Loren
Rudy kot przebiegł przez
ulicę.
Niewolnik siedział obok z dłońmi
spoczywającymi na kolanach, wpatrując się z zamyśleniem w deskę rozdzielczą i
wszystkie zapalone na niej światełka. Nie niecierpliwił się ani nie pytał,
dlaczego od trzech minut stoją pod kamienicą. Loren patrzył spod
półprzymkniętych powiek w obraz rozpościerający się za przednią szybą, głównie
skupiając się na grze cieni, jakie rzucały na chodnik ogołocone z liści konary wysokiego
drzewa. Nie wyłączył silnika, bo lubił czuć i słyszeć jego pracę, miał wtedy wrażenie,
jakby panował nad żywą istotą, a nie zwykłą maszyną, uruchamianą za pomocą
zwykłego metalowego kluczyka.
Bolał go kark, a rozmasowanie
palcami czającego się w mięśniach lekkiego napięcia nie pomogło, więc odchylił
głowę w tył i czekał aż samo opadnie. Chciał być już w środku, wymyć się i
położyć, ale nie chciało mu się wykonywać żadnego ruchu, więc trwał w bezruchu,
analizując świeże jeszcze w jego pamięci wydarzenia.
-
Panie? – spytał niewolnik, ostrożnym głosem przecinając w końcu gęstniejącą ciszę.
Palcami próbował odszukać jakąś nieistniejącą nitkę na rękawie płaszcza.
- Tak?
- Czy…
Czy jesteś ze mnie zadowolony? Nie zrobiłem niczego źle? – Jego głos był
spokojny, zabójca pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że brzmi na
rozluźnionego, może przez wypity wcześniej alkohol, może przez fakt, że
wszystko co miał zrobić ma już za sobą, gdyby nie ledwo wyczuwalna niepewność
wpleciona gdzieś między wypowiadane głoski.
Ze
zdziwieniem skonstatował, że znajome odrętwienie i letarg, które powinny go już
zacząć dopadać, jeszcze nie nadeszły, a przynajmniej nie z taką siłą jak
zazwyczaj. Przekręcił się w stronę Eliego i podniósł rękę. Przyłożył palec wskazujący
do jego podbródka i uniósł jego twarz w swoją stronę, a ta rozjaśniła się pod
wpływem słów, które usłyszał.
-
Gdybym miał ci wystawić ocenę, byłaby to piątka z plusem.
Oczy mu
błyszczały, a usta zadrżały, jakby usiłował powstrzymać wypływający na nie
uśmiech. W sumie chciałby zobaczyć, jak się uśmiecha. Tak szeroko i prawdziwie,
jak dziecko, które dostało pod choinkę wymarzony prezent. Ciekawe, jak by wyglądał
i czy dane mu będzie go kiedyś takim zobaczyć oraz czy niewolnik w ogóle będzie
miał jakiś powód do takiego uśmiechu w jego obecności. I jaki prezent mógł być
jego wymarzonym?
Nie
mógł nic zrobić z paroma obrazami, które pojawiły się w jego głowie, gdy zadał
sobie to pytanie. Raczej nie był z nich zadowolony.
-
Dziękuję, Panie. Ja… Nigdy nie dostałem piątki z plusem – wymamrotał cicho Eli.
- A
jakie oceny dostawałeś w szkole? – zapytał niezobowiązująco, oczami wyobraźni
widząc go, siedzącego w szkolnej ławce, skrobiącego długopisem w zeszycie. Nagle
zaczęła go ciekawić jego przeszłość. Kim był ten drobny chłopak, który właśnie
pomógł mu w zabiciu innego człowieka i jak wiele złych rzeczy spotkało go w
ciągu ostatnich trzech lat, albo w ciągu całego życia, skoro zachowywał się po
tym tak normalnie, nie panikował i jedyne, o co mógł się martwić to to, czy
udało mu się spełnić oczekiwania Pana?
Eli
pogrążył się w krótkiej zadumie.
-
Piątki, czwórki… - oznajmił z namysłem, zmuszony do kilkusekundowego powrotu do
szkolnych lat. Jeśli powracanie do dawnych wspomnień było dla niego bolesne,
nie dał tego po sobie poznać. - Różnie, Panie. Zależy z jakiego przedmiotu.
- Czemu
nigdy nie piątki z plusem?
- Nie
było u mnie takiej oceny, Panie.
- A
inne oceny mogą mieć plusy? – oburzył się mężczyzna, choć jego głos wcale nie
wskazywał na oburzenie. – Ja dostałem piątkę z plusem – oznajmił z nostalgią i
nie czekał aż Eli zapyta o szczegóły, bo pytanie mogło nie nadejść, zależnie od
stopnia jego zaciekawienia oraz odwagi do zadania go. – Od mojej mamy, kiedy
postanowiłem przenieść flamastrami Słoneczniki van Gogha na ścianę mojego
pokoju. Na tyle oceniła moje dzieło. A potem kazała się go pozbyć i dała
szlaban na wychodzenie z domu.
Parsknął
krótkim śmiechem, po czym westchnął. Widocznie i jemu udzieliło się powracanie
do przeszłości. I to nie pierwszy raz, kiedy mu się to ostatnio zdarzało. A za
każdym razem, w każdym jego wspomnieniu, w każdym kącie czaiła się twarz, jak
widmo tylko czekające aż bardziej zagłębi się w taflę wspomnień i zawędruje
niebezpiecznie blisko niego.
Przekręcił
kluczyk, gasząc silnik i wyjął go ze stacyjki.
*
Wjechali
windą na ostatnie piętro kamienicy i szli korytarzem. Eli prawie bezszelestnie
poruszał się po panelach; jego stopy i szczupłe łydki okryte czarnym,
elastycznym materiałem pończoch przyciągały uwagę Lorena, który szedł zaraz za
nim. Nikłe resztki adrenaliny, płynące jego żyłami, które czuł jeszcze w
samochodzie, stopniowo gasnęły i zastępował je spokój. Zastanawiał się, czy
wszystko zabrał, po raz dziesiąty wymieniając w głowie listę rzeczy, z którymi
miał wyjść z domu Fergussona i które umieścił już w swoim gabinecie, ale kiedy
tak szli, przed jego oczami wciąż pokazywały się obrazy jego niewolnika,
dotykanego przez tamte łapska, jego pusty wzrok, a potem wspomnienie kończyło
się na jego skórze, reagującej na dotyk zabójcy. Miał ochotę coś mu zrobić za
to, że jego uwaga była rozpraszana, ale powstrzymywała go myśl o tym, jak
dobrze jasnowłosy się spisał. Można powiedzieć, że nawet czuł z jego powodu coś
na wzór dumy, a na to w jego przypadku ciężko było sobie zasłużyć, jeśli to w
ogóle było możliwe.
Eli
nagle zatrzymał się, przez co zamyślony Loren prawie wpadłby na niego, gdyby
nie jego zabójczy refleks. Kiedy odwrócił się w jego stronę, wyglądał na
zaskoczonego faktem, że są tak blisko siebie.
- Czemu
stoisz jak kołek? – spytał, chcąc już dostać się do łazienki i ściągnąć z
siebie ubrania. Zresztą nie tylko z siebie.
Niewolnik
z zakłopotaniem odwrócił głowę i wskazał na drzwi, które były za jego plecami i
które Loren dopiero teraz spostrzegł.
-
Chcesz iść pierwszy, Panie? Czy wolisz, żebym ja najpierw –
-
Pójdziemy razem – przerwał kategorycznie i otworzył drzwi, popychając sobą
niższego chłopaka przez otwarte przejście. W miarę jego skierowanych w stronę
prysznica, miarowych kroków, Eli nie miał wyjścia, tylko cofać się, aż poczuł
za sobą szklaną ściankę dużej kabiny. Jego odkryte ramię zetknęło się z zimną
powierzchnią, na co zareagował głośnym wciągnięciem powietrza przez zęby; jego
klatka piersiowa uniosła się gwałtowniej, co Loren odczuł, jako lekki nacisk na
swój własny tors.
Odsunął
się o pół kroku, ocenił widok przed sobą i bez słowa wsunął palce w blond
włosy, nie tak miękkie i puszyste, jak te o rudawym odcieniu, kryjące się pod
peruką. Ściągnął ją i rzucił na ziemię, odsłaniając niesforne kosmyki. Znacznie lepiej. Przeczesał je do tyłu,
na co Eli odchylił głowę i przymknął na sekundę oczy, jak kot drapany za uchem.
Brakowało jeszcze mruczenia.
- Wolę
twoje prawdziwe włosy – stwierdził pod nosem zabójca, ale mimo tego, jak
przyjemne były pukle okalające i łaskoczące delikatnie jego palce, wyciągnął je
stamtąd i zakomenderował: - Podnieś ręce.
Niewolnik
czym prędzej wypełnił rozkaz swojego Pana i śledził jego ruchy, z nadgarstkami
wzniesionymi nad głowę i przytkniętymi do szkła. Loren przyglądał im się przez
chwilę, aby następnie sprawnymi ruchami pozbawić go górnych części odzienia,
lądującego na ciemnobrązowych, matowych płytkach, obok peruki. Potem dołączyła
do nich spódnica, którą szybko zsunął z jego bioder i wtem zatrzymał się, ukucnąwszy
przed nim.
Ściąganie
z niego ubrań przychodziło mu zdecydowanie zbyt łatwo niż by tego chciał.
I w dodatku zbił go z tropu fakt,
że jego własność okazała się być posiadaczem bardzo zgrabnych nóg i nie mógł –
a może po prostu nie chciał? – powstrzymać pragnienia zatrzymania się na nich
dłużej niż by wypadało komuś, kto nie jest zainteresowany tą samą płcią. O
idealnych proporcjach w stosunku do jego wzrostu, proste oraz smukłe o małych,
kształtnych kolanach i kończących szczupłe łydki, drobnych stopach – wiele
kobiet mogłoby za nie zabić, a dla artystów lubujących się w przenoszeniu na
płótno pięknych ludzkich kształtów, mogłyby przysłużyć za inspirację. Dodając
do tego czarne, opinające pończochy – wyglądały zabójczo. Dosłownie. Ktoś kto
przechodziłby przez ulicę, widząc je, mógłby się zagapić i wpaść pod auto. Był
tego niemal pewien. Prawie tak pewien, jak tego, że powinien pójść do drugiej
łazienki. Ale nie zrobił tego.
Delikatnym ruchem palców powiódł
w dół jego łydki, okrążył kostkę i objął ją, a jego palce się złączyły,
ściskając jej obwód. Idealna. Kolano lekko się zgięło, a do myśli mężczyzny
zawitał nieproszony obraz tych nóg oplatających jego biodra albo jednej,
przełożonej przez jego ramię... Kurwa. Stop.
Z kim on tam ostatnio był?
Elisabeth. Ona też ma ładne nogi. I szyję. Może nie lepszą od niewolnika, ale
wystarczającą. Chyba. A tamte studentki? Były ładne, jedna miała ładny biust i
oceniając po tym, jak na niego patrzyła, mógłby ją wtedy mieć, nawet nie musząc
się zbytnio natrudzić, ale najzwyczajniej w świecie nie miał ochoty. Przecież
nie zawsze musi mu się chcieć pieprzyć z atrakcyjnymi, chętnymi studentkami.
Zirytował się i orientując
się, że chłopak przygląda mu się ciekawsko – co, swoją drogą jeszcze nasiliło
jego irytację – złapał za gumkę pończochy opinającą jego udo, i jednym płynnym
ruchem zdarł ją z niego po kostkę. Zsunął ją z jego stopy, odrzucił gdzieś w
bok, całkowicie – a może jednak nie do końca? – straciwszy ochotę na styczność
z tą częścią garderoby i to samo uczynił z drugą. Przyoblekając swoją twarz
obojętnością, ściągnął z niego obcisłe, czarne bokserki, jakby robił to
codziennie, i wstał. Niewolnik nagle sięgnął rękami w dół i zakrył swoje części
intymne. To, z jakiegoś powodu też go zirytowało, mimo iż nawet nie zamierzał tam
patrzeć.
- Nagle
zacząłeś się mnie wstydzić? – rzucił, rozpinając guziki swojej czarnej koszuli.
Widział jak źrenice Eliego podążają za ruchami jego palców. – Nie mów, że
zamierzasz teraz udawać przede mną zakonnicę.
- Nie,
Panie, ale tak przyszło mi do głowy, że może wolałbyś gdybym się zasłonił.
- A
kazałem ci to zrobić? – Zrzucił z ramion koszulę. Z szelestem wylądowała u jego
stóp. Zabrał się za spodnie, a oczy niewolnika nadal go bezwstydnie śledziły.
Przy rozpinaniu skórzanego paska, jego twarz na chwilę stężała, ale gdy Pan
kontynuował, znów się szybko rozluźniła.
- Nie,
Panie – odrzekł ciszej i odsłonił się. Zawahał się, nie wiedząc, co teraz
począć z rękami, aż w końcu zdecydował się przykleić je do szyby.
Loren
ściągnął spodnie wraz z bokserkami oraz skarpetami i kopnięciem odrzucił je niedbale
w bok, do reszty rozrzuconych ubrań.
Tak jak
się spodziewał, wzrok chłopaka utknął poniżej jego bioder. Powoli uczył się
jego reakcji i coraz lepiej potrafił je przewidzieć, a jedyne, co do czego miał
jeszcze wątpliwości, to prawdziwość niektórych z nich.
Usłyszał dźwięk przełykanej śliny i wykrzywił
usta w uśmiechu, lekko zakrawającym o kpiący.
- Oczy
mam trochę wyżej – powiedział trochę kąśliwie, płosząc tym onieśmielonego niewolnika,
na którego policzki wstąpił lekki rumieniec. Onieśmielanie ludzi było jednym z
jego ulubionych zajęć, a Eli właśnie wzbijał się na górę listy osób, które
lubił onieśmielać.
-
Przepraszam, Panie - burknął cicho, tym razem nie wiedząc, gdzie podziać wzrok.
Loren
odsunął drzwi i chwilę później obaj stali pod strumieniem ciepłej wody,
spływającej strugami po ich nagich ciałach.
Odgarnął
zmoczone włosy w tył i przymykając oczy, skierował twarz w stronę źródła wody,
pozwalając jej zmyć z siebie dowody istnienia tego dnia: zapach papierosów z
baru i ślad z krwi na czole, który mimo, że został już wcześniej starty, nadal zdawał
się Lorenowi tam widnieć, jak skaza, dowód jego zbrodni. Nie żeby czuł się
winny z powodu tego, co zrobił. Bardziej interesowała go jutrzejsza pogoda niż
to, czy Fergusson faktycznie zasłużył sobie na taki los.
Wymył się żelem o jakimś męskim, świeżym
zapachu, szybkimi ruchami przesuwając dłońmi po swoim umięśnionym ciele, tym
samym tworząc pianę i dopiero kiedy ją spłukiwał, zorientował się, że
zafundował swojemu zboczonemu niewolnikowi niezły pokaz. Jednak zabronił mu,
kiedy sam chciał sięgnąć po coś do mycia i zmył resztki płynu, ze świadomością
bycia pod obserwacją. Skończywszy, sięgnął po inny żel z zapachową nutą
jaśminu. Choć nie był pewien, czy to dobry pomysł, aby sprawić, że niewolnik
przesiąknie jednym z jego ulubionych zapachów, nałożył trochę na gąbkę i kazał
mu się odwrócić. W końcu to jego własność i może zrobić, co chce. A teraz
chciał go wymyć, bo czemu nie?
Pierwsze,
na co zwrócił uwagę, to ramiona niewolnika. Przeszyła go cienka nić złości,
kiedy znów przypomniał sobie o Fergussonie, ale była ona zaledwie słabym echem,
ledwie wyczuwalnym posmakiem tego, co poczuł wcześniej. Nie przepadał za czyimś
dotykiem na sobie i widocznie jeszcze bardziej negatywne emocje budził w nim
fakt, że ktoś dotyka czegoś, co należy do niego. Jeśli ktoś dotknąłby jego
ulubionego pistoletu albo chociażby jego auta, na sto procent zareagowałby
podobnie. Może po prostu zaczynał swoją własność traktować jako przedłużenie swojej
własnej osoby i gdy ktoś kładł na niej łapska, on odczuwał, jakby to jego
dotknięto? Różne teorie krążyły po jego głowie.
Wydawało mu się, że ten jeden
impuls, ogromne cielsko Fergussona przy drobnym ciele Eliego, tak bardzo z nim
kontrastujące, otworzyło zakurzone pudełko w jego umyśle, jedno z tysiąca
zakurzonych pudełek, to z napisem „złość”, a owy ruch wywołał efekt domina,
wzbudzając w nim niepokój, lekką ekscytację, zdezorientowanie – otwarcie
pomniejszych pudełek, skrytych gdzieś w ciemnych kątach. Zastanawiał się, ile z
nich jeszcze zostanie otworzonych za sprawą tego osobliwego nastolatka i ile
zapomnianych smaków będzie miał szansę jeszcze spróbować.
Przyłożył
gąbkę do chudego ramienia i zaczął je myć okrężnymi ruchami, jednocześnie chcąc
zetrzeć wspomnienie ust Fergussona na nim. Niewolnik stał w miejscu, a Loren
przeciągał nią po jego skórze, poczynając od rąk, idąc przez tors i szyję - jej
poświęcił ciut więcej czasu - włosy i kończąc na nogach - akurat przy nich się
pospieszył. Potem przeszedł do tyłu.
-
Oprzyj ręce o ścianę – polecił. Dłonie niewolnika dotknęły ciemnoszarego
marmuru i jego palce lekko wbiły się w niego, gdy Loren zabrał się za jego
plecy. Dopiero wtedy, gdy wymywszy je, obserwował, jak piana znika za sprawą
wody, zauważył, że delikatna, zaróżowiona pod wpływem ciepła skóra jest
poprzecinana cienkimi, białymi liniami.
Blizny. Długie lub urywane,
niektóre poziome, inne pionowe lub ciągnące się od lewej łopatki w stronę prawego
biodra, czy na odwrót. Wyglądało to na dzieło jakiegoś cienkiego bata, może
trzcinki. Wiedział, że nieumiejętnie użyta, ze zbyt dużą siłą, może spowodować
rany i trwałe ślady, ale żeby aż tyle…
Usłyszał
swój głos, zanim zdał sobie sprawę, że z jego ust pada pytanie:
- Który? – Prześledził kilka
śladów palcami, głowiąc się nad tym, jak mógł nie zauważyć tego wcześniej, ale
w końcu nigdy nie przyglądał się jeszcze jego plecom z tak bliska i nie
poświęcał temu miejscu szczególnej uwagi.
- Panie? – Niewolnik nie rozumiał
o co chodzi.
- Pierwszy, czy drugi? Który ci
to zrobił? – sprostował.
Niewolnik pochylił lekko głowę i
odparł cichym głosem, prawie zagłuszonym przez szum wody:
- Pierwszy. – Zrezygnowany ton.
Musiał nie być zadowolony z tego, że Pan odkrył nim jakąś wadę.
Loren
zacisnął usta w wąską linie. Jakieś niewypowiedziane zdanie zawisło między
nimi, kiedy krążył palcem po dowodach kary, jaka spotkała go w przeszłości.
Musiał mieć wtedy czternaście, piętnaście lat. Ale czy na pewno były to ślady
kary? Przecież niekontrolujący się sadyści, którzy nie baczą na to, jaką
krzywdę wyrządzą swojej ofierze, mogą wymyślić jakąkolwiek wymówkę, wytknąć
jakikolwiek błąd, tylko po to, aby nagrodzić go karą, w większości przypadków
wcale nieadekwatną do popełnionej omyłki.
Kilka zlepionych ze sobą mokrych kosmyków opadło mu na czoło, a z ich końcówek kapały kropelki i spływały po jego twarzy. Rozłożył palce i niemal pieszczotliwym gestem powiódł nimi w dół tych poznaczonych bliznami pleców, zatrzymując się tuż nad krągłymi, małymi pośladkami, nad którymi znajdowały się tam dwa małe wgłębienia, zmysłowe dołeczki, idealne miejsce na ułożenie w nich kciuków. Zapragnął to zrobić, ten jeden raz i położyć je tam, sprawdzając, czy jego dłonie dobrze leżą. Niewolnik musiał wyczuć jego wahanie, bo poruszył się niespokojnie przestępując z nogi na nogę. I był mu za to cholernie wdzięczny, bo dzięki temu odzyskał zdrowy rozsądek.
-
Dokończysz sam.
Powiedziawszy
to, odsunął się od tego kuszącego zlepka własnych słabości, zanim zrobiłby coś,
czego mógłby później żałować.
***
Eli
Wypuściłem
z płuc wstrzymywane powietrze i oparłem plecy o szybę, która była już na tyle
ogrzana parą, że próba ochłodzenia dotyku jego rozgrzanych dłoni nie przynosiła
zamierzonego efektu.
Zobaczył
moje blizny. Zobaczył je i nie mogłem się zdecydować, czy poczuł przez to do
mnie jeszcze większą niechęć niż przedtem, czy może nie zrobiło to na nim
większego wrażenia. Jedną z głównych celów niewolnika jest podobać się Panu
wizualnie i nawet jeśli mój Pan nie myśli o mnie w tych kategoriach, to dużo
lepiej by było, gdyby chociaż mój widok nie wzbudzał w nim negatywnych emocji.
Ale szpecących blizn niestety nie da się zetrzeć i nie mogły na zawsze pozostać
niezauważone.
Zamknąłem
na chwilę oczy i objąłem się ramionami. Woda była przyjemna i korzystając z
tego, że jestem sam, zgarbiłem się trochę, czując na barkach przygniatający
ciężar zmęczenia kilkudniowym stresem i nagromadzeniem wrażeń. W głowie trochę
mi się zawracało, a w kubkach smakowych języka wciąż zachowały się resztki
niedobrych drinków, którym mimo wszystko byłem wdzięczny, bo zdołałem nie
zemdleć ani na stołku barowym, ani w drodze do samochodu Fergussona.
Fergusson.
Nie pierwszy raz widziałem śmierć
człowieka. Życie tresowanego niewolnika miało to do siebie, że patrzenie na
krzywdę innych po jakimś uodporniało nas na drastyczne widoki. Bo ile razy
można płakać i ubolewać nad losem następnego chłopca, który stracił życie tylko
dlatego, że nie miał wystarczająco dużo siły, żeby przetrwać w takich warunkach
i zarazem nie zamienić się w obłąkany kłębek nerwów? Po pewnym czasie każdy z
nas jedyne co czuł, to ulga, że nie padło na niego, nie on jest tym, któremu
według Pana „brakuje potencjału i umiejętności przystosowania”. Niektórzy z nas
nadal jednak czuli współczucie, ale żaden nie mógł tego okazać, bo odsłonienie
przed innymi słabości było najgorszym posunięciem, na jakie moglibyśmy się
zdobyć.
Tym razem jednak było inaczej. To
ja osobiście przyłożyłem rękę do śmierci innego człowieka. I co więcej, nie
wiedziałem, jak mam się z tym czuć. Co prawda, nie był to nikt, kogo można było
żałować, wiedząc, co zrobił, ale wciąż była to istota ludzka. Mam mieć wyrzuty
sumienia, ma mi być przykro z powodu tego jak skończył? Czy ktoś, komu odebrano
człowieczeństwo, może w ogóle cokolwiek czuć w związku z czymś takim? Nie
wiedziałem. Wiedziałem tylko tyle, że nadal trochę niedowierzałem w to, co się
stało i musiało minąć kilka długich godzin zanim do końca powróci moja
trzeźwość i zacznę myśleć bardziej racjonalnie, bo wtedy cały wieczór wydawał
mi się na tak nieprawdopodobny, jak Pan sugerujący, że jest ze mnie zadowolony.
Jedyne, czego mogłem być pewien,
to to, że sam nie byłbym w stanie pociągnąć za tamten spust. A nawet jeśli, to
istniałyby marne szanse na trafienie.
Otworzyłem
oczy i odwróciłem się, próbując przez zaparowaną szybę dojrzeć, czy w łazience
jest jeszcze Pan. Jakoś nie pomyślałem o tym, żeby, jak ktoś zdrowy na umyśle,
zetrzeć parę, ale za to w mojej głowie pojawił się jakże świetny pomysł
przyklejenia twarzy do szkła i próbowania przez nie wybadać pomieszczenie. To
nic, że wyglądałbym jak glonojad przyczepiony do ściany akwarium.
Na
szczęście w porę zmądrzałem i pokręciłem ze zdegustowaniem głową. Alkohol jest
zły. Jeśli byłoby coś, do czego zostałyby mi jakieś resztki nienawiści, to
byłby właśnie on jedną z takich rzeczy.
Wychyliłem
głowę z kabiny i rozejrzałem się w poszukiwaniu wysokiej, opalonej sylwetki,
ale już go tam nie było. Byłem sam i moją uwagę przykuła wysoka, bardzo wąska
szafa, w której schowane były ręczniki. Myśl, że mógłby się tam jakoś schować –
oczywiście każdy normalny i trzeźwy człowiek stwierdziłby, że to absurd –
wydała mi się najpierw wielce prawdopodobna, potem przeistoczyła się w głupią,
a na końcu śmieszną.
Zatrząsłem
się z zimna towarzyszącemu wyjściu z miejsca wypełnionego przyjemnym gorącem.
Wytarłem się względnie dokładnie, zarzuciłem na siebie dużą koszulę Pana, z
niewielkim trudem przydzieliłem każdemu guzikowi odpowiednią dziurkę, a potem
założyłem granatowe bokserki i poczłapałem do pokoju. W połowie zrobiłem w tył
zwrot i wróciłem, aby wymyć zęby. Tubka z pastą spadła mi na podłogę, przez co
musiałem zostać tam dłużej i upewnić się, że nie został po niej żaden ślad. A
potem przeżyłem jakiś skok czasoprzestrzenny, bo stojąc na korytarzu, zastanawiałem
się, jak u licha się tam znalazłem. A co gorsze – wszystkie drzwi w moich
oczach były takie same.
Obity
czarną, pikowaną skórą szezlong, stojący przy oknie w końcu korytarza, wyglądał
całkiem zachęcająco i mógłby być wyjściem z tej sytuacji – aż zapraszał, aby
się na nim położyć i natychmiast zasnąć, ale coś mi nakazało – może tamte procenty,
krążące gdzieś po moim organizmie – wypróbować jedne z drzwi. Więc nie zwlekając
złapałem za gałkę z brązu i przeszedłem przez próg, mając szczerą nadzieję, że
to przydzielony dla mnie pokój, w którym spędziłem już przecież kilka nocy i
powinienem go rozpoznać. Było ciemno, ale pośród tej ciemności wyczułem jakiś
ładny zapach i wiedziony nim, podążyłem powoli przed siebie, z wystawionymi
wprzód rękoma, niczym egipska mumia, która powstała z grobu. Moje nogi na coś
natrafiły, w powietrzu wymacałem róg łóżka. Wgramoliłem się na nie i na
czworaka skierowałem w stronę miejsca, gdzie powinna znajdować się poduszka.
Kiedy tam dotarłem, pozwoliłem sobie stracić władzę w kończynach i padłem jak
długi.
Było jakoś twardo. Jakby to wcale
nie był materac. I z tego co wiem, materace nie oddychały.
A już na pewno nie miały głosu
Pana.
- Tak
właśnie podejrzewałem, że kiedyś będziesz próbował napastować mnie w moim
własnym łóżku.
Wzdrygnąłem
się i zmrużyłem oczy pod wpływem światła lejącego się spod śliwkowego abażuru zapalonej
nagle lampki. A potem zamarłem, widząc przed sobą twarz o nieprzeniknionym
wyrazie, wyrzeźbioną w kamieniu. Przeszywał mnie na wskroś chłodnym spojrzeniem
swoich oczu o ciepłym kolorze.
-
Panie… Panie… - dukałem, szukając sensownego wytłumaczenia, ale żadne nie
przychodziło mi do głowy. – Pomyłka… Drzwi… - Utraciłem zdolność stworzenia
pełnej sentencji i zacząłem się wycofywać na bezpieczną odległość, chociaż taka
istniała chyba tylko gdzieś w odległej, alternatywnej rzeczywistości. Jego dłoń
na mojej ręce, przytrzymała mnie w miejscu, wysyłając do mózgu ostrzegawcze sygnały.
Dłoń, która ponad godzinę temu odebrała czyjeś życie.
- Co? –
Jak można było się spodziewać, nie zrozumiał mojego bełkotu.
- Pomyliłem
drzwi, Panie – wytłumaczyłem prędko. – Przepraszam, że cię obudziłem.
Nie
odpowiadał. Patrzył tylko i przysięgam, że na chwilę kamienna warstwa trochę
opadła i mogłem dostrzec jakąś toczącą się pod nią wewnętrzną walkę, uwieńczoną
lekkim zrezygnowaniem. Wydał z siebie znużone westchnienie, puścił moją rękę i
jego głowa opadła na poduszkę. Skrzyżował pod nią ręce.
- I tak
nie spałem – mruknął, raczej niezbyt zadowolony z tego faktu i poruszył
biodrami, przez co zorientowałem się, że dalej na nim siedzę. – Zamierzasz ze
mnie zejść?
Momentalnie
przesunąłem się w bok i opuściłem nogi na podłogę z zamiarem jak najszybszego
ulotnienia się, za jego pozwoleniem, oczywiście.
- Nie –
zatrzymał mnie. – Skoro już tu jesteś, to możesz zostać. I – myślał nad czymś
głęboko. – Przydać się na coś.
Nie
rozumiałem, na co mógłbym mu się teraz przydać, ale byłem gotowy na wszystko, co
mógłby mi rozkazać. Mógłbym pozamiatać, wykrochmalić jego pościel, czy
wyprasować ubrania i prawdopodobnie zasnąć w trakcie.
Zgasił
lampkę, obrócił się na brzuch i znalazł dogodną dla siebie pozycję, układając
głowę na boku.
- Boli
mnie kark. Wymasuj.
Oh…
Czyli chce tylko żebym pomasował jego kark.
Chwila,
że co?
- Mam
cię dotknąć, Panie? – spytałem głupkowato, bo na pewno mi się przesłyszało.
-
Wydaje mi się, że masaż karku wymaga dotknięcia karku, ale nie wiem, nie jestem
ekspertem. - Leżał ciągle w tej samej pozycji i czekał. Okno nie było
zasłonięte, więc pokój był na tyle oświetlony blaskiem miasta, że mogłem go
widzieć. I widziałem, widziałem dokładnie zarys jego szerokich barków,
umięśnione ramiona i kark, na którego połowie wywijały się końcówki jego
mokrych włosów, teraz wyglądających na czarne. Miałem go tam dotknąć i zrobić
coś, czego nie robiłem nigdy wcześniej. – Postaraj się, to może pozwolę ci tu
zostać.
Przysiadłem
bliżej niego i kilka razy zgiąłem palce. Nie wiem, czemu wizja zostania tam na
resztę nocy, tak bardzo mnie zachęciła, ale była atrakcyjniejsza niż wizja
powrotu do pokoju.
Wyprostowałem,
zgiąłem, wyprostowałem, zgiąłem. I zdałem sobie sprawę, że się ociągam, bo nie
potrafię znaleźć punktu na jego skórze, który mam dotknąć jako pierwszy. Nie
uczono mnie masowania tej części ciała.
Dłużej niż chwilę zastanawiałem
się, jaka może być w dotyku jego skóra i za chwilę sam miałem to sprawdzić,
przez co chyba zaczynałem się pocić. Albo było tam za gorąco. Albo mój organizm
podjął mądrą decyzję o wypoceniu całej wody, żebym mógł uschnąć i nie wykonać
możliwie najgorszego masażu, jakiego Panu było dane doświadczyć.
- Jeśli
już zacząłeś, to chyba coś słabo ci idzie, bo nic nie czuję.
O Boże.
Teraz, albo wrócę do siebie z porażką, którą rano odczuję bardziej niż ból w
nadgarstku, spowodowany przez wcześniejszy uścisk Fergussona.
Przyłożyłem
opuszki palców do miejsca pod jego włosami. Spiął się. I ja też się spiąłem, bo
nie wiedziałem, czy mam kontynuować. Ale no cóż, nie kazał przestać, więc
najostrożniej w świecie przesunąłem palcami wzdłuż jego szyi, czując pod nimi
miękkość skóry i twardość skrywających się pod nią, zdrętwiałych mięśni. Nadal
nie protestował. Właściwie to miałem cichą nadzieję na to, że zaprotestuje, bo
kompletnie nie wiedziałem, co mam zrobić dalej. Niby oczywiste, uciskanie
palcami, rozmasowywanie i tak dalej, ale w których dokładnie miejscach? Co
jeśli coś go zaboli? Co jeśli go niechcący podrapię paznokciem? Wolałem nawet
sobie tego nie wyobrażać.
Nie widząc
innego wyjścia i chcąc jak najszybciej skończyć, zwalczywszy chęć zaciśnięcia
powiek nacisnąłem lekko kciukiem w sam środek, w myślach mając obraz naciskania
na czerwony guzik, powodujący wybuch bomby. Nic nie wybuchło. Dołożyłem drugą
rękę i drugi kciuk, po czym zatoczyłem nimi małe kółko. Trochę się rozluźnił,
co uznałem za dobry znak i nie przestając kreśliłem kolejne okręgi, kursując
wzdłuż tylnej części szyi, w dół i z powrotem, a następnie jeszcze trochę po
bokach.
-
Mocniej – zażądał, aby za chwilę westchnąć cicho w poduszkę, kiedy wypełniłem
jego rozkaz. – Tak. Nie przestawaj.
Więc
nie przestawałem i nieco ośmielony jego reakcją, dodałem trochę pewności w
swoje ruchy, próbując zdjąć z niego napięcie i ciesząc się, że to naprawdę
działa.
Nie
tylko jego kark zaczął się rozluźniać, ale też plecy, mięsień po mięśniu,
centymetr po centymetrze, nawet jeśli ich nie dotknąłem. I jakoś wolałem nie
ryzykować pytaniem, czy mam to zrobić. Coraz pewniej za to masowałem tą część,
do której dostałem pozwolenie.
- Boże…
- Mruczał pod nosem z zamkniętymi oczami. – Może w ciebie nie wierzę, ale jeśli
gdzieś tam jednak jesteś to dziękuję ci za to, że mój niewolnik nie jest jednak
taki bezużyteczny, jak mi się wydawało i oprócz umiejętności wykiwania starego
pedofila, ma też magiczne ręce… - zabawnie
przeciągał niektóre litery i nie mogłem powstrzymać wypływającego na usta
uśmiechu. Jego reakcja na mój dotyk, budziła we mnie niezrozumiałą fascynację.
- Czyli
dobrze mi idzie, Panie? – Nie zdążyłem nawet zarejestrować tego pytania w swoim
mózgu, ale i tak jakimś sposobem wypłynęło na powierzchnię.
- O
tak. Będziesz robić tak całą noc – wymamrotał. Zatrzymałem się na chwilę,
trochę zmartwiony tą wizją, ale usłyszałem głęboki śmiech i pod wpływem tego
dźwięku zmartwienia wyparowały. – Żartuję. Nie bierz na poważnie wszystkiego,
co mówię. Ale możesz tu dziś zostać, tak w ramach wyjątku.
-
Dziękuję, Panie.
-
Proszę, niewolniku.
Masowałem
jeszcze przez dobrych kilka minut, ale gdy obaj ziewnęliśmy prawie w tym samym
momencie, uznał, że wystarczy i ułożyłem się obok niego w wyznaczonej
odległości „przynajmniej piętnastu centymetrów”, wsuwając się pod ciepłą
kołdrę, przesiąkniętą jego przyjemnym zapachem. Naciągnął mi ją pod szyję i
czułem go jeszcze wyraźniej. Przyznanie się przed samym sobą z tego, że trochę
za nim tęskniłem, nie przyszło mi łatwo.
Popatrzyliśmy
na siebie w ciemności.
-
Opowiedz mi coś o sobie – jego głos był aksamitny, na wpół śpiący, na wpół
nadal chcący utrzymać się na powierzchni jawy. Mój brzmiałby pewnie tak samo,
gdybym tylko wiedział, jak na to opowiedzieć. –Ty już wiesz, że mój ojciec był
niepoprawnym wielbicielem wędkarstwa, a matka trochę mniejszą wielbicielką
moich dzieł – Skupiałem się na znalezieniu jakiejś wartościowej informacji o
mnie, ale nie umknął mojej uwadze fakt, że mówiąc o mamie jego głos brzmiał
ciut cieplej. – Musisz mi się czymś odwdzięczyć.
- Co
chciałbyś wiedzieć, Panie? – spytałem w końcu. Może gdyby jakoś sprecyzował,
zapytał o coś, na co mógłbym odpowiedzieć „tak” lub „nie”, byłoby łatwiej… Ale
chyba ułatwienie mi sytuacji nie było jego celem.
-
Cokolwiek.
Widząc, że raczej upłynie trochę
czasu, zanim znajdę to „cokolwiek”, westchnął: - Tylko się nie rozgadaj, nie
chciałbym dowiedzieć się wszystkiego naraz.
Obaj
wiedzieliśmy, że rozgadanie się w moim wypadku graniczy z cudem. Ale naprawdę
nie miałem mu czego powiedzieć. Osoba, która miała zainteresowania, która miała
swoje „lubię to i tamto” i ”nie lubię tego i tamtego”, przestała istnieć dawno
temu, a nie sądziłem, że był typem człowieka, który lubi słuchać o torturach i
gwałtach na czternastolatku, a ponadto nie sądziłem, że byłbym w stanie
wypowiadać się o tym na głos. Nie żebym znał go na tyle dobrze, aby stwierdzić,
czy lubi słuchać takie historie. Miałem nadzieję, że nie.
- No
dobrze, może innym razem – zrezygnował, tracąc nadzieję na uzyskanie jakiejkolwiek
odpowiedzi. – To powiedź chociaż, co chciałbyś dostać w nagrodę.
-
Nagrodę? – Ożywiłem się nieco.
- Tak.
Obiecałem ci. A ja dotrzymuję obietnic.
Przypomniałem
sobie naszą rozmowę w aucie, jeszcze gdy Braiden Fergusson żył i miał się
dobrze. I owszem, mówił, że dostanę nagrodę, ale nie sądziłem, że mówił na
serio, a tylko po to, żeby mnie zmotywować. Poza tym, dwie nagrody w jedną
dobę? To zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
- Nie
wiem, Panie – Zdecydowałem, że najlepszym rozwiązaniem będzie pozostawienie
jemu tej decyzji, bo szczerze mówiąc, nie byłem zbyt dobry w ich podejmowaniu.
– Cokolwiek, co byłbyś skłonny mi dać, będzie dla mnie wystarczające.
- Nie –
Uwziął się. – Jeśli sam nie zdecydujesz, nic nie dostaniesz.
Trybiki
w mojej głowie przestawiały się, próbując stworzyć układ, z którego wyskoczy
właściwa odpowiedź.
-
Naprawdę? – Dziwił się, kiedy przeciągało się to w nieskończoność. - Potrzebujesz
w tym mojej pomocy? Przecież mógłbyś wybrać wszystko – Podparł się na łokciu i
zwrócił w moją stronę. Zmrużył oczy, starając się wyraźniej dojrzeć moją twarz.
Przygotowywał w głowie jakieś sugestie i bałem się co zaraz mogę usłyszeć.
Zbliżył się na tyle blisko, że w moje nozdrza uderzył orzeźwiający zapach jego
szamponu i żelu do ciała. Teraz tym bardziej nie mogłem myśleć. Chcąc uniknąć
jego wzroku, usiłującego spenetrować zakamarki mojego umysłu, popatrzyłem na
jego usta i skupiłem na jednej myśli, kiełkującej w zastraszającym tempie. Jak
to jest być całowanym przez te usta? Tamta blondynka, z którą wrócił do
rezydencji, znała już odpowiedź na to pytanie…
- Chcesz
mnie pocałować? – Jego ton sugerował, że miał świadomość tego, że trafił w
dziesiątkę. To znaczy, nie żebym naprawdę chciał to zrobić, ja tylko
zastanawiałem się, jakby to było, jak smakuje mój Pan i czy doceniłby nabyte
przeze mnie umiejętności… Przeniosłem wzrok na mały pieprzyk pod jego kością
policzkową, niezbyt dostrzegalny z większej odległości.
- A ty
chciałbyś, Panie? – spytałem. – To znaczy, mam na myśli, że nie chciałbym
zrobić czegoś, czego ty byś nie chciał.
- Nie
wiem – brzmiał, jakby naprawdę to rozważał. Podrapał się lekko po policzku i
przeczesał na wpół suche włosy. – To twoja nagroda, rób co chcesz. – Akurat z
tego zdania niewiele mogłem wyczytać. Ale wizja pocałunku była coraz bardziej
realna i nawet jeśli zdecydowałbym się to zrobić, to przeczuwałem, że to ja
musiałbym wszystko zainicjować, przycisnąć swoje usta do jego i denerwować się,
niepewien, czy nie odepchnie mnie z obrzydzeniem na twarzy i pogardą w oczach.
Nigdy przecież nie robił tego z innym mężczyzną, więc to była najbardziej
prawdopodobna reakcja. A ja nie chciałem nic zepsuć, nie kiedy był już ze mnie
zadowolony i pozwolił spać w swoim łóżku.
Mój
pierwszy Pan pocałował mnie tylko raz, odbierając ten pierwszy, najważniejszy
pocałunek. Mój drugi Pan nauczył mnie, jak robić to dobrze, ale wszystkie
pocałunki były mechaniczne i w sumie nawet takie powinny być, bo jedynym celem
było zapamiętanie każdego ruchu, a gdy już stwierdził, że w tej dziedzinie
osiągnąłem wystarczająco dużo wprawy, rzadko do tego wracaliśmy. Natomiast
trzeci Pan leżał przy mnie i czekał, aż podejmę decyzję, a ja poważnie wahałem
się pomiędzy wsunięciem głowy pod poduszkę, jak struś i udawaniu, że zniknąłem,
a zrobieniem tego, w stosunku do czego nie miałem żadnej pewności.
Ale
mimo to podniosłem się, aby zrównać się z nim twarzą i zauważyłem w jego oczach
błysk zaskoczenia, zanim jakiekolwiek emocje, które się tam jeszcze mogły kryć,
zniknęły za maską obojętności. Chyba często nosiliśmy podobne maski. Chociaż
moja ostatnimi czasy odsłaniała przed nim więcej niż bym chciał.
Wpatrzyłem
się w ten kształtny obiekt niewątpliwych westchnień wielu kobiet.
Czy wymyłem zęby?
Czy nie mam suchych ust?
Czy zdążę powstrzymać nadchodzącą
hiperwentylację?
W jego oczach pojawiły się pląsające
iskry rozbawienia.
No dalej, to twoja szansa,
przecież umiesz to robić, więc weź się w garść i nie bądź tchórzliwym idiotą -
mówiłem sobie, ale wcale nie pomagało.
Przecinałem gęstniejące powietrze
kawałek po kawałku, ale w drodze do celu, gdy jego oddech docierał już do moich
własnych ust, spanikowałem i skręciłem w prawo, aby zetknąć się z jego
szorstkim od delikatnego zarostu policzkiem, w miejscu pieprzyka. Planowałem tylko
go musnąć i od razu się odsunąć, ale ta szorstkość była całkiem przyjemna, więc
zapominając się na chwilę, potarłem o nią lekko wargami. I dopiero wtedy,
powoli, jakbym próbował wycofać się z sytuacji zagrażającej mojemu życiu,
odsunąłem głowę i trochę zezłoszczony tym moim tchórzostwem i tym, jak głośno
słychać bicie mojego organu pompującego krew, wcisnąłem bok głowy w poduszkę.
Zamknąłem oczy i czując się jak głupia nastolatka, czekałem na najgorsze, bo
lepiej przygotować się na najgorsze, niż być zaskoczonym, że nagle dostałeś w
twarz.
Ale
najgorsze nie nadeszło, nie dostałem w twarz, nie zostałem zepchnięty z łóżka,
ani nie usłyszałem żadnej uwagi odnośnie mojej obrzydliwości. Chociaż Pan w
sumie mógłby coś zrobić, ruszyć się, powiedzieć, nawet coś w typie, że to
pierwszy raz kiedy dotykam go swoimi splugawionymi ustami i żebym nie próbował
zrobić tego nigdy więcej, zamiast trwać w miejscu jak nieruchomy posąg.
-
Dobranoc, Panie – odezwałem się, w tamtym momencie nie znosząc tej głuszy.
Odpowiedział
dopiero gdy zaczynałem się zastanawiać, czy tym pocałunkiem rzeczywiście nie
zmieniłem go w rzeźbę.
-
Dobranoc, Eli – I tyle, a potem ułożył głowę na swojej poduszce. Nie wyczułem w
tym „dobranoc” żadnej złości, ale i tak coś mi nie pasowało. Jak to mają w
zwyczaju głupcy, postanowiłem się narazić jeszcze bardziej i odezwałem się
ponownie, bardziej chcąc usłyszeć coś jeszcze, może jakiś sarkastyczny
komentarz, albo coś w tym rodzaju. To na pewno by mnie uspokoiło.
- Panie?
– Ścisnąłem w palcach róg poduszki.
- Możesz
się już odwrócić. – Krótka, dość szorstka odpowiedź padła z jego ust, a moje
galopujące serce prawie się zatrzymało.
Nie musiał mówić już nic więcej. Pokiwałem
głową ze zrozumieniem i odwróciłem się do niego plecami, jednocześnie trochę się
odsuwając i mentalnie grożąc swojemu ciału, które niedługo zapadnie w sen,
czyli jedynej sytuacji, w której nie miałem nad nim kontroli, żeby nie
próbowało się zbliżać do Pana. Wcześniej, w rezydencji niejednokrotnie budziłem
się w nocy, kiedy uaktywniał się mój instynkt samozachowawczy niewolnika odsuwałem się w porę, żeby nie kusić losu i
nie dawać mojemu właścicielowi powodów do kary.
Ale wtedy coś złapało mnie za
koszulę i przyciągnęło z powrotem na swoje miejsce. Oniemiały i niezdolny do
ruchu, czekałem tylko aż obejmujące mnie, silne ramię, odnajdzie jakieś wygodne
dla siebie miejsce na mojej talii. Nie przylegaliśmy do siebie, jedynym punktem
styczności była jego ręka i moje łopatki dotykające jego torsu. Resztę dzieliły
minimetry, a to nie przeszkadzało mi w odczuwaniu bijącego od niego ciepła i
jego miarowego oddechu w moich włosach.
- Odrazu mówię, że nie lubię
przytulać i nie znam się na tym, więc jak coś ci nie pasuje, to musisz się z
tym pogodzić. I nie myśl sobie, to tylko w ramach twojej nagrody, taki dodatek
ode mnie – powiedział trochę spiętym głosem, ale czy mogło mi coś nie pasować?
Może przez kilka pierwszych sekund było dość niezręcznie, jego ręka przez
chwilę była trochę ciężka i nagle pojawiła się ochota na wiercenie się i
zmienienie pozycji, ale nie odważyłbym się teraz tego zrobić. Czułem przedziwne
łaskotanie w żołądku i modliłem się, żeby to nie było zatrucie alkoholowe.
- Nie znam się na byciu
przytulanym, Panie, ale wydaje mi się, że wychodzi ci dobrze – oznajmiłem
głosem spowitym sennością, doskonale go rozumiejąc. On umiał zabijać. Ja umiałem
kłaść się, rozkładać nogi i autentycznie jęczeć na zawołanie. Umiałem wykonywać
każdą z tych komend wypowiedzianą w pięciu językach. W obu naszym umiejętnościach
nie było ziarnka czułości. A przytulanie było czymś całkowicie nowym. Innym.
Trochę niebezpiecznym. Niewolnika się nie przytula, bo to ostatnie, do czego
mógłby służyć i niewolnik nie powinien przytulać, bo to ostatnie, co wypada mu
zrobić. Święty, niewolniczy kodeks, który właśnie łamaliśmy.
Moja osoba sprzed paru tygodni,
nie uwierzyłaby za Chiny ludowe, że w bliskiej przyszłości będzie spać z kimś w
pozycji na łyżeczkę i że z jej ciała znikną siniaki, a na ich miejsce nie
pojawią się nowe.
- Panie? – Oczy mi się kleiły,
ale zdobyłem się na jeszcze jedno pytanie, choć to pewnie nie było zbyt
uczciwe, biorąc pod uwagę to, że sam mu nic nie powiedziałem, kiedy on pytał o
mnie. – Czy złowiłeś tamtą rybę? Wtedy nad jeziorem?
- Leżysz ze mną w łóżku i myślisz
o rybach? – obruszył się i wbił lekko palec w mój brzuch. Ze stanu niemal
płynnego znów zmieniłem się w stały, ale tylko na krótką chwilkę, bo senność
wygrywała. – Mam się czuć urażony?
- W żadnym wypadku, Panie –
zaprotestowałem ospale, gasnącym głosem.
Jedyne, co usłyszałem przed tym jak
odpłynąłem, był jego cichy, stłumiony śmiech oraz jakieś słowa, majaczące
gdzieś nad senną przepaścią, zbyt odległe, abym mógł je zrozumieć.
***
Loren
- A potem książę stwierdził, że
jednak lubi chłopaków i odszedł ze złym czarownikiem w stronę zachodzącego
słońca, a księżniczka dostała zawału. Cały jej majątek przeszedł na niedoszłego
ukochanego, dzięki czemu mógł wyjechać ze swym lubym na Bahamy i uwolnił się od
złej macochy. Koniec. – Zamknął książkę i nie zdążył ziewnąć, bo dostał
kuksańca w żebra.
- Loren! – żachnął się ośmiolatek
i zrobił przepięknie naburmuszoną minę. – W bajkach nie ma takich zakończeń.
- Są. Przysięgam, tak tu jest
napisane – zarzekał się, z wysiłkiem starając się utrzymać poważny wyraz twarzy.
- Nieprawda! Na obrazku książę
trzyma księżniczkę za rękę. – Tamten jednak przystawał przy swoim, oburzony
taką wersją wydarzeń.
- Tak? Nic takiego nie widzę –
starszy zmarszczył brwi i teatralnie złapał się za podbródek, próbując odnaleźć
coś na sztywnej kartce.
- To księżniczka zawsze ma
macochę, a książę nie odchodzi w stronę zachodzącego słońca z kimś, kto chciał
go otruć parę stron wcześniej. – Spoglądał na niego bystrym wzrokiem
intensywnie zielonych, jak wiosenna trawa, oczu, z małymi złoto-brązowymi
plamkami wokół źrenicy. Loren był pewien, że mogliby prowadzić taką dyskusję do
późnej nocy, z finałowym triumfem młodszego, no bo przepraszam bardzo, jak
można odmówić racji komuś tak uroczemu? Miał do niego słabość i zielonooki nie
omieszkał jej wykorzystać od czasu do czasu. Zresztą kto nie miał do niego
słabości? Był oczkiem w głowie dla całej rodziny, małym, zarażającym wszystkich
wokół nieograniczoną radością zapalonym wielbicielem filmów dokumentalnych o kosmosie i
obdarowywania ludzi całusami. Trochę dziwne dziecko z zadatkami na przyszłego
geniusza. Możliwe, że trochę zwariowanego, jak to w przypadku geniuszów bywa.
- Wiesz, nie każda historia musi
mieć takie oklepane zakończenie. Ja tu staram się łamać stereotypy, a ty
wiecznie narzekasz. – Skrzyżował ramiona na piersi i studiował go wzrokiem.
- Ale… - myślał chwilę nad tym,
co tu powiedzieć, aż zdecydował się na cios ostateczny. – Powiem mamie, że
czytasz mi bajki o homoseksualistach, śmierci na zawał i niezdrowych związkach.
- Niezdrowych związkach? – Nie
wytrzymał i w końcu parsknął wstrzymywanym śmiechem. – Skąd ci się wzięło takie
określenie? Nie jesteś zbyt mądry na taki wiek? – spytał i pokręcił głową. Popatrzył
na mały zegarek z motywem z jakiejś kreskówki, leżący na biurku obok łóżka.
Wskazówki stały w miejscu.
Dostał poduszką w głowę. Z
oszołomieniem popatrzył na małego agresora, który spoglądał na niego z
diabelskim uśmiechem na ustach. Złapał za drugą poduszkę i oddał cios, i tak
rozpoczęła się bitwa, pełna głośnych chichotów, głuchych odgłosów lądowania
miękkiego przedmiotu na różnych częściach ciała.
- Okej, okej! Poddaję się! – Te
słowa zdecydowały o wygranej stronie i spowodowały, że na małą twarzyczkę Milo wypłynął
wyraz triumfu oraz naiwnego, dziecięcego zadowolenia.
Piętnastolatek zaśmiał się i poczochrał
złociste włosy młodego, tego z rodzeństwa, który najwięcej odziedziczył po
matce.
- Dasz starszemu bratu buzi na
dobranoc i na pocieszenie po przegranej?
Nie musiał długo czekać. Małe
dłonie natychmiast złapały jego głowę, przyciągnęły do siebie i jego usta
złożyły pocałunek na jego policzku, niczym dotknięcie skrzydeł motyla. A potem
odpłacił się pięknym za nadobne, rozczochrując jego brązowe włosy.
- Powiesz Cami, żeby też przyszła
po całusa na dobranoc? – Drobne, małe ciało wierciło się pod kolorową kołdrą,
aż po chwili wystawała z niej tylko niewielka głowa i druga, należąca do pluszowego
misia.
- Może – Mrugnął do niego.
- A mamie i tacie?
- Mama sama przyjdzie, a tata
wraca dopiero jutro. Mówiłem ci, że pojechał na…
Słowa rozeszły się echem, obraz
zawirował i zaczął się przekształcać. Kolory się zmieniły, łóżko zniknęło, pluszaki
gdzieś wyparowały.
Klęczał na zimnej podłodze.
Przedpokój.
Dźwięk ciągnięcia czegoś po
podłodze.
Pojedynczy klapek jego matki, leżący parę metrów dalej.
Głosy jakichś nieznajomym
mężczyzn. Ktoś głośno klnie.
Krzyki. Rozpaczliwy płacz Cami.
Jej ręce wczepione w tył jego koszuli.
- Zostawcie nas… Zostawcie… Mamo,
błagam… - Jej urywane łkanie.
Uścisk w klatce piersiowej.
Pulsujący ból przy skroni i kapiąca z niej ciepła substancja.
Głuchy pisk w uszach po głośnym,
nieznanym huku.
Skupił wzrok na czymś, co leżało
u stóp schodów. Najpierw zobaczył misia. Jego czarne, puste, nieżywe oczy
wpatrywały się w jego stronę. Podążył dalej. Zgięte do połowy palce, ręka,
błękitna koszulka w cienkie paski, a pośrodku błękitu czerwona plama. Powiększa
się, aż zajmuje prawie dwie trzecie jej powierzchni.
Złote pasma włosów, opadające
falami na błękit. Biała twarz z nieznikającymi nigdy, zdrowymi rumieńcami, teraz
blednącymi z każdą upływającą sekundą. Rozchylone usta, oczy skierowane pusto w
biały sufit, puste i nieżywe, jak oczy leżącej obok zabawki. Wiosenna zieleń
zmienia się w wyblakły odcień jesiennej trawy.
Rozdzierający
krzyk, dochodzący z jego własnego gardła.
Dwa
obrazy przeskakiwały, pojawiając się po sobie, jak zacięta scena.
Milo leży na podłodze, nie rusza
się, nie oddycha, nie mruga.
Milo schodzi po schodach, jedną
ręką ściska pluszaka, drugą przeciera oko. Zauważa nieznajomych, zauważa starszego
brata, patrzącego z furią zmieszaną ze strachem na jednego z nich, trzymającego
w ręce jakiś czarny przedmiot. Loren dostrzega chłopca, kręci głową, z paniką w
zdziczałych oczach, chce krzyknąć „nie!”, ale jest za późno.
- Loren…? – mówi złotowłosy i
rozlega się następny huk.
Obudził się i gwałtownie wciągnął
powietrze. Podniósł się na łokciach, spanikowany ogarnął wzrokiem ciemny pokój.
Był zlany potem, jego serce biło jak szalone, a przed oczami wciąż miał martwe
spojrzenie zawsze żywych zielonych oczu.
Nie, nie, nie, tylko nie to. Nie znowu. Nie teraz.
Przetarł dłonią twarz. Niech to już zniknie, niech to już zniknie, powtarzał,
mając złudną nadzieję na to, że jak w przypadku normalnego snu, obrazy szybko
odejdą w zapomnienie. Ale to nie był normalny sen. I nie miał prawa teraz do
niego wracać po kilku latach spokoju.
Zastygł, czując palce na swojej
koszulce i słysząc ciche, niezadowolone mruczenie. Odsunął próbującą go objąć
rękę niewolnika i wstał z łóżka. Liczby na ekranie telefonu układały się w
trójkę i oddzielone od nich dwukropkiem dwa zera. Nie sądził, że mógłby teraz
znów zasnąć, a trzecia w nocy wydawała się idealną porą na spacer.
***
Pewnie są jeszcze jakieś błędy, ale nie mam siły już tego sprawdzać, bo spałam w nocy jedną godzinę i padam na twarz :')
Możliwe, że jutro wprowadzę jakieś poprawki.
Dobranoc!
<333
OdpowiedzUsuńbardzo wąska szafa, w której schowane były ręczniki. Myśl, że mógłby się tam jakoś schować
oczywiscie tajna kryjówka Lorena
sprawdze w swojej szafie czy go tam nie ma hahahah
Czułem przedziwne łaskotanie w żołądku i modliłem się, żeby to nie było zatrucie alkoholowe.
Eli tylko nie wymiotuj w łóżku
ja ci radze.. a jak w łazience to podnieś klape od sedesu .hahahaha
Buzii cóż za nagroda/ w sumie nie wiem czego sie spodziewałam
i ta kąpiel pod prysznicem fiu fiu ..
nocny spacer.. moge potowarzyszyc
biedactwo z cb Loren ...TULAM
rozdział supcioo <3333 czekam na kolejne
duzo weny i czasu
Biedna Ame ...spij słodko <
Nocne spacery najlepsze <3
UsuńDziękuję :)
YEEAAAAH! MOJA TEORIA SIĘ SPRAWDZIŁA!
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że może Eli przypomina Lorenowi brata. I chciałam tak myśleć, bo, jak już kiedyś napisałam, nienawidzę wątku "on wygląda jak mój ex!". Jestem bardzo zadowolona, chociaż przykro mi z powodu śmierci tego dzieciaka.
Kolejny świetny rozdział, który jeszcze bardziej zaciekawił mnie przeszłością Lorena. Twoja twórczość jest kolorowym przerywnikiem mojej nudnej codzienności. Dziękuję Ci za to!
PS
Też zdarza mi się zarywać nocki, rozumiem Twój ból. Pozdrawiam i życzę duuużo czasu na spanie B)
Dzięki! :3
UsuńW moim przypadku trudno o wyspanie się, bo albo śpię za krótko, albo za długo i budzę się zmęczona :D Ale może kiedyś mi się uda...
Super rozdział. Bardzo ciekawy. Mam nadzieję, że szybko pojawi się następny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dziękuję i również pozdrawiam! ;)
UsuńA odnośnie rozdziału zaraz napiszę osobną notkę.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, trochę teraz dowiedzieliśmy się o przeszłości naszego zabójcy... jaka wspaniała nagroda dla Eli, ale dobrze też że pocałował w policzek, bo jednak nie wiadomo jak by ten zareagował...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza