Eli
Pan z
uznaniem patrzy na swojego posłusznego i dobrze znającego jego potrzeby
niewolnika. W pełni mu się oddaję, a on z chęcią zaspokaja na mnie swoje
pragnienie. Po wszystkim dostaję wspaniałą nagrodę, „order dobrego sługi” w
postaci pochwały. „Dobrze się spisałeś, Eli”, mówi zadowolony Pan i kładzie
się, a ja wracam na swoje miejsce na podłodze, tym razem bez żadnych nowych
siniaków.
Tak
miało to wyglądać. Tak to sobie zdążyłem wyobrazić w krótkiej drodze do
sypialni i była to dla mnie najatrakcyjniejsza z wizji, kończących dzisiejszy
wieczór. Byłem niemal pewien, że tak właśnie się on potoczy. Dlatego też, słowa
jakie padły z ust Pana wywołały u mnie taki szok.
Jak to nie jest… gejem? Co to oznacza? Nie
chce mnie? Jeśli nie chodzi o to… to dlaczego mnie ze sobą wziął? Nie… Stop,
Eli, skup się. Pan na pewno cię testuje. Sprawdza, jak zareagujesz. Tylko jaki może
mieć w tym cel..? I jak właściwie mam zareagować, tak ,aby go nie zawieść? A
może… może po prostu jest zmęczony i nie ma dziś ochoty?
- P-Panie… - zacząłem pełen obaw,
aby tym samym przerwać natłok niepożądanych myśli i, w geście dezorientacji, złapałem
palcami materiał za dużej koszuli. Zacząłem powoli podciągać ją do góry, ale zostało
to niemal natychmiast przerwane, gdy dłoń Pana wylądowała na przegubie mojego
nadgarstka. Poczułem w tamtym miejscu ciepło, zastanawiając się jednocześnie,
czy Pan czuje mój przyspieszony puls.
- Nie
słyszałeś, co przed chwilą powiedziałem, czy po prostu lubisz świecić gołym
tyłkiem, podczas pierwszego dnia znajomości?
Przełknąłem
ślinę. Dłoń ścisnęła mój przegub, zanim zsunęła się z nadgarstka akurat w
momencie, w którym myślałem, że jednak mój plan nienabawienia się nowych
siniaków nie wypali. Zacisnąłem powieki, przygotowując się na najgorsze, ale
jedyne co poczułem to to, jak bokserki wracają na swoje miejsce pod koszulą. Potem,
gdy już zebrałem się na odwagę, aby otworzyć jedno oko, światło zgasło,
wypełniając przestrzenny pokój nieprzeniknioną ciemnością, a obok mnie miękki
materac ugiął się pod ciężarem drugiej osoby.
- Jeśli
zamierzasz spać w takiej pozycji to powodzenia. A jeśli zmienisz zdanie, to przykryj
się kołdrą i radzę nie zabierać mi jej w nocy. I pod żadnym pozorem nie budź
mnie rano. Jak będziesz chciał do łazienki, to wiesz, gdzie iść.
Jeszcze
przez chwilę słychać było szelest kołdry, a gdy Pan już ułożył się w wygodnej
dla siebie pozycji, zapadła cisza, dołączając do ciemności, aby wraz z nią mnie
przytłaczać. Mój umysł na moment opustoszał z jakichkolwiek myśli. Dopiero
kiedy podniosłem się i uklęknąłem na łóżku, próbując przeniknąć wzrokiem czerń
i odszukać w niej zarys Pana, zaczęły one ponownie napływać, wypełniając
chwilową pustkę. A wraz z nimi pojawiła się panika.
Czy naprawdę nie podobam się Panu? Czy
naprawdę nigdy mnie nie zechce, nie dotknie? Może się mną brzydzi? Może
naprawdę woli kobiety?
Ale co to właściwie dla mnie,
niewolnika, oznaczało? To, że nie będę używany zgodnie ze swoim przeznaczeniem.
To, że wszystkie katusze i nauki były na nic. To, że moje życie właśnie
straciło sens. Poczułem się, jak rzecz, która została właśnie pozbawiona swojej
przydatności i którą czekało tylko rzucenie w kąt, do innych bezużytecznych
przedmiotów, wyłączonych z codziennego użytku. Oznaczało to wówczas dla kogoś
mojego pokroju, jednym słowem: koniec.
Zwiesiłem
ramiona, wsunąłem się powoli pod kołdrę i ułożyłem głowę na zdecydowanie za
miękkiej poduszce. Naprawdę chciałem, żeby ta zbytnia wygoda była wtedy moim
jedynym problemem.
Pan mnie nie chce – rozbrzmiewało ciągle
w mojej głowie i z tą właśnie jedną jedyną, wywołującą we mnie lęk myślą,
zasnąłem.
***
Loren
Nie tego się spodziewał,
kiedy rankiem, po dłuższej chwili nasłuchiwania, otworzył oczy. Był.. trochę
zawiedziony. Zamiast spodziewanej ucieczki, kradzieży lub usiłowania
wyrządzenia jakiejkolwiek krzywdy swemu Panu, otrzymał nadal ufnie leżącego
obok niewolnika. I do tego mlaskającego ustami, jakby właśnie śnił o jedzeniu
czegoś przepysznego. Wyglądał całkowicie bezbronnie z rozchyloną koszulą,
odsłaniającą obojczyki i smukłą, bladą szyję bez żadnej widocznej skazy. Loren
bez najmniejszego wysiłku mógłby zacisnąć wokół niej dłonie i w przeciągu kilkunastu,
najwyżej kilkudziesięciu sekund wydusić z niej ostatnie tchnienie. Mógłby patrzeć
jak niewolnik budzi się z malującym na twarzy szokiem i ostatnimi siłami,
instynktownie próbuje złapać cenny oddech. Jak blask w jego
błękitno-szmaragdowych oczach stopniowo gaśnie i ustępuje pustce, a
przyspieszające najpierw tętno pod jego palcami zaczyna zwalniać, aż w końcu
całkowicie zanika…
Podparł
głowę na ręce, przyglądając się przez chwilę śpiącemu chłopakowi, nieświadomemu
tego, jakie myśli krążą po głowie właścicielowi, leżącemu tuż obok. Z
ciekawości wyciągnął drugą rękę i skierował ją w stronę niewolnika. To tylko
ciekawość… A ciekawość to nic złego, prawda? Po prostu chciał się przekonać, w
jaki sposób jego palce ułożą się na tej jego chudej szyi. Położył je tam i
przejechał leniwie opuszkami palców, badając z zaciekawieniem nowe miejsce. Z
ust niewolnika wydobył się cichy pomruk, dziwnie zachęcający Lorena do dalszej
eksploracji. W dodatku , pod wpływem dotyku, jego głowa odchyliła się
delikatnie do tyłu, odsłaniając zapraszająco jeszcze więcej powierzchni
mlecznobiałej skóry. Brakowało mu tylko tabliczki z napisem „Uduś mnie, Panie”.
Nie
rzadko, w jego pracy, zdarzały się zlecenia, w których jednym z wymagań co do
sposobu zakończenia czyjegoś życia było odebranie go we śnie, aby obiekt
zbytnio nie cierpiał i, ku niezadowoleniu Lorena, nie był świadomy tego, co się
dzieje. Czy przyjmował takie zlecenia? Rzadko – przeważnie za bardzo go nudziły.
Ale jeśli już przyjął zamówienie na bezbolesną, nieświadomą śmierć, musiał wyjątkowo
szybko się z tym uwinąć. Zauważył bowiem, że jego ofiary mają coś w rodzaju
szóstego zmysłu, który, niczym zwierzynie łownej, pozwala im wyczuwać obecność „drapieżnika”,
przez co budzili się zdecydowanie zbyt szybko. Nie wiadomo, czy ten fenomen miał
miejsce w przypadku innych zabójców, ale w przypadku Lorena zawsze tak to
właśnie działało. Zupełnie jakby jego aura sama z siebie wysyłała jakieś
ostrzegające wibracje, informujące, że w pobliżu znajduje się potwór. Dlatego
też, w jego umyśle zrodziło się pytanie… Gdzie się podziewał szósty zmysł tego
niewolnika?
Przejechał
paznokciem wzdłuż jego szyi, kończąc na podbródku, a gdy nadal nie pojawiła się
oczekiwana reakcja, objął ją dłonią. Jego palce coraz mocniej się zaciskały, w
końcu wywołując na twarzy Eli’ego grymas bólu. Chłopak podkurczył nogi, a jego
własne ręce podążyły mimowolnie w stronę, niewątpliwie wywołującej już
dyskomfort, dłoni Lorena. W połowie drogi jednak zatrzymały się i wróciły na
pościel, której kurczowo się złapały. Z ust, zamiast pomruku wydostał się tym
razem zduszony jęk, po którym powieki niewolnika uniosły się, a spanikowane
spojrzenie osiadło prosto na oczach Lorena. Zamiast jednak próbować się
oswobodzić z jego uścisku, zamarł i spuścił wzrok, jakby kontakt wzrokowy z
Panem był najgorszą rzeczą, która się właśnie działa.
- Nie
boisz się, Eli? – zapytał Loren, przyglądając się swojemu dziwnemu
niewolnikowi.
- Ja… -
poruszył bezgłośnie ustami, a uchwyt na
szyi zelżał. Nie za bardzo, ale wystarczająco, aby umożliwić mu odpowiedź na
pytanie.
- Hmm?
– zauważył wahanie na twarzy niewolnika, na co ponownie, ale tylko na parę
sekund zwiększył siłę uścisku, w celu zasygnalizowania mu, że ma się pospieszyć
z odpowiedzią.
- Nie,
Panie – wydyszał i po krótkiej chwili dodał jeszcze ciszej: - Nie boję się.
Znów
spojrzał mu w oczy z widocznym wahaniem.
- Dlaczego?
– zmarszczył brwi Loren.
- Bo…
Należę do ciebie, Panie. Możesz zrobić ze mną, co tylko chcesz.
- Co
tylko chcę… - powtórzył z namysłem zabójca, a kącik jego ust uniósł się powoli.
– Czyli nie masz nic przeciwko, jeśli cię teraz uduszę? Nie będziesz się
bronić, ani próbować mi tego wyperswadować?
- Nie,
Panie – odparł niewolnik, którego powieki zaczynały coraz bardziej opadać na
szklące się oczy. Mówienie przychodziło mu z coraz większym trudem. – Chyba że
tego właśnie chcesz… Panie.
-
Dlaczego miałbym tego chcieć? – parsknął śmiechem. – Nie ma nic bardziej
żałosnego, kiedy ktoś błaga cię o litość, podczas gdy jego los jest już
przesądzony. Nie sądzisz?
- A…
czy chcesz, abym tak sądził, P… Panie?
Loren
uniósł brwi i zaśmiał się krótko, po czym zdjął swoją dłoń z szyi niewolnika.
Oswobodzony z uścisku, nabrał gwałtownie powietrza i zaczął kaszleć, zakrywając
usta.
-
Zabawny jesteś. Może zatrzymam cię na dłużej.
-
Dziękuję, Panie – odparł Eli, pocierając zaczerwienioną szyję i próbując
unormować oddech.
Loren
obserwował, jak niewolnik wraca do siebie, po tym zapewne dość nieoczekiwanym
poranku, który mu zafundował. Eli zerknął na niego i, zauważając, że jest pod
obserwacją, szybko spuścił głowę.
-
Jesteś głodny? – zapytał przeczesując włosy, które w nocy mocno się zmierzwiły.
Odpowiedź zdążyło ubiec głośne burczenie. Niewolnik szybko złapał się za brzuch
i naciągnął na niego kołdrę, nieskutecznie usiłując stłumić upominanie się
żołądka o posiłek.
-
Przepraszam, Panie…
-
Dlaczego? – spytał zdziwiony Loren i wstał z łóżka. – Nie musisz przepraszać za
coś, na co nie masz wpływu. A teraz chodź.
Nie mając
ochoty ani nie widząc potrzeby zakładania na siebie ubrań, wyszedł niespiesznym
krokiem z sypialni i ruszył do kuchni w towarzystwie dreptającego za nim
niewolnika, którego włosy były jeszcze bardziej rozczochrane niż jego własne.
Minęli po drodze kilka remontowanych pomieszczeń i zanim dotarli do upragnionego
celu, znajdującego się prawie po drugiej stronie domu, natknęli się na paru
robotników, których widok niezwykle zirytował Lorena. To że nie lubił obcych
szwendających się po jego domu, było niedopowiedzeniem. Wręcz tego nienawidził.
A że częstotliwość przeprowadzania remontów ostatnimi czasy zwiększyła się,
musiał jakoś to znosić. Na szczęście dobry humor, w jaki niespodziewanie wprawił
go chwilę wcześniej jego niewolnik, powrócił kiedy tylko znaleźli się w kuchni.
Przestronnej, jak każde inne pomieszczenie.
- Na co
masz ochotę? – otworzył drzwi lodówki i zajrzał do środka.
- Jeśli
nie masz nic przeciwko, to.. Na to co ty, Panie.
- Hmm...
Nie mogę się zdecydować. Może ty coś wybierz – przyciągnął go i postawił tyłem
do siebie, przed widokiem wnętrza lodówki.
- J-ja?
Ale Panie… - wybąkał. Odwrócił głowę i popatrzył na Lorena z wyrazem twarzy,
jakby co najmniej miał zaraz podjąć decyzję, od której zależałby los całego
świata.
- Tak,
ty. I jak już wybierzesz to przygotuj śniadanie. A ja sobie usiądę i ocenię
twoje umiejętności.
Jak powiedział, tak zrobił. Zajął miejsce na
jednym z wysokich stołków przy kuchennej wyspie i z łokciem opartym na blacie,
a brodą podpartą na dłoni, zaczął wpatrywać się w niewolnika, któremu chyba kilka minut zajęła decyzja, podczas której
podejmowania co chwilę wyciągał dłoń w stronę jakiegoś produktu i zaraz ją
cofał. Drugie tyle czasu zostało przeznaczone na wyjmowanie poszczególnych
składników i przygotowanie potrzebnych przyrządów, których miejsce musiał mu wskazywać.
W innej sytuacji Loren już dawno zacząłby się niecierpliwić, ale teraz,
patrzenie na niewolnika miotającego się po kuchni i trzęsącymi rękoma
wypełniającego polecenie wykonania tak trywialnej czynności, jak zrobienie
śniadania, wywoływało w nim tylko rozbawienie. W końcu niecodziennie ma się
przed oczami widok chłopaka, mieszającego masę w misce, z zaangażowaniem równym
wykonywania przez chirurga operacji, wymagającej jak największego skupienia.
Tak. Zdecydowanie będę miał z nim dużo
zabawy.
***
Eli
Przez
cały czas czułem na sobie palący wzrok Pana, który wywoływał we mnie jeszcze większe
napięcie. Czy Panu posmakuje? A jeśli
nie, to jaką karę dostanę? Przez tą
myśl tak mocno się wzdrygnąłem, że wypuściłem z dłoni uchwyt patelni, przez co wylądowała z hukiem na jednym z palników.
-
Przepraszam, Panie! – jęknąłem żałośnie. Równie dobrze w tej sytuacji mógłbym
mieć dwie lewe ręce, a nie zrobiłoby to wielkiej różnicy. A zresztą… Przy ilości różnych skomplikowanych pokręteł
i przycisków przy kuchence, straciłem jakąkolwiek nadzieję na to, że uda mi się
to kiedykolwiek dokończyć. Bo jak niby miałem to rozgryźć? Kiedy byłem jeszcze…
wolnym, dawnym sobą, często gotowałem. Właściwie to nie miałem większego wyboru
- musiałem sobie gotować. A mimo to, nie miałem pojęcia, jak włączyć tą okropną
kuchenkę.
Pan
nadal patrzył, a ja zacząłem nerwowo skubać dolną wargę. Co robić, co robić… Przekręciłem bezmyślnie jedno z pokręteł i wcisnąłem
nerwowo pierwszy lepszy przycisk. Nic się nie stało, dlatego powtórzyłem to
jeszcze parę razy. Bez skutku. Byłem bliski paniki, gdy nagle usłyszałem głos
tuż przy swoim uchu.
-
Najpierw naciskasz i przytrzymujesz – stojący tuż za mną Pan, tak blisko, że
czułem bijące od niego ciepło, złapał mój palec i przycisnął go do
odpowiedniego guzika. – A teraz przekręcasz.
Nadal
trzymając mój palec, drugą dłonią złapał pokrętło i przekręcił je zgodnie ze wskazówkami
zegara.
-
Zapamiętaj to, bo jeśli posmakuje mi twoje śniadanie, będziesz mi je robił
codziennie.
-
Dobrze, Panie. Dziękuję – odparłem automatycznie i otarłem czoło.
Patelnia
rozgrzewała się, a Pan wcale nie wrócił na swoje miejsce. Pozostał w tej samej
pozycji, z rękami opartymi o skraj blatu po moich obu stronach. Niekontrolowane
drżenie moich kolan jeszcze bardziej się pogłębiło, gdy poczułem na karku
gorący oddech.
- Jesteś
naprawdę dziwny.
-
T-tak?
- Tak.
Bardziej denerwujesz się podczas robienia komuś śniadania, niż podczas gdy ktoś
cię dusi. To naprawdę dziwne.
- Przep…
- Nie
przepraszaj.
Kątem
oka dostrzegłem głowę Pana, nachylającą się nad moim ramieniem. Wstrzymałem
oddech.
-
Patelnia jest już gorąca.
Złapałem
szybko miskę (prawie ją przy tym strącając) i wlałem masę na patelnię. Postanowiłem
skupić się na tym, aby nic nie przypalić. Znacznie ułatwił mi to powrót Pana na
krzesło. Przez chwilę już myślałem, że mnie dotknie i będzie chciał czegoś
więcej, ale… Czy właściwie takie myślenie miało sens, po jego wczorajszym wyznaniu?
Przewróciłem
naleśnik na drugą stronę, gdy jego spód był już ładnie zarumieniony. Powtórzyłem
wszystkie czynności, co niedługo poskutkowało kilkoma naleśnikami, z których
byłem nawet zadowolony. Wystarczyło tylko nałożyć jogurtu wymieszanego z pokrojonymi
drobno owocami, które znalazłem wcześniej w lodówce, zwinąć je i z dodatkiem
syropu ułożyć równo na talerzu, który następnie podałem Panu.
Spoglądałem
na niego z nadzieją, kiedy brał do ust pierwszy kęs. Jego brwi uniosły się,
pokiwał głową i popatrzył na mnie.
-
Dobre. Nawet bardzo.
Wypuściłem
z ulgą powietrze. Nie mógłbym nawet znaleźć odpowiednich słów, aby opisać
szczęście, jakie wywołały we mnie te słowa.
- A co
z tobą? – zapytał nagle, przerywając jedzenie i moje gratulowanie sobie w
myślach.
- Ze
mną, Panie?
- Czemu
nie jesz?
Dopiero,
kiedy o tym wspomniał, zdałem sobie sprawę, że wszystkie naleśniki dałem Panu,
a masy już nie ma. Otwarłem usta, nie wiedząc co odpowiedzieć.
-
Siadaj – westchnął Pan i przełożył część porcji ze swojego talerza na drugi.
Zawiesił na mnie swoje wyczekujące spojrzenie, a ja ze zdziwieniem wlepiłem
wzrok w wolne krzesło.
-
Tutaj, P-Panie? – wyjąkałem zdumiony. – Obok Pana..?
- Tak, dokładnie
tutaj.
Zbliżyłem
się powoli, niedowierzając w to, że Pan naprawdę chce, abym siedział i jadł
obok niego. Niewolnik. Obok. Pana. W myślach brzmiało absurdalnie, a gdybym
wypowiedział to na głos, pewnie zabrzmiałoby tak jeszcze bardziej. Może to nagroda za smaczne śniadanie? – pomyślałem
i stwierdziłem, że nie było lepszego wyjaśnienia. Usiadłem z rozpierającą mnie
od środka dumą, której miejsca powoli ustąpiło początkowe zdziwienie i razem z
Panem zjadłem śniadanie przy stole. Pierwszy raz od trzech lat.
***
- Długo
jeszcze?
Ponaglający
ton głosu Pana, dochodzący zza drzwi kazał mi się pospieszyć. Zapiąłem szybko
pasek zbyt szerokich na mnie spodni Pana i ruszyłem do drzwi, po drodze prawie
potykając się o długie nogawki. Może i za długie oraz za luźne, ale sam fakt,
że Pan mi je pożyczył wiele dla mnie znaczył. On natomiast chyba nie zdawał
sobie sprawy, jaki to zaszczyt i wyróżnienie dla niewolnika – móc nosić pachnące
i czyste ubrania Pana, zamiast jakiegoś starego łachmana.
Otworzyłem
drzwi.
-
Jestem już gotowy, Panie – uznałem, nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu
wstępującego na moje usta. Nie czułem się z tym dziwnym grymasem zbyt
naturalnie, ale co zrobić? Każdy niewolnik cieszyłby się na moim miejscu, gdyby
jego Pan był tak dobry.
-
Gotowy? Zamierzasz wyjść tak, z tymi wiszącymi rękawami? No i patrz na te
nogawki. Przecież będziesz się wywracać co dwa kroki.
Rzeczywiście.
O tym nie pomyślałem. Pewnie przez to, że moje myśli były zajęte czymś innym…
Podwinąłem w jak najszybszym
tempie długie rękawy koszulki oraz wspomniane nogawki. Pan, po dokładnym
zlustrowaniu mnie wzrokiem, najwyraźniej uznał, że tak już jest dobrze, bo
skierował się w stronę schodów, dając mi znak palcem, że mam iść za nim.
Po
opuszczeniu domu, weszliśmy do zaparkowanego tuż przy wejściu, czarnego
samochodu. Jednego z tych, które większość ludzi może podziwiać tylko na
reklamach lub za szybą sklepu. W środku był tak samo wspaniały jak na zewnątrz,
a pokryty skórą fotel był bardzo wygodny. Prawie tak bardzo, jak łóżko Pana.
-
Najpierw kupimy ci jakieś buty, a potem rozejrzymy się za ubraniami – oznajmił Pan,
rzucając okiem na moje stopy odziane jedynie w skarpety. Buty Pana, tak samo
jak wszystko inne, okazały się zbyt duże, abym mógł w nich chodzić jak normalny
człowiek, więc kazał mi założyć tylko skarpety.
-
Dobrze, Panie.
Przejechaliśmy
przez bramę. Jeśli nie pomyliłem się w obliczeniach, podróż do centrum miasta
trwała trzydzieści dziewięć minut. Przez cały ten czas, nie licząc momentów,
kiedy spoglądałem na godzinę, wyglądałem przez przyciemnioną szybę, śledząc
dokładnie każdy pojawiający się za nim widok. Od początkowych malowniczych krajobrazów,
po coraz wyższe budynki oblepione kolorowymi szyldami i sloganami, kończąc na
zapierających dech drapaczach chmur, które widziałem pierwszy raz w życiu.
Cały
ten obraz - miasta tętniącego życiem, gaworzących i śmiejących się ludzi,
siedzących przy kawie, lub zmierzających w kierunku, którego nie znałem – wzbudził
we mnie sprzeczne emocje. Nostalgię – spowodowaną wyobrażeniem tego, jak mogło
wyglądać moje życie, gdyby nie to wydarzenie sprzed trzech lat (czy mógłbym być teraz jednym z tych
śmiejących się, szczęśliwych ludzi?) – oraz strach – wywołany tym, jak bardzo różniłem się od nich wszystkich. Jedno
było pewne – nigdy już nie będę taki, jak oni.
- Jesteśmy
na miejscu.
Wyrwany z zamyślenia, zamrugałem i wlepiłem wzrok w budynek,
przy którym się zatrzymaliśmy. Za oszkloną fasadą, znajdowały się głównie wystawy
z manekinami, prezentującymi różne części garderoby. Zerknąłem na Pana.
-
Wysiadaj.
Zamrugałem szybko i otworzyłem
usta. Nie zdążyłem jednak nic powiedzieć, bo Pan już był na zewnątrz. Dasz radę, Eli. Odetchnąłem głęboko i ukrywając rosnącą niechęć, dołączyłem do niego. Rozejrzałem się dookoła. Zewsząd napływały żywiołowe dźwięki
rozmów, zmieszane z odgłosem przejeżdżających aut i muzyki, której źródła nie widziałem.
Do tej kakofonii dołączyło dudnienie serca w mojej piersi, słyszalne tylko dla
mnie. Jasne słońce wyjrzało zza chmur i jednocześnie oślepiło mnie swoimi rażącymi promieniami. Miałem wrażenie, że w jednym momencie, niczym po oświetleniu
konkretnej postaci na scenie, wzrok wszystkich ludzi zwrócony został na mnie.
Śmiech już nie wydawał się przyjazny, ale szyderczy, a obiektem szyderstw i
pogardliwych szeptów byłem właśnie ja. Osiadał na mnie nawet oceniający wzrok, wyzierający
zza szyb przejeżdżających samochodów oraz zza sklepowej fasady. Każda postać
miała ten sam złowieszczy uśmiech, przypominający dawnego Pana. „Jesteś niczym, Eli. Niczym…”. Zakryłem
uszy, co i tak niewiele dało. Nadal słyszałem echo tego jednego słowa. Zsunąłem
ręce na swoją szyję, nie potrafiąc złapać tchu i przypominając sobie na niej
dotyk dłoni mojego Pana, który dziś rano mnie obudził i…
-
Elias.
Jego głos
przebił się przez wszystkie inne. Poczułem dłonie ściskające moje ramiona.
Skupiłem się na bólu, który to powodowało. Powoli wszystko zaczęło do mnie
docierać. Pan stojący przede mną, ja opierający się o drzwi samochodu oraz moja
gwałtownie unosząca się klatka piersiowa.
- Słyszysz
mnie?
- Tak,
Panie – odparłem nienaturalnie wysokim głosem.
-
Wszystko w porządku?
Uniosłem
wzrok napotykając uważne spojrzenie Pana.
-
Wszyscy… Wszyscy patrzą.. Panie – oznajmiłem cicho. Pan rozejrzał się, zanim z powrotem
skierował wzrok na mnie, dodatkowo przyszpilając mnie nim do samochodu.
- Nikt
na nas nie patrzy – stwierdził poważnie.
Zapadło
milczenie. Popatrzyłem najpierw na sklep, a potem na ulice. Pan miał rację.
Nikt na nas nie zwracał uwagi. Wszyscy zajmowali się swoimi sprawami.
- Nie
odpowiedziałeś na pytanie. Wszystko w porządku? Możemy już wejść do środka? Za około
dwie godziny mam spotkanie i nie chciałbym się spóźnić.
- Tak,
Panie. Wszystko w porządku.
Znów
czułem na sobie badawczy wzrok, zanim ponownie przemówił.
-
Świetnie. Już myślałem, że nie chcesz wejść w samych skarpetach – przerwał na
chwilę i zaraz dodał: - a może mam cię ponieść?
- Nie
trzeba, Panie – powiedziałem szybko. Wtedy
na pewno zwrócilibyśmy uwagę przechodniów.
- Więc
chodźmy.
Pokiwałem
głową i u boku Pana, udałem się do sklepu, wkrótce zapominając o tym dziwnym
wydarzeniu.
***
nalesnikk omomomom
OdpowiedzUsuńja chce twarozek <3
Loren nie ładnie dusic ludzi :) hihih
w samych skarpetkach mhhh..zdarza sie..
co pół godziny klikałam wczoraj i pacze jest czy nie ma
hahahaha
czekam na kolejny
i powodzenia w szkole
Loren nie widzi nic złego w duszeniu ludzi :))
UsuńObiecałam, że będzie wieczorem, więc zmobilizowałam się i skończyłam. Co prawda dość, ekhem, późnym wieczorem, ale było :D
Również życzę powodzenia!
pewnie duszenie to co takiego hahahahah :)
Usuńkazdy lubi
nie tak zle :)
jeszcze sie spac nie kładłąm więc luzik
teraz czekanie ;'(
zycze wenyyy
Super rozdział. Komentuję teraz, bo nie mogłem czytać tak późno w nocy, a gdy się obudziłem, rano, musiałem się zbierać do szkoły, więc przeczytałem tylko trochę. Niedawno dokończyłem i właśnie komentuję. Błędów nie ma dużo, no nie wiem, nic kreatywnego nie mogę wymyślić. Pozdrawiam i życzę dużo weny, czasu i do nexta. :)
OdpowiedzUsuńNastęnym razem postaram się dodać... wcześniejszym wieczorem :D
Usuń(ehh ta wena.. przychodzi dopiero wtedy, kiedy trzeba iść spać)
Pozdrawiam! :)
Kiedy można się spodziewać nowego rozdziału ? :>
OdpowiedzUsuńNic nie obiecuję, ale możliwe, że będzie dziś (bardzo późno), albo jutro do wieczora :)
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńLoren, Loren hak to tak dusić ludzi toż to nieładnie, a Eli nie boi się duszemia tylko przygotyowywakia śniadania...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Loren, Loren jak to tak dusić ludzi... to nieładnie... a Eli nie boi się duszenia...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga