowany tym okropnym widokiem. Z chwilowego szoku wyrwał mnie odgłos kroków zabójcy, kierującego się do drzwi. Pokuśtykałem szybko za nim, nie chcąc, aby zostawił mnie samego ze zwłokami.

- Miała być tylko jedna ofiara... – westchnął chowając pistolet. – Jeśli mój zleceniodawca będzie niezadowolony to ty za to odpowiesz.

Wzdrygnąłem się. Nie wiedziałem jak miałbym za to „odpowiedzieć”, jednak podejrzewałem, że nie wróżyło to nic dobrego. Było już jednak za późno. Nie miałem już innego wyboru – musiałem z nim iść.

Otwarł drzwi i zszedł z kilku schodków, następnie ruszając kamienną ścieżką, rozdzielającą ogród na dwie, równe części.

Ja jednak nie mogłem się ruszyć. Stałem jak skamieniały, niezdolny do przekroczenia progu, wpatrując się w niego, jakby wychodziły z tamtego miejsca żelazne pręty uniemożliwiające mi przejście i odgradzające od reszty świata.

Na początku, kiedy dopiero tu trafiłem, marzyłem o tej chwili. Marzyłem o tym, aby wydostać się z tego przeklętego miejsca, w którym zaznałem tylko bólu i rozpaczy. Potem, powoli z biegiem czasu straciłem nadzieję na to, że kiedykolwiek odzyskam wolność. Byłem tresowany, aby ochoczo spełniać każdą zachciankę mojego Pana i nie wykazywać ani cienia własnej woli. Aby wyzbyć się siebie i poddać się mu całkowicie. I tak się właśnie stało. Odebrano mi człowieczeństwo, godność i bezpowrotnie zniszczono szansę na normalne życie. Tak jak chcieli – wyzbyłem się siebie, poddałem się i pogodziłem ze swoim losem, akceptując to kim się stałem. Oczywiście początek był trudny, ale w końcu udało im się mnie złamać i wszczepić we mnie, przemocą i brutalnymi karami, nauki, które otrzymywał każdy niewolnik i dzięki którym straciłem chęć buntu.

A teraz… stałem tu, w otwartych drzwiach, owiewany chłodnym, nocnym powietrzem. Dzielił mnie krok od wolności, a ja nie mogłem tego kroku wykonać. Objąłem się ramionami, a mój oddech gwałtownie przyspieszył. Piękny ogród, który tak bardzo zawsze chciałem zobaczyć, teraz spowity był złowieszczymi cieniami, które zaczynały wirować przed moimi oczami.

Co jeśli to kolejny test Pana? Co jeśli to tylko gra, a on nadal żyje i właśnie sprawdza moją lojalność oraz posłuszeństwo, a jak tylko przekroczę próg, on pojawi się nagle i da mi karę, którą zapamiętam do końca swoich dni?

- Nie, nie… - potrząsnąłem głową próbując wyrzucić te okropne myśli z głowy. On na pewno nie żył! Przecież sam widziałem, na własne oczy…

- Jestem głodny. Jak się nie ruszysz to się rozmyślę i cię tu zostawię.

Zamrugałem oczami z dezorientacją i spojrzałem na stojącą w połowie drogi do bramy sylwetkę. Skupiłem na nim całą swoją uwagę. Na idealnym czarnym ubraniu oraz na brązowych włosach poruszanych lekkimi podmuchami wiatru. Wziąłem głęboki oddech, kiedy nagle coś do mnie dotarło. To był mój nowy Pan. Wcale nie byłem wolny, lecz zmieniłem właściciela. Tamten został zabity, więc teraz należałem do człowieka, który pozbawił go życia. Przeraziło mnie to, jaką ulgę to we mnie wywołało. Czyżbym teraz już nie był zdolny do życia na wolności? Czy zostałem już tak bardzo zniewolony, że nie potrafiłem żyć inaczej? Nie znałem odpowiedzi na te pytania i właściwie nie chciałem ich na razie znać.

- Tak… Panie – z tymi słowami przeszedłem przez niewidzialną barierę i dołączyłem do mojego Pana.

***

Loren
                „Co ja do cholery wyprawiam?” – pomyślał i zamknął drzwi auta, do którego wsiadł razem z chłopakiem, którego poznał zaledwie kilka chwil wcześniej.

Nie miał zielonego pojęcia dlaczego się zgodził. Może to te jego niezwykle tajemnicze i smutne oczy oraz ich błagalny wyraz go do tego zmusiły. A może po prostu zaczynał wariować przez ten brak nowych wrażeń w życiu. Co prawda doskwierała mu ostatnio nuda i swojego rodzaju apatia, ale jeszcze nigdy nie miał skłonności do podejmowania tak lekkomyślnych decyzji. A wzięcie pod swój dach jakiegoś gówniarza tresowanego na bycie niewolnikiem zdecydowanie było lekkomyślną decyzją.

Włożył kluczyk o stacyjki i nacisnął przycisk automatycznie zamykający wszystkie drzwi. Odjechał spod domu swojego celu, zastanawiając się czy kryzys wieku średniego jest możliwy w jego wieku. Przecież nie jest jeszcze stary, a już mu odbija…

- Jak masz na imię? – zapytał po dłuższej chwili, przerywając cisze, która zapanowała w samochodzie, zakłócaną jedynie co jakiś czas cichym pikaniem uprzedzającym skręt pojazdu.

- Eli, Panie – odpowiedział chłopak. Loren oderwał na chwilę wzrok od drogi i popatrzył na niego zaskoczony zwrotem jakiego użył już po raz drugi. Czyli teraz myślał, że to on jest jego Panem? Parsknął cicho śmiechem, a na twarzy młodego pojawiła się dezorientacja.

- Eli… - powtórzył testując brzmienie jego imienia w swoich ustach. – To twoje prawdziwe imię, czy jakiś pseudonim, który nadają niewolnikom? – zapytał z zaciekawieniem.

- To moje prawdziwe imię, Panie – odparł Eli i widać było, że się waha zanim dodał cicho: - To skrót od.. Elias.

- Elias? – uśmiechnął się pod nosem. - To też ładnie brzmi.

- Dziękuję, Panie – jego głos był jeszcze cichszy, a wzrok wlepiony kurczowo w dłonie ułożone równo na udach. Loren stanął na światłach i wpatrzył się w jego twarz, z której niewiele mógł wywnioskować. Jedynie tyle, że nie wyglądał na wystraszonego.

- Popatrz na mnie – rozkazał.

Eli z lekkim wahaniem wykonał jego polecenie i powoli uniósł wzrok. Nie popatrzył w jego oczy, ale i tak Loren mógł dokładnie mu się przyjrzeć. Zaświecił małą lampkę i dopiero teraz dostrzegł, że jego włosy mają rudawy odcień blondu, a na zgrabnym, kształtnym nosie widnieje kilka piegów. Najbardziej zaś jego uwagę przykuwał kolor turkusu widoczny spod jasnych, długich rzęs. Chyba trochę się zagapił, bo usłyszał nagle za sobą klakson.

Ruszył i resztę drogi spędzili w milczeniu.  Loren zastanawiał się poważnie nad wzięciem niewolnika do domu. Rozważał w głowie minusy i plusy, aż w końcu stwierdził, że tego pierwszego jest znacznie więcej. Na początku pomysł wydał mu się całkiem interesujący, jednakże z posiadaniem niewolnika wiązało się też na pewno dużo obowiązków, a to akurat nie sprawiało, że chciał go zatrzymać.

Podjął decyzję i po jakimś czasie zatrzymał się przy pierwszym lepszym hotelu.

- Słuchaj.. Eli. Nie mogę cię wziąć do siebie. Dam ci pieniądze i wysiądziesz tutaj, dobrze? – wyciągnął portfel i zaczął wyciągać banknoty. Podał je chłopakowi, lecz ten wcale ich nie wziął. Patrzył na niego tylko dużymi oczami i co chwila otwierał oraz zamykał usta, jakby nie mógł się zdecydować co powiedzieć. Albo jakby nie wiedział, czy w ogóle może to zrobić.

- Mów – powiedział Loren, ukrywając swoje rozbawienie tym widokiem.

- Panie.. Błagam! – jęknął niewolnik, prawie od razu, kiedy Loren pozwolił mu na odezwanie się.  – Ja nie mam gdzie iść… Błagam, weź mnie ze sobą. Zrobię wszystko co każesz!

Entuzjazm młodzieńca jeszcze bardziej go rozbawił i jednocześnie trochę zdziwił. Przecież właśnie zaoferował mu wolność. I w dodatku był tak dobry, aby dać mu pieniądze. Czemu więc nadal siedział w jego aucie?

Znów zaczął się uważnie przyglądać jego teraz już spiętej twarzy. Wyglądał jakby właśnie czekał na decyzję osądzającą to jak potoczy się jego dalszy los. I to Loren był sędzią w tej sprawie.

Trwało to chwilę zanim podjął – ponownie – ostateczną decyzję. Rozważył najpierw jeszcze kilka wyjść. Skoro nie chciał wysiąść z jego auta, mógłby mu pomóc, albo po prostu zastrzelić go i wyrzucić zwłoki gdzieś po drodze. To samo jednak mógł zrobić, jeśli weźmie go do domu, a ten mu się znudzi. A co mu w sumie szkodzi? Zdecydował się więc na drugą opcję.


- Wszystko co każę, tak? – uśmiechnął się i odjechał spod hotelu, tym razem kierując się prosto do domu.

***

8 komentarzy:

  1. Trafiłem na to opowiadanie dosłownie przed chwilą, a już mnie... powiedzmy sobie szczerze zachwyciło. Mała ilość błędów, fajny styl pisania, dwa punkty widzenia bohaterów i ciekawa fabuła. Mówiąc krótko masz stałego czytelnika. Sam piszę ( ale na Wattpadzie) yaoi i bardzo podoba mi się twoje opowiadanie, jak już powiedziałem zachwyciło mnie.
    Czekam na kolejny rozdział. Życzę dużo weny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za te motywujące słowa! Aż chce mi się zabierać do następnego rozdziału :D
      Również i Tobie życzę weny oraz pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Mam nadzieję, że rozdział już niebawem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super. Już nie mogę się doczekać

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    wspaniale, podoba mi się, że są tutaj dwa punkty widzenia danej sytuacji, wydarzeń, wszystko co każe ciekawe co miałby na myśli...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, podoba mi się, że opisujesz wszystko z dwóch perspektyw... polubiłam już naszego zabójcę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    rozdział jest fantastyczny, jak i to opowiadanie już mi się bardzo spodobało, świetne że przedstawiasz wszystko z obu stron... a nasz zabójca bardzo gonpolubiłam...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń