Loren
Wejście do domu bez
zwracania czyjejkolwiek uwagi, sprzątnięcie celu i tak samo ciche zniknięcie –
taki był jego plan.
No i co mogło pójść źle? Nic,
oczywiście. Robił to od lat i był już profesjonalistą, jak to nieskromnie się
określał. Ale w końcu miał ku temu powód. Przecież był jednym z najlepszych i
najskuteczniejszych w swoim fachu, nieprawdaż?
Zerknął na zegarek, odwracając na
chwilę wzrok od domu, który obserwował już przez pół godziny. 23:39. Za
dokładnie sześć minut dwójka ochroniarzy wyjdzie przez boczne drzwi i stając w ogrodzie rozpalą dwa papierosy.
Czerwone Marlboro.
Loren może i nie miał sokolego
wzroku, ale mała lornetka była zdecydowanie wystarczająca. Dokładnie przez nią wczoraj
widział dwie twarze o nieco przygłupim wyrazie, należące do ochroniarzy jego
obecnego celu. Takie szczegóły raczej nie były zbyt istotne, ale zabójca musiał
być bardzo dokładny w tym co robi, więc Loren zwracał uwagę na wszystko.
Pięć minut.
Wyciągnął ze schowka swój
ulubiony pistolet, a następnie w jego dłoni znalazł się tłumik. Przymocował go
przy wylocie lufy. Sprawdził magazynek z nabojami i stwierdzając, że wszystko
jest w porządku, schował zabezpieczoną broń do kabury przy pasku.
Znów spojrzał na wyrastający przed nim
budynek. Dom był wielki i jego zewnętrzny wygląd sugerował, że we wnętrzu
mieszka ktoś naprawdę bogaty. Właściwie to wyglądał trochę jak jego własna
rezydencja. Ogród jednak był już nieco mniejszy, ale idealnie zadbany.
Nie mógł się
teraz jednak rozpraszać tymi idealnie przyciętymi krzaczkami. Chociaż pozwolił
swojemu wzrokowi na trochę dłużej zatrzymać się na pięknym krwistoczerwonych
kwiatach, rosnących w pobliżu wejścia bramy. Nie znał ich nazwy, ale
postanowił, że się dowie i również zasadzi je u siebie.
Ponownie
sprawdził godzinę.
Dwie minuty.
A właściwie
minuta i czterdzieści jeden sekund.
Spożytkował
ten czas na założenie czarnych, dopasowanych rękawiczek wykonanych z cienkiego,
skórzanego materiału. Zaczesał swoje włosy do tyłu, aby żadne kosmyki nie
opadały mu na oczy i wyszedł z auta zaparkowanego około dwadzieścia metrów od
domu. Po chwili już przechodził nad bramą i stąpał spokojnie przez ogród,
zatrzymując się przy ścianie, obok drzwi spowitych w mroku, przez które zaraz
wyszło dwóch mężczyzn.
Prowadzili
żywiołową rozmowę, jednak Lorena nie obchodziła jej treść. Przemknął niczym
cień obok niczego nieświadomych ochroniarzy i wpełzł do środka przez drzwi,
których ci nie mieli w zwyczaju zamykania. Co za nieostrożność. Loren od razu
by ich zwolnił.
Nie zwracając
najmniejszej uwagi na bogato i wykwintnie urządzone wnętrze, ruszył przez dom,
sprawdzając po drodze każde pomieszczenie. Trzymał już w ręku pistolet i gdy
zbliżał się do następnych drzwi, zza których dobiegał cichy szmer, odbezpieczył
swoje narzędzie zbrodni.
Wolną dłoń
położył na klamce i powoli pociągnął ją w dół. Otworzył drzwi, przygotowując
się jednocześnie do oddania strzału. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to
wielkie łoże z baldachimem, a na nim pogrążony we śnie, umięśniony mężczyzna.
Jego cel.
Facet, którego
śmierć była warta dla zleceniodawcy Lorena pięćset tysięcy.
Oczywiście
wiedział kim był. Zawsze przy wykonywaniu zadania musiał wiedzieć kogo zaraz
pośle na tamten świat.
Wcześniej
członek mafii. Teraz treser seksualnych niewolników, sprzedawanych za grube
pieniądze. A za chwilę trup.
Podszedł
wolnym krokiem do jego posłania i stanął u jego boku. Wycelował broń w środek
jego czoła i w tej samej chwili śpiący powoli otworzył oczy, jakby przeczuwając
niebezpieczeństwo. Najpierw zamrugał z dezorientacją, potem jego twarz
wykrzywiło zdziwienie, które po chwili
zamieniło się w czystą złość. Zrozumiał jaki czeka go los i właśnie w tym samym
momencie Loren nacisnął spust.
Chciał dłużej
patrzeć na tą grę emocji na twarzy człowieka, który wie, że zaraz umrze z jego
rąk. Chciał się tym napawać i czerpać tą chorą satysfakcję z sytuacji, nad
którą to on całkowicie panuje oraz podczas której to w jego rękach spoczywa
czyjś los. Wiedział jednak, że jak będzie długo zwlekać, może to potoczyć się
całkiem inaczej.
Pod poduszką
na przykład mogła być schowana broń. Wystarczyłaby sekunda, aby tamten mógł po
nią sięgnąć. Albo coś mogło nagle odwrócić uwagę Lorena.
Różne przypadki się zdarzały podczas wielu lat
jego pracy i nauczył się podczas nich jednej ważnej rzeczy – nie przeciągać
czasu wykonywania zlecenia, jeśli nie jest to konieczne. To jedna z zasad,
których zawsze się twardo trzymał podczas pracy.
Spojrzał
obojętnie na martwe ciało i już miał zawracać, kiedy coś nagle zwróciło jego
uwagę.
A mianowicie
jakiś ruch po drugiej stronie łóżka.
Naprężył
wszystkie mięśnie w gotowości i wycelował w tamtym kierunku spluwę.
Usłyszał ciche
stęknięcie, ale oprócz tego nic się nie działo, więc powoli zaczął obchodzić
łóżko.
Po czterech
krokach zobaczył skąd dobiegł ten dźwięk. Stanął nieruchomo przy leżącej na
podłodze niewielkiej, skulonej postaci. Światło było nikłe, dochodziło tylko z
małej lampki, ale było wystarczające, aby Loren mógł dostrzec ślady krwi
zdobiące szary łachman, w który odziany był drżący u jego stóp młodzieniec.
Głowę
osłoniętą miał rękami, jakby spodziewał się zaraz ciosu i chciał się przed nim
ochronić.
Loren stał tak
przez chwilę, zupełnie skonsternowany. Po wyglądzie chłopaka, domyślił się, że
pewnie jest to niewolnik leżącego na pościeli faceta z dziurą w głowie. Nie
wiedział tylko co ma z nim teraz zrobić.
Zabić? W końcu
był świadkiem. Ale w zleceniu nie było nic o dodatkowych ofiarach…
Zostawić? No
cóż... Mógłby to zrobić, ale nie wiedział co ten wtedy uczyni. Była szansa, że
nie widział twarzy Lorena, ale była też szansa, że ją widział. Czy mogłoby mu
to jednak zaszkodzić?
W końcu nie
mogąc się zdecydować, ruszył nogą, szturchając chłopaka. A może to była
dziewczyna?
- Ej... rusz
się – powiedział ponaglająco, na co adresat jego słów wzdrygnął się lekko.
Chuda sylwetka
poruszyła się i powoli, z obawą zsunęła zasłaniające głowę dłonie, odsłaniając
tym samym nieco rozczochrane włosy. Loren nie mógł odgadnąć ich odcienia przez
ciemne światło.
Opuszczona
głowa zaczęła się powoli podnosić, na co mężczyzna westchnął z irytacją. Nie
miał tyle czasu, aby czekać, aż ten, w tym żółwim tempie na niego popatrzy.
Złapał więc
jego podbródek i szarpnął nim do góry.
Wlepił wzrok w
twarz o subtelnych, delikatnych rysach, zakłóconych jedynie przez spuchnięte
oko i ranę na łuku brwiowym, z którego wcześniej sączyła się zaschnięta już
teraz krew. Powieki miał zaciśnięte, a usta drżały.
- J-ja… Ja
przepraszam… N-nic nie widziałem, n-naprawdę… - usłyszał jego głos, w którym
wyraźnie słychać było strach.
Czyli jednak
chłopak. Do teraz nie miał pewności, bo jego filigranowa uroda mogła z
pewnością należeć do dziewczyny. Chociaż idealnie płaska klatka piersiowa,
którą widać było spod materiału świadczyła raczej o czymś innym.
- Otwórz oczy
– odparł Loren.
Nie był
pewien, czy dobrze robi, ale bardzo chciał zobaczyć jego oczy. To pierwsza
rzecz, na którą zwracał uwagę w czyimś wyglądzie, a teraz nie miał takiej
możliwości, co mu się trochę nie podobało.
Na szczęście
młody wypełnił posłusznie jego polecenie. Rozluźnił zaciśnięte powieki i uniósł
je, odsłaniając tęczówki o niezwykłym kolorze turkusu, których spojrzenie przez
chwilę błądziło z paniką po torsie Lorena, jakby nie wiedząc, czy może
popatrzeć w jego oczy. Zrobił to jednak i przez kilka długich sekund trwali tak
w milczeniu. Nieznajomy wlepiając wzrok błagalnie i ze strachem w Lorena, a
Loren przeszywając i świdrując go swoim.
Ta krótka
chwila została jednak przerwana przez ledwo słyszalne echo zamykanych drzwi na
końcu korytarza, który przywiódł tu Lorena. Cudem wyłapał ten dźwięk i od razu
puścił chłopaka.
- Cholera… -
Mruknął pod nosem.
Był już tam
zdecydowanie za długo, a ochroniarze w tym czasie zdążyli wrócić do środka,
psując tym jego plan. Był zły na siebie, że dał się tu zatrzymać tak długo. To
wszystko przez tego smarkacza.
Nie zamierzał
go jednak zabijać. Nie wiedział dlaczego. Możliwe, że z litości, chociaż nie
sądził, że nadal jest do niej zdolny. Może jednak się mylił? W każdym razie,
nie było teraz czasu na rozmyślanie nad tym.
Ruszył do
drzwi, ale coś go nagle od razu zatrzymało. Popatrzył w dół i zobaczył palce
trzymające kurczowo nogawkę jego spodni.
- B-błagam…
Weź mnie ze sobą – powiedział cicho niewolnik.
***
Hej,
OdpowiedzUsuńale co się dzieje, że matka Paula tak zareagowała i potem jeszcze taka reakcja Tommiego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo mi się podoba to opowiadanie, Loren jest perfekcyjnym zabójcą...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniałe opowiadanie, och Loren jest perfekcyjnym zabójcą... ciekawe jak to dalej poprowadzisz...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, opowiadanie, Loren to perfekcyjny zabójcą ..
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia