niedziela, 19 listopada 2017

Rozdział IX - Obrzydzenie



Eli

[trzy lata wcześniej]

                Sięgnąłem drżącymi palcami do pulsującego bólem miejsca w tyle głowy. Wyczułem we włosach coś mokrego i ciepłego. Przycisnąłem je bardziej i syknąłem przez zęby, gdy kolejna warstwa bólu eksplodowała, zamazując i tak już niezbyt wyraźny obraz przed moimi oczami. Odsunąłem palce i spojrzałem na nie, mrużąc powieki i usiłując skupić wzrok w jednym miejscu. Chwilę zajęło mi uzmysłowienie sobie, że ciepła ciecz, którymi były pokryte opuszki moich palców, to krew. Jęknąłem z paraliżującego bólu, towarzyszącego moim marnym próbom podniesienia się z twardego, szorstkiego asfaltu. Wszystkie moje członki były ociężałe i czułem, jakbym poruszał się w zwolnionym tempie, jak mucha, która utknęła w smole i z każdą kolejną próbą oswobodzenia się, jeszcze bardziej zagłębiała się w gęstą substancję.


                W końcu udało mi się podnieść na łokciach, ale zaraz głowa zaczęła bezwładnie opadać do tyłu, więc mimo starań, aby nie wrócić do poprzedniej pozycji, znów uderzyłem plecami o beton. Kolejne fale bólu zalewały mnie stopniowo przy każdym kolejnym podejściu, promieniując od strony zakrwawionej głowy w dół kręgosłupa, do barków i rąk, pośladków i nóg. Zacząłem kaszleć, a przy każdym spazmie, moja klatka piersiowa paliła żywym ogniem. Krztusiłem się przez kilka długich sekund, które wydawały się wiecznością, a kiedy uzyskałem jako taką kontrolę nad swoim oddechem, zacząłem stopniowo i chrapliwie wciągać powietrze.

                Zamknąłem oczy i na chwilę odłożyłem na bok próby podniesienia się chociażby do siadu, czy ponownego podparcia na łokciach. W uszach słyszałem dzwonienie. Co ja tu robię? Co się stało i czemu wszystko tak piekielnie mnie boli? Czemu mam rozdarty podkoszulek? Nieważne jak bardzo próbowałem, moje wysiłki, aby odpowiedzieć na którekolwiek z tych pytań spełzały na niczym. Odtworzyłem w myślach tamten dzień, poczynając od porannej kłótni rodziców, która była moją pobudką. Szybkie śniadanie, szkoła, a po lekcjach kino. Długo zbierałem na ten jeden bilet, tak, aby ojciec nie zauważył, że reszta z zakupów, którą mu oddaję, jest mniejsza niż powinna. Wyszedłem z udanego seansu i szwendałem się tu i tam, nie mając ochoty na powrót do domu, co równałoby się z zepsuciem dobrego humoru. Chciałbym się tak szwendać w nieskończoność - myślałem, spacerując i przyglądając się również spacerującym lub spieszącym się gdzieś ludziom. Niestety wieczorem robiło się już zbyt zimno na jakiekolwiek spacery, a poza tym burczało mi w brzuchu, więc tak czy inaczej musiałem wrócić. Zastałem kolejną kłótnię, której odgłosy dobiegały zza drzwi. Byłem zaskoczony, kiedy nacisnąłem na klamkę, a wszystko ucichło. „Eli, wróciłeś już?” pytanie ojca odbijało się echem w mojej głowie. Wspomnienie jego twarzy wykrzywionej w niepokojącym uśmiechu, nie zwiastującym nic dobrego, i podejrzanie miłe słowa „Mamy dla ciebie niespodziankę” – wszystko powoli blakło. Chciałem pamiętać. Chciałem wiedzieć, co się stało, ale wciąż zatrzymywałem się na tym samym momencie, po którym wspomnienia rozpryskiwały się na tysiąc małych kawałków, jak rozbita szyba.

                Szkło. Poczułem pod palcami jego ostre odłamki. Z bólu i bezsilności, pod moimi powiekami pojawiły się piekące łzy.

                Zamarłem, kiedy usłyszałem kroki. Powolne i z każdą sekundą coraz głośniejsze.

 Jeden krok.

Drugi krok.

 Towarzyszące im, ciche pogwizdywanie.

W końcu zatrzymały się, kiedy przy kolejnych, coraz głośniejsze było trzeszczenie szkła pod podeszwą. Ktokolwiek to był, stał tuż obok mnie.

Otworzyłem oczy. Nade mną wznosiła się czarna sylwetka. Nie potrafiłem dojrzeć twarzy, ponieważ uniemożliwiało mi to światło sączące się zza górującej nade mną, masywnej postury.

- Pomóż mi… proszę… - wyszeptałem ochryple, przeciskając słowa resztkami sił przez zaschnięte gardło. Słyszałem swój głos jakby zza szyby, albo jakiejś grubej zasłony. Tak samo jak głos mężczyzny, niewzruszony, ale łagodny i lekko rozbawiony.

- Ojoj – cmoknął ustami i przekrzywił głowę. Światło zaczęło razić mnie w oczy. – Najpierw uciekasz, a teraz prosisz o pomoc? Zdecyduj się, złotko, czego chcesz.

Nie rozumiałem o czym mówił. Uciekłem? Przecież widziałem go pierwszy raz na oczy. A mimo to, kiedy schylił się i ukucnął przy mnie, oblała mnie fala strachu. Może instynkt samozachowawczy, a może jakaś niewidzialna siła - coś nakazało mi się odsunąć jak najdalej, a najlepiej zacząć uciekać, gdyby tylko było to możliwe. Poruszyłem nogami. Chciałem pokierować nimi tak, aby przekręcić się na brzuch. Może wtedy dam radę wstać o własnych siłach? – łudziłem się.

- Nie ruszaj się. Pogarszasz tylko swoją sytuację – oznajmił nieznajomy, nadal tym przerażająco spokojnym głosem.

- Znam cię? – spytałem sucho. – Kim jesteś? Co tu robię…? – rozejrzałem się na boki, zanim powróciłem do jego twarzy. Przybliżył się jeszcze bardziej i świdrował mnie wzrokiem swoich ciemnoszarych, beznamiętnych oczu. Dreszcz przeszedł w dół mojego kręgosłupa.

Wydawało mi się, że usłyszałem w jego głosie zaskoczenie, gdy znów się odezwał.
- Jak to? Nie pamiętasz mnie? – Przechylił głowę na drugą stronę.

Z przyzwyczajenia pokręciłem głową, niefortunnie ocierając się nią o asfalt, co on skwitował westchnieniem, natomiast ja bolesnym jękiem.

Złapał za moje włosy i podciągnął moją głowę do góry. Wydawało mi się, że krzyknąłem, ale z moich ust wydobyło się tylko głuche chrapnięcie. Automatycznie uniosłem ręce, aby spróbować się wyswobodzić z jego uścisku, ale te zawiodły mnie, tak samo jak głos, i spadły z powrotem, zwisając żałośnie bezwładnie po moich bokach.

- Ktoś tu się chyba uderzył w główkę, co?

Na chwilę straciłem go z pola widzenia. Chyba patrzył na tył mojej głowy, mamrocząc coś pod nosem.

- Wypuść mnie… – załkałem.

- Na pewno tego chcesz? – głośny śmiech tuż przy moim uchu spowodował bolesne ukłucie, niczym szpila wwiercająca się w głąb mojej czaszki. – Jeśli puszczę twoją główkę, spadnie na asfalt. Jest już zraniona, więc co jeśli teraz rozbiłaby się jak skorupka jajka? Hmm?

Nie odpowiedziałem. Ponowiłem próbę podniesienia ręki. Chyba pod wpływem wzbierającego strachu, napływającej świadomości tego, w jakiej sytuacji się znalazłem oraz tego, że ten mężczyzna nie wygląda jakby zamierzał mi pomóc, a co za tym idzie wzbierającej adrenaliny – uniosłem dłoń i zanim znów spadła, zaczepiłem ją o jego nadgarstek.

Spokój na jego twarzy zmącił grymas niezadowolenia.

- Oszalałeś? Nie dotykaj mnie, brudasie. – Jednym małym ruchem strząsnął moją dłoń. – Jesteś cały upaprany we krwi i tych wszystkich zarazkach z ulicy. A nawet jeśli nie będziesz, to też niewolno ci mnie dotykać. – Odłożył moją głowę na chodnik i sięgnął do swojej kieszeni. Wyciągnął z niej chusteczkę i wytarł o nią dłonie. -  Skoro nie pamiętasz, to powtórzę jeszcze raz - powiedział z rozdrażnieniem. -  Od dzisiaj jestem twoim Panem i tak właśnie masz się do mnie zwracać. I jak już powiedziałem - nie możesz mnie dotykać, nawet jeśli nie będziesz tak brudny jak teraz.– obrzucił mnie zdegustowanym spojrzeniem. - To ważna zasada, więc się jej trzymaj.

Nie miałem pojęcia, co on wygaduje. Jaki Pan? Czy on oszalał? Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo od razu kontynuował, wyszczerzając swoje niemal idealnie równe zęby w uśmiechu.

- Choć nie sądzę, abyś mógł odzyskać swoją czystość po tym, jak się tobą dzisiaj zajmę – Zaśmiał się, a mną wstrząsnął dreszcz. Przypominało to śmiech psychopatycznego klauna, który znalazł ofiarę, mającą mu się przysłużyć do uwalniania jego sadystycznych zapędów.  – Przedstawiłem ci już dwie ważne zasady i mam nadzieje, że je zapamiętasz?

- Oszalałeś… - szepnąłem i zacząłem się histerycznie śmiać, choć raczej brzmiało to jak pokasływanie i charczenie zepsutego urządzenia.

- Hmm? Co tam mamroczesz? – nadal trzymając w dłoni chusteczkę, złapał za moją szczękę i nachylił nade mną swoje ucho.

- Puszczaj! Nie dotykaj mnie! – zacharczałem i szarpnąłem wściekle głową. – Pomocy! – starałem się krzyknąć z całych sił. Wołałem, płakałem, szarpałem się, strząsając z siebie resztki bolesnego paraliżu, ale nic nie pomagało. Nikt nie przyszedł na ratunek, nikt nie zwrócił uwagi na dwie postacie na chodniku, jedną leżącą w małej kałuży krwi i w konwulsjach usiłującą wyrwać się z sideł drugiej, która patrzyła tylko na te wszystkie wysiłki z udawaną troską. Może gdyby przechodziła tamtędy jedna osoba… Jedna jedyna osoba…

                - Te krzyki nic nie dadzą, złotko. Nikogo tu nie ma. A nawet jeśli ktoś by tu był i zobaczył cię, takiego małego, obrzydliwego, wijącego się na chodniku robaka… Myślisz, że chciałby ci pomóc? – zadrwił.

- Zostaw mnie! – warknąłem i zaszlochałem. – To się nie dzieje naprawdę, to się nie dzieje naprawdę… - szeptałem gorączkowo. – Wróciłem do domu i poszedłem spać… tak, to wszystko to sen! To musi być sen!– zacisnąłem powieki i otworzyłem je po kilku sekundach, mając nadzieje na to, że zobaczę sufit swojej sypialni. Niestety, przede mną był nadal ten sam beznadziejny widok.

- Oh, czyli tego jak się tu znalazłeś też nie pamiętasz? – Niemal czułym gestem potarł palcem mój policzek. Jego twarz była coraz bliżej mojej.  – Przypomnę ci - zapewnił mnie. -  Ale jeszcze nie teraz. Nie chcę przecież, żebyś tak od razu się załamał, wiesz? – szeptał z nieskrywaną rosnącą radością, która wywoływała we mnie mieszankę przerażenia i mdłości. - Chcę cię niszczyć kawałek po kawałku, aż stracisz całą nadzieję, śliczny.

 I wtedy, zanim zdążyłem odpowiedzieć, jego usta wylądowały na moich. Otwarłem szeroko oczy i dopiero po paru sekundach zacząłem się szarpać. Chciałem odsunąć głowę, ale jego silne palce unieruchomiły mnie i trzymały w miejscu, kiedy mimo zaciśniętych ust jego śliski język zdołał siłą się do nich wedrzeć. Zaczął natarczywie penetrować ich wnętrze. To było obrzydliwe i całkowicie odbiegające od tego, jak wyobrażałem sobie swój pierwszy pocałunek. Ale czy właśnie o to powinienem się martwić?

Wzbierające we mnie strach, złość i obrzydzenie, wprawiły moje ciało w drżenie. Aby jak najszybciej to zakończyć, zacisnąłem gwałtownie zęby, gryząc jego język.

- Kurwa! - w końcu się odsunął, a ja szybko wytarłem usta. Moje emocje odbijały się w jego oczach, równie wściekłych. Ta wściekłość szybko jednak znikała, ustępując miejsca rozbawieniu. – Idealnie, idealnie… - mamrotał niezrozumiale pod nosem. – Im więcej powodów do kary, tym więcej zabawy, prawda słońce? – zaświergotał wesoło i wstał. Może to i naiwne, ale przez myśl przeszło mi, że może teraz odejdzie. Wolałem zostać tam i leżeć, czy nawet czołgać się, albo, jeśli udałoby mi się w końcu wstać, kuśtykać w poszukiwaniu pomocy. Instynktownie czułem, że skończy się to dla mnie o wiele gorzej jeśli zostanę tam z nim, albo on gdzieś mnie zabierze.

Popatrzyłem na niego, kiedy wskazał swoim długim palcem na budynek mieszkalny stojący obok. Skierowałem swój wzrok  w górę i zobaczyłem otwarte okno.

– Masz szczęście, że to tylko pierwsze piętro. Gdybyś wypadł z wyższego… - pokręcił głową mierząc mnie krytycznym wzrokiem. - Nie chciałbym pieprzyć kaleki.

Zalała mnie panika. Pieprzyć? Co on wygaduje?

- Wal się… - wyszeptałem i zaraz powtórzyłem głośniej. – Wal się!

Uciekać, uciekać, uciekać. Rozglądnąłem się na boki. Nie znalazłem nic, co mogłoby mi pomóc w ucieczce, czy obronie przed tym szaleńcem. Ledwie odepchnąłem się nogą, ale zdołałem odwrócić się na brzuch. Potem przeczołgałem się do przodu i uniosłem na dłoniach oraz trzęsących się kolanach. I na tym skończyła się moja próba ucieczki. Poczułem jak ktoś podnosi mnie za koszulkę i ciągnie w przeciwną stronę, do tamtego budynku.

- Puszczaj! Puszczaj! Moi rodzice zadzwonią na policję, jeśli nie wrócę! – wrzasnąłem rozpaczliwie, chociaż sam wątpiłem, że przejęliby się na tyle, aby wezwać pomoc.

Śmiech rozbrzmiał w ciemności nocy. Towarzyszyły mu odgłos jego kroków i moich powłóczących nóg, szurających o chodnik. Szarpałem się, ale bez skutku. Krzyczałem, ale nikt nie odpowiadał na moje krzyki.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz, słońce.

Mój oprawca zaczął nucić, a nucenie zaraz przerodziło się w gwizdanie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że przez następne lata, ta wesoła melodia lub samo jej wspomnienie będzie przyprawiać mnie o dreszcze, a na myśl przywoływać same najgorsze rzeczy.

Zaczął padać deszcz. Zawsze uwielbiałem, kiedy padało. Wszyscy uciekali do domów, ulice robiły się puste. A ja spacerowałem z parasolem lub bez, słuchając kropel uderzających bezwzględnie we wszystko co napotkały na swojej drodze.

Tamtej nocy znienawidziłem deszcz.


***

                Zostałem wciągnięty do jakiegoś pomieszczenia. Oprócz mojego głośnego oddychania, panowała tam kompletna cisza. Nie miałem już siły się szarpać. Zwisałem bezwładnie, przewieszony przez ramię wysokiego mężczyzny. Nie wiem gdzie się znajdowaliśmy, czy wcześniej wchodziliśmy po schodach, czy z nich schodziliśmy. Spod opuchniętych, piekących powiek, próbowałem rejestrować wnętrze pokoju bez okien. Było schludnie. A raczej bardziej pasującym określeniem byłoby sterylnie czysto. Wszystko było idealne, jak w jakimś pokoju perfekcjonisty-maniaka czystości. Wszędzie biel lub szarość, a meble zajmowały bardzo małą przestrzeń. Jedynie duża, surowa komoda, stolik i łóżko, na które prosto padało jasne światło stojącej obok lampy. Nie było na nim pościeli. Tylko biały materac przykryty białym prześcieradłem. Widząc, że zbliżamy się do niego, znów zacząłem się wyrywać, w miarę możliwości kopać i uderzać pięściami w plecy tego psychopaty.

- Puść mnie! Puszczaj, puszczaj, puszczaj! Chcę wrócić do domu! – Myślałem, że nigdy nie wypowiem tych słów, ale w tamtym momencie marzyłem, aby wrócić do domu, do swojego łóżka, do ojca, który się na mnie wyżywał i matki, która to ignorowała, jakby była ślepa. Do tego koszmaru, który był dla mnie codziennością, a który teraz wydawał mi się zaledwie małą niedogodnością.

Rzucił mnie na łóżko. Poczułem ostry ból w żebrach, ale oprócz przelotnego grymasu nie dałem tego po sobie poznać. Momentalnie cofnąłem się w róg, jak spłoszone zwierzę. Wydawało mi się, że bicie mojego serca zaraz rozsadzi mi żebra. Światło zdawało się palić moje gałki oczne. Przysłoniłem je ręką.

                - Czyli tak wygląda twoja nowa zabawka?

                Popatrzyłem w stronę, z którego dochodził nieznajomy głos. Dopiero wtedy zauważyłem drugiego mężczyznę, siedzącego w fotelu w kącie, z otwartą książką w dłoni. Światło oślepiało mnie na tyle, że nie widziałem jego twarzy, ale wiedziałem, że patrzy na mnie. Czułem na sobie jego wzrok, tak samo jak wzrok tego drugiego, który mnie tam przyniósł, tak jak czuje się kwas wżerający się w skórę. Skuliłem się, podciągając nogi pod klatkę piersiową.

                - Tak. Czyż nie jest śliczniutki? – Stanął przy łóżku od mojej strony, a kiedy chciałem się odsunąć, złapał za mój kark i odchylił go do tyłu.

                - Jest, jest… - potwierdził tamten. - Gdyby nie był, to by go tu nie było.

                Porywacz wydał dziwny dźwięk, coś pomiędzy śmiechem, a westchnieniem, a może połączeniem obydwu i położył palec na moich ustach, przesuwając go od lewej do prawej. Nie mogąc znieść jego dotyku, bez zastanowienia otworzyłem usta i ugryzłem go najmocniej jak potrafiłem. Przeklął i z taką samą siłą uderzył mnie w twarz. Mężczyzna z książką zaśmiał się krótko.

                - Nie chcesz żebym ja się nim najpierw zajął? – zaproponował. - Wytresuję go tak, że będzie potulny, jak baranek. Nawet nie będzie myślał o tym, żeby ci się sprzeciwić. I w dodatku nabierze dużo umiejętności. Wtedy ci go oddam, co ty na to?

                - Chyba żartujesz – parsknął szarooki. – Z takimi niewytresowanymi buntownikami jest najciekawiej. Zawsze dostarczają mi najwięcej rozrywki i czuję, że ze słoneczkiem będę się bardzo dobrze bawić. Prawda, słońce? – zwrócił się do mnie. Odwróciłem wzrok. Ich wymiana zdań była dla mnie tak komiczna i nieprawdopodobna, że chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Nie wierzyłem w to co się dzieje. Nie wierzyłem w to, że według nich jestem zabawką, ani w to, że mówią o tresurze żywych ludzi. To się nie dzieje, to się wcale nie dzieje – powtarzałem sobie.

                - Może dam ci go, jak już mi się znudzi. Hmm… Powiedzmy, że za jakiś rok? Półtora? Wtedy będziesz mógł go sobie tresować. Ale na razie jest mój.

                Ten drugi, jak zauważyłem - w garniturze, wymruczał coś w rodzaju „a wtedy będzie jeszcze żył?” i zamknął książkę.

                Psychopata podszedł do komody i zaczął grzebać w jednej z szuflad. Usłyszałem brzęczenie, stukanie i różne inne odgłosy. Wyglądało na to, że było tam dużo rzeczy, ale chyba wolałem nie wiedzieć do czego służą.

                W końcu coś wyciągnął i podszedł z powrotem do mnie. Rzucił jakiś przedmiot na materac, po czym uklęknął na nim. Uniósł dłonie. Zobaczyłem w nich linę.

                - Nie, nie… Nie… - kręciłem głową, odsuwając się, ale przestrzeń między nami i tak się zmniejszała. Złapał mnie błyskawicznie za nadgarstek i przyciągnął na środek łóżka. – Zostaw! Zostaw! – broniłem się, próbując go odepchnąć. Ale nawet, gdybym był w pełni sił, on i tak był ode mnie silniejszy. Nie trwało to długo, zanim skończyłem z nadgarstkami związanymi ciasno szorstką liną przymocowaną do metalowej ramy łóżka. Szarpałem nimi, ale miałem wrażenie, że z każdym ruchem traciłem resztki energii i sprawiałem sobie tylko dodatkowy ból, gdy skóra ocierała się o więzy.

                Z moich oczu leciały łzy, rozmazując widok. Mrugałem szybko, próbując zobaczyć co robi ten drań. Usłyszałem odgłos rozpruwanego materiału i poczułem chłód tam, gdzie była moja koszulka, a która teraz w strzępach wylądowała na podłodze.

                Znowu zaczął nucić. Ta sama melodia. Rozpiął moje spodnie i zsunął razem z bielizną. Zacisnąłem kurczowo nogi i usiłowałem manewrować nimi, bezskutecznie starając się przyjąć jakąś pozycję, w której byłbym w miarę zasłonięty. Ale on złapał mnie za kostki i wyprostował moje nogi. Zacisnąłem powieki. Niemal fizycznie odczuwałem jego wzrok prześlizgujący się po moim nagim ciele. Nigdy jeszcze nie czułem się tak upokorzony i nigdy nie chciałem tak bardzo się schować przed czyimś spojrzeniem.

                - Nie dotykaj mnie… nie dotykaj… błagam… - Groźby policją, wyzwiska i słowa nienawiści nie pomagały, więc zacząłem błagać. Skomlałem jak szczenię, jeszcze bardziej się poniżając, płakałem, szlochałem i wciąż prosiłem, aby mnie nie dotykał, podświadomie jednak czując, że to nic nie da. Modliłem się w duchu do wszystkich możliwych bogów, aby zszedł z łóżka i mnie zostawił.

                Dźwięk aparatu zmusił mnie do otworzenia oczu. Zobaczyłem niewyraźnie jego krzywy uśmiech, kiedy czekał, aż urządzenie wydrukuje gotowe zdjęcie. Kiedy to się stało, popatrzył na nie, a następnie pokazał mi, trzymając moją głowę w miejscu, kiedy chciałem ją obrócić i uniknąć tego widoku.

                - Patrz, jak teraz wyglądasz – nakazał i uderzył mnie pięścią, kiedy ściskałem mocno powieki. Wstrząsnął mną szloch, kiedy otworzyłem je i zobaczyłem siebie, zapłakanego, nagiego oraz brudnego od zaschniętej krwi. – Od dzisiaj jesteś moją dziwką – mówił zimno szarooki, nie zważając na mój płacz. – Moją małą, brudną dziwką, rozumiesz? Nie nazywasz się już Eli. Masz na imię Dziwka. A ja jestem twoim Panem, dziwko. Powtórz.

                - Z-zostaw… Błagam… Nie… Eli, mam na imię Eli, Eli… - szlochałem roniąc słone łzy mojego poniżenia i bólu. Nie obchodziło mnie nawet skąd wie, jak się nazywam.

Słyszałem zarówno śmiech tego drugiego, jak i zirytowane westchnienie mężczyzny, który mianował się moim Panem.

                - Rozumiem. Jeszcze nie jesteś zbytnio przekonany – uznał. Dźwięk rozpinanego zamka napawał mnie przerażeniem. Zacząłem się coraz bardziej wiercić i odsuwać w stronę ramy łóżka. Silne ręce złapały moje uda i rozsunęły je szeroko, jakbym wcale nie wkładał całej siły w trzymanie ich złączonych. Próbowałem je znów zacisnąć, ale uniemożliwiało to ciało mężczyzny, który usadowił się między nimi.

                - Pomocy! Błagam! Ktokolwiek… - krzyczałem nieustępliwie. Odwróciłem się w stronę fotela. – Pomóż mi, błagam… zrobię wszystko! – obiecałem. Nie dostrzegałem twarzy nieznajomego, ale czułem że się uśmiecha, biernie siedząc i patrząc na to wszystko. Zrobiło mi się niedobrze.

                - Patrz na mnie, dziwko. To mnie powinieneś błagać o litość – odezwał się „Pan”, wbijając palce w moje biodra. Uniósł je do góry i w jednej chwili wtargnęło we mnie coś wielkiego. Tonąłem w potwornym bólu, przy którym ten poprzedni, który odczuwałem leżąc na chodniku, wydawał się jedynie małym ukłuciem. Otworzyłem usta, ale nie wyszedł w nich jakikolwiek dźwięk. Żaden krzyk nie potrafił przejść przez moje zaciśnięte gardło. Zastygłem w paraliżującym bezruchu, kiedy penis wchodził coraz dalej, rozrywając mnie od środka. Czułem gorącą ciecz, która stworzyła czerwoną plamę na nieskazitelnie białej pościeli. Dopiero po chwili odzyskałem głos. Zanosiłem się płaczem i wrzeszczałem, gdy on zaczął się we mnie poruszać, sapiąc przy tym do mojego ucha. Wtuliłem bok twarzy w poduszkę, która nasiąkała moimi słonymi łzami, wydostających się uporczywie spomiędzy złączonych powiek.

                Niech to się już skończy – błagałem w myślach. Chciałem zemdleć i obudzić się, kiedy to wszystko ustanie. Zacząłem z bólu tracić przytomność, ale policzki wymierzane przez mężczyznę uniemożliwiały mi to, zmuszając do pozostania świadomym.

                Trwało to kilka minut, ale wydawało mi się, jakby minęła co najmniej godzina. Do krwi dołączyła jakaś inna ciecz i wtedy przestał się poruszać. Opadł na mnie ciężko i leżał przez chwilę, dysząc do mojego ucha. Miałem już zdarte gardło, więc leżałem cicho, wpatrując się beznamiętnie spod spuchniętych powiek w komodę po lewej stronie.

- Widzisz? Jesteś tylko brudną szmatą, niczym więcej – szepnął mi do ucha. – Od dzisiaj tak będzie wyglądać twoja codzienność. Będę cię pieprzyć dopóki mi się nie znudzisz, a nawet wtedy trafisz do niego – skinął głową na drugiego, siedzącego mężczyznę. – I tam też będą cię pieprzyć. Taki już los dziwki. Do niczego innego już się nie nadajesz.

Wyszedł ze mnie i podniósł się, patrząc na mnie z góry z pogardliwym wyrazem twarzy. Jakby rzeczywiście patrzył na zwykły kawałek brudnej szmaty, która burzy harmonię oraz narusza czystość tego nieskazitelnego pokoju.

- Jesteś obrzydliwy. Brzydzę się tobą – dodał na koniec i kiedy już nasycił się tym żałosnym widokiem, wstał z łóżka. Założył spodnie i opuścił pokój, a w jego ślady poszedł ten drugi. Ziewnął po drodze i nie patrząc na mnie zaczął coś mówić, zupełnie jakby mnie tam nie było i jakby właśnie nie oglądał, jak zostaję odarty z godności.

- Dużo za niego dałeś?

- Nie. Na aukcji pewnie kosztowałby dużo więcej…

Głosy były coraz bardziej odległe.

Zamknęli za sobą drzwi. Słyszałem przekręcany zamek. Zostałem sam, brudny i obolały, z nasieniem wypływającym ze mnie wraz z krwią. Jasne światło oświetlało ten obraz nędzy i rozpaczy. Chciałem, żeby zgasło. Chciałem, żeby zapadła ciemność, bo naprawdę, w tamtej chwili poczułem się obrzydliwy.

***

                

8 komentarzy:

  1. Powiem tylko tyle: zajebisty rozdział.
    Super pomysł z przeszłością Eliego. Warto było czekać na rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. A tak czekałam jak loren pójdzie do eliego po tej akcji
    hahahaha
    ale ten jest wow
    cos wyjasnia
    w sumie jest smutny bardzo
    biedny eli
    to wyczekuje lorena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Loren powróci za tydzień :D

      Usuń
    2. dzisiaj lub jutro będzie rozdział? <333

      Usuń
    3. Nie miałam czasu w weekend na dokończenie, więc będzie jakoś w tygodniu, pewnie nie wcześniej niż we wtorek

      Usuń
  3. Hejka,
    wspaniale, to wspomnienie Eli cudownie przedstawiłaś, czyżby sam ojciec go sprzedał?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, to wspomnienie Eli bardzo cudownie przedstawiłaś, ale czyżby sam ojciec go sprzedał?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń