środa, 13 września 2017

Rozdział I - Zlecenie


Loren
                Wejście do domu bez zwracania czyjejkolwiek uwagi, sprzątnięcie celu i tak samo ciche zniknięcie – taki był jego plan.

No i co mogło pójść źle? Nic, oczywiście. Robił to od lat i był już profesjonalistą, jak to nieskromnie się określał. Ale w końcu miał ku temu powód. Przecież był jednym z najlepszych i najskuteczniejszych w swoim fachu, nieprawdaż?

Zerknął na zegarek, odwracając na chwilę wzrok od domu, który obserwował już przez pół godziny. 23:39. Za dokładnie sześć minut dwójka ochroniarzy wyjdzie przez boczne drzwi  i stając w ogrodzie rozpalą dwa papierosy. Czerwone Marlboro.

Loren może i nie miał sokolego wzroku, ale mała lornetka była zdecydowanie wystarczająca. Dokładnie przez nią wczoraj widział dwie twarze o nieco przygłupim wyrazie, należące do ochroniarzy jego obecnego celu. Takie szczegóły raczej nie były zbyt istotne, ale zabójca musiał być bardzo dokładny w tym co robi, więc Loren zwracał uwagę na wszystko.

Pięć minut.

Wyciągnął ze schowka swój ulubiony pistolet, a następnie w jego dłoni znalazł się tłumik. Przymocował go przy wylocie lufy. Sprawdził magazynek z nabojami i stwierdzając, że wszystko jest w porządku, schował zabezpieczoną broń do kabury przy pasku.

 Znów spojrzał na wyrastający przed nim budynek. Dom był wielki i jego zewnętrzny wygląd sugerował, że we wnętrzu mieszka ktoś naprawdę bogaty. Właściwie to wyglądał trochę jak jego własna rezydencja. Ogród jednak był już nieco mniejszy, ale idealnie zadbany. 

Nie mógł się teraz jednak rozpraszać tymi idealnie przyciętymi krzaczkami. Chociaż pozwolił swojemu wzrokowi na trochę dłużej zatrzymać się na pięknym krwistoczerwonych kwiatach, rosnących w pobliżu wejścia bramy. Nie znał ich nazwy, ale postanowił, że się dowie i również zasadzi je u siebie.

Ponownie sprawdził godzinę.

Dwie minuty.

A właściwie minuta i czterdzieści jeden sekund.

Spożytkował ten czas na założenie czarnych, dopasowanych rękawiczek wykonanych z cienkiego, skórzanego materiału. Zaczesał swoje włosy do tyłu, aby żadne kosmyki nie opadały mu na oczy i wyszedł z auta zaparkowanego około dwadzieścia metrów od domu. Po chwili już przechodził nad bramą i stąpał spokojnie przez ogród, zatrzymując się przy ścianie, obok drzwi spowitych w mroku, przez które zaraz wyszło dwóch mężczyzn.

Prowadzili żywiołową rozmowę, jednak Lorena nie obchodziła jej treść. Przemknął niczym cień obok niczego nieświadomych ochroniarzy i wpełzł do środka przez drzwi, których ci nie mieli w zwyczaju zamykania. Co za nieostrożność. Loren od razu by ich zwolnił.

Nie zwracając najmniejszej uwagi na bogato i wykwintnie urządzone wnętrze, ruszył przez dom, sprawdzając po drodze każde pomieszczenie. Trzymał już w ręku pistolet i gdy zbliżał się do następnych drzwi, zza których dobiegał cichy szmer, odbezpieczył swoje narzędzie zbrodni.

Wolną dłoń położył na klamce i powoli pociągnął ją w dół. Otworzył drzwi, przygotowując się jednocześnie do oddania strzału. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to wielkie łoże z baldachimem, a na nim pogrążony we śnie, umięśniony mężczyzna.

Jego cel.

Facet, którego śmierć była warta dla zleceniodawcy Lorena pięćset tysięcy.

Oczywiście wiedział kim był. Zawsze przy wykonywaniu zadania musiał wiedzieć kogo zaraz pośle na tamten świat.

Wcześniej członek mafii. Teraz treser seksualnych niewolników, sprzedawanych za grube pieniądze. A za chwilę trup.

Podszedł wolnym krokiem do jego posłania i stanął u jego boku. Wycelował broń w środek jego czoła i w tej samej chwili śpiący powoli otworzył oczy, jakby przeczuwając niebezpieczeństwo. Najpierw zamrugał z dezorientacją, potem jego twarz wykrzywiło zdziwienie, które po  chwili zamieniło się w czystą złość. Zrozumiał jaki czeka go los i właśnie w tym samym momencie Loren nacisnął spust.

Chciał dłużej patrzeć na tą grę emocji na twarzy człowieka, który wie, że zaraz umrze z jego rąk. Chciał się tym napawać i czerpać tą chorą satysfakcję z sytuacji, nad którą to on całkowicie panuje oraz podczas której to w jego rękach spoczywa czyjś los. Wiedział jednak, że jak będzie długo zwlekać, może to potoczyć się całkiem inaczej.

Pod poduszką na przykład mogła być schowana broń. Wystarczyłaby sekunda, aby tamten mógł po nią sięgnąć. Albo coś mogło nagle odwrócić uwagę Lorena.

 Różne przypadki się zdarzały podczas wielu lat jego pracy i nauczył się podczas nich jednej ważnej rzeczy – nie przeciągać czasu wykonywania zlecenia, jeśli nie jest to konieczne. To jedna z zasad, których zawsze się twardo trzymał podczas pracy.

Spojrzał obojętnie na martwe ciało i już miał zawracać, kiedy coś nagle zwróciło jego uwagę.

A mianowicie jakiś ruch po drugiej stronie łóżka.

Naprężył wszystkie mięśnie w gotowości i wycelował w tamtym kierunku spluwę.

Usłyszał ciche stęknięcie, ale oprócz tego nic się nie działo, więc powoli zaczął obchodzić łóżko.

Po czterech krokach zobaczył skąd dobiegł ten dźwięk. Stanął nieruchomo przy leżącej na podłodze niewielkiej, skulonej postaci. Światło było nikłe, dochodziło tylko z małej lampki, ale było wystarczające, aby Loren mógł dostrzec ślady krwi zdobiące szary łachman, w który odziany był drżący u jego stóp młodzieniec.

Głowę osłoniętą miał rękami, jakby spodziewał się zaraz ciosu i chciał się przed nim ochronić.

Loren stał tak przez chwilę, zupełnie skonsternowany. Po wyglądzie chłopaka, domyślił się, że pewnie jest to niewolnik leżącego na pościeli faceta z dziurą w głowie. Nie wiedział tylko co ma z nim teraz zrobić.

Zabić? W końcu był świadkiem. Ale w zleceniu nie było nic o dodatkowych ofiarach…

Zostawić? No cóż... Mógłby to zrobić, ale nie wiedział co ten wtedy uczyni. Była szansa, że nie widział twarzy Lorena, ale była też szansa, że ją widział. Czy mogłoby mu to jednak zaszkodzić?

W końcu nie mogąc się zdecydować, ruszył nogą, szturchając chłopaka. A może to była dziewczyna?

- Ej... rusz się – powiedział ponaglająco, na co adresat jego słów wzdrygnął się lekko.

Chuda sylwetka poruszyła się i powoli, z obawą zsunęła zasłaniające głowę dłonie, odsłaniając tym samym nieco rozczochrane włosy. Loren nie mógł odgadnąć ich odcienia przez ciemne światło.

Opuszczona głowa zaczęła się powoli podnosić, na co mężczyzna westchnął z irytacją. Nie miał tyle czasu, aby czekać, aż ten, w tym żółwim tempie na niego popatrzy.

Złapał więc jego podbródek i szarpnął nim do góry.

Wlepił wzrok w twarz o subtelnych, delikatnych rysach, zakłóconych jedynie przez spuchnięte oko i ranę na łuku brwiowym, z którego wcześniej sączyła się zaschnięta już teraz krew. Powieki miał zaciśnięte, a usta drżały.

- J-ja… Ja przepraszam… N-nic nie widziałem, n-naprawdę… - usłyszał jego głos, w którym wyraźnie słychać było strach.

Czyli jednak chłopak. Do teraz nie miał pewności, bo jego filigranowa uroda mogła z pewnością należeć do dziewczyny. Chociaż idealnie płaska klatka piersiowa, którą widać było spod materiału świadczyła raczej o czymś innym.

- Otwórz oczy – odparł Loren.

Nie był pewien, czy dobrze robi, ale bardzo chciał zobaczyć jego oczy. To pierwsza rzecz, na którą zwracał uwagę w czyimś wyglądzie, a teraz nie miał takiej możliwości, co mu się trochę nie podobało.

Na szczęście młody wypełnił posłusznie jego polecenie. Rozluźnił zaciśnięte powieki i uniósł je, odsłaniając tęczówki o niezwykłym kolorze turkusu, których spojrzenie przez chwilę błądziło z paniką po torsie Lorena, jakby nie wiedząc, czy może popatrzeć w jego oczy. Zrobił to jednak i przez kilka długich sekund trwali tak w milczeniu. Nieznajomy wlepiając wzrok błagalnie i ze strachem w Lorena, a Loren przeszywając i świdrując go swoim.

Ta krótka chwila została jednak przerwana przez ledwo słyszalne echo zamykanych drzwi na końcu korytarza, który przywiódł tu Lorena. Cudem wyłapał ten dźwięk i od razu puścił chłopaka.

- Cholera… - Mruknął pod nosem.

Był już tam zdecydowanie za długo, a ochroniarze w tym czasie zdążyli wrócić do środka, psując tym jego plan. Był zły na siebie, że dał się tu zatrzymać tak długo. To wszystko przez tego smarkacza.

Nie zamierzał go jednak zabijać. Nie wiedział dlaczego. Możliwe, że z litości, chociaż nie sądził, że nadal jest do niej zdolny. Może jednak się mylił? W każdym razie, nie było teraz czasu na rozmyślanie nad tym.

Ruszył do drzwi, ale coś go nagle od razu zatrzymało. Popatrzył w dół i zobaczył palce trzymające kurczowo nogawkę jego spodni.

- B-błagam… Weź mnie ze sobą – powiedział cicho niewolnik.


***

4 komentarze:

  1. Hej,
    ale co się dzieje, że matka Paula tak zareagowała i potem jeszcze taka reakcja Tommiego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    bardzo mi się podoba to opowiadanie, Loren jest perfekcyjnym zabójcą...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    wspaniałe opowiadanie, och Loren jest perfekcyjnym zabójcą... ciekawe jak to dalej poprowadzisz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, opowiadanie, Loren to perfekcyjny zabójcą ..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń