poniedziałek, 9 października 2017

Rozdział IV - Dziwny niewolnik

Eli

                Pan z uznaniem patrzy na swojego posłusznego i dobrze znającego jego potrzeby niewolnika. W pełni mu się oddaję, a on z chęcią zaspokaja na mnie swoje pragnienie. Po wszystkim dostaję wspaniałą nagrodę, „order dobrego sługi” w postaci pochwały. „Dobrze się spisałeś, Eli”, mówi zadowolony Pan i kładzie się, a ja wracam na swoje miejsce na podłodze, tym razem bez żadnych nowych siniaków.

                Tak miało to wyglądać. Tak to sobie zdążyłem wyobrazić w krótkiej drodze do sypialni i była to dla mnie najatrakcyjniejsza z wizji, kończących dzisiejszy wieczór. Byłem niemal pewien, że tak właśnie się on potoczy. Dlatego też, słowa jakie padły z ust Pana wywołały u mnie taki szok.

                Jak to nie jest… gejem? Co to oznacza? Nie chce mnie? Jeśli nie chodzi o to… to dlaczego mnie ze sobą wziął? Nie… Stop, Eli, skup się. Pan na pewno cię testuje. Sprawdza, jak zareagujesz. Tylko jaki może mieć w tym cel..? I jak właściwie mam zareagować, tak ,aby go nie zawieść? A może… może po prostu jest zmęczony i nie ma dziś ochoty?

                                - P-Panie… - zacząłem pełen obaw, aby tym samym przerwać natłok niepożądanych myśli i, w geście dezorientacji, złapałem palcami materiał za dużej koszuli. Zacząłem powoli podciągać ją do góry, ale zostało to niemal natychmiast przerwane, gdy dłoń Pana wylądowała na przegubie mojego nadgarstka. Poczułem w tamtym miejscu ciepło, zastanawiając się jednocześnie, czy Pan czuje mój przyspieszony puls.


                - Nie słyszałeś, co przed chwilą powiedziałem, czy po prostu lubisz świecić gołym tyłkiem, podczas pierwszego dnia znajomości?

                Przełknąłem ślinę. Dłoń ścisnęła mój przegub, zanim zsunęła się z nadgarstka akurat w momencie, w którym myślałem, że jednak mój plan nienabawienia się nowych siniaków nie wypali. Zacisnąłem powieki, przygotowując się na najgorsze, ale jedyne co poczułem to to, jak bokserki wracają na swoje miejsce pod koszulą. Potem, gdy już zebrałem się na odwagę, aby otworzyć jedno oko, światło zgasło, wypełniając przestrzenny pokój nieprzeniknioną ciemnością, a obok mnie miękki materac ugiął się pod ciężarem drugiej osoby.

                - Jeśli zamierzasz spać w takiej pozycji to powodzenia. A jeśli zmienisz zdanie, to przykryj się kołdrą i radzę nie zabierać mi jej w nocy. I pod żadnym pozorem nie budź mnie rano. Jak będziesz chciał do łazienki, to wiesz, gdzie iść.

                Jeszcze przez chwilę słychać było szelest kołdry, a gdy Pan już ułożył się w wygodnej dla siebie pozycji, zapadła cisza, dołączając do ciemności, aby wraz z nią mnie przytłaczać. Mój umysł na moment opustoszał z jakichkolwiek myśli. Dopiero kiedy podniosłem się i uklęknąłem na łóżku, próbując przeniknąć wzrokiem czerń i odszukać w niej zarys Pana, zaczęły one ponownie napływać, wypełniając chwilową pustkę. A wraz z nimi pojawiła się panika.

                Czy naprawdę nie podobam się Panu? Czy naprawdę nigdy mnie nie zechce, nie dotknie? Może się mną brzydzi? Może naprawdę woli kobiety?

                Ale co to właściwie dla mnie, niewolnika, oznaczało? To, że nie będę używany zgodnie ze swoim przeznaczeniem. To, że wszystkie katusze i nauki były na nic. To, że moje życie właśnie straciło sens. Poczułem się, jak rzecz, która została właśnie pozbawiona swojej przydatności i którą czekało tylko rzucenie w kąt, do innych bezużytecznych przedmiotów, wyłączonych z codziennego użytku. Oznaczało to wówczas dla kogoś mojego pokroju, jednym słowem: koniec.

                Zwiesiłem ramiona, wsunąłem się powoli pod kołdrę i ułożyłem głowę na zdecydowanie za miękkiej poduszce. Naprawdę chciałem, żeby ta zbytnia wygoda była wtedy moim jedynym problemem.

                Pan mnie nie chce – rozbrzmiewało ciągle w mojej głowie i z tą właśnie jedną jedyną, wywołującą we mnie lęk myślą, zasnąłem.

***

Loren

                Nie tego się spodziewał, kiedy rankiem, po dłuższej chwili nasłuchiwania, otworzył oczy. Był.. trochę zawiedziony. Zamiast spodziewanej ucieczki, kradzieży lub usiłowania wyrządzenia jakiejkolwiek krzywdy swemu Panu, otrzymał nadal ufnie leżącego obok niewolnika. I do tego mlaskającego ustami, jakby właśnie śnił o jedzeniu czegoś przepysznego. Wyglądał całkowicie bezbronnie z rozchyloną koszulą, odsłaniającą obojczyki i smukłą, bladą szyję bez żadnej widocznej skazy. Loren bez najmniejszego wysiłku mógłby zacisnąć wokół niej dłonie i w przeciągu kilkunastu, najwyżej kilkudziesięciu sekund wydusić z niej ostatnie tchnienie. Mógłby patrzeć jak niewolnik budzi się z malującym na twarzy szokiem i ostatnimi siłami, instynktownie próbuje złapać cenny oddech. Jak blask w jego błękitno-szmaragdowych oczach stopniowo gaśnie i ustępuje pustce, a przyspieszające najpierw tętno pod jego palcami zaczyna zwalniać, aż w końcu całkowicie zanika…

                Podparł głowę na ręce, przyglądając się przez chwilę śpiącemu chłopakowi, nieświadomemu tego, jakie myśli krążą po głowie właścicielowi, leżącemu tuż obok. Z ciekawości wyciągnął drugą rękę i skierował ją w stronę niewolnika. To tylko ciekawość… A ciekawość to nic złego, prawda? Po prostu chciał się przekonać, w jaki sposób jego palce ułożą się na tej jego chudej szyi. Położył je tam i przejechał leniwie opuszkami palców, badając z zaciekawieniem nowe miejsce. Z ust niewolnika wydobył się cichy pomruk, dziwnie zachęcający Lorena do dalszej eksploracji. W dodatku , pod wpływem dotyku, jego głowa odchyliła się delikatnie do tyłu, odsłaniając zapraszająco jeszcze więcej powierzchni mlecznobiałej skóry. Brakowało mu tylko tabliczki z napisem „Uduś mnie, Panie”.

                Nie rzadko, w jego pracy, zdarzały się zlecenia, w których jednym z wymagań co do sposobu zakończenia czyjegoś życia było odebranie go we śnie, aby obiekt zbytnio nie cierpiał i, ku niezadowoleniu Lorena, nie był świadomy tego, co się dzieje. Czy przyjmował takie zlecenia? Rzadko – przeważnie za bardzo go nudziły. Ale jeśli już przyjął zamówienie na bezbolesną, nieświadomą śmierć, musiał wyjątkowo szybko się z tym uwinąć. Zauważył bowiem, że jego ofiary mają coś w rodzaju szóstego zmysłu, który, niczym zwierzynie łownej, pozwala im wyczuwać obecność „drapieżnika”, przez co budzili się zdecydowanie zbyt szybko. Nie wiadomo, czy ten fenomen miał miejsce w przypadku innych zabójców, ale w przypadku Lorena zawsze tak to właśnie działało. Zupełnie jakby jego aura sama z siebie wysyłała jakieś ostrzegające wibracje, informujące, że w pobliżu znajduje się potwór. Dlatego też, w jego umyśle zrodziło się pytanie… Gdzie się podziewał szósty zmysł tego niewolnika?

                Przejechał paznokciem wzdłuż jego szyi, kończąc na podbródku, a gdy nadal nie pojawiła się oczekiwana reakcja, objął ją dłonią. Jego palce coraz mocniej się zaciskały, w końcu wywołując na twarzy Eli’ego grymas bólu. Chłopak podkurczył nogi, a jego własne ręce podążyły mimowolnie w stronę, niewątpliwie wywołującej już dyskomfort, dłoni Lorena. W połowie drogi jednak zatrzymały się i wróciły na pościel, której kurczowo się złapały. Z ust, zamiast pomruku wydostał się tym razem zduszony jęk, po którym powieki niewolnika uniosły się, a spanikowane spojrzenie osiadło prosto na oczach Lorena. Zamiast jednak próbować się oswobodzić z jego uścisku, zamarł i spuścił wzrok, jakby kontakt wzrokowy z Panem był najgorszą rzeczą, która się właśnie działa.

                - Nie boisz się, Eli? – zapytał Loren, przyglądając się swojemu dziwnemu niewolnikowi.

                - Ja… - poruszył bezgłośnie ustami, a uchwyt  na szyi zelżał. Nie za bardzo, ale wystarczająco, aby umożliwić mu odpowiedź na pytanie.

                - Hmm? – zauważył wahanie na twarzy niewolnika, na co ponownie, ale tylko na parę sekund zwiększył siłę uścisku, w celu zasygnalizowania mu, że ma się pospieszyć z odpowiedzią.

                - Nie, Panie – wydyszał i po krótkiej chwili dodał jeszcze ciszej: - Nie boję się.

                Znów spojrzał mu w oczy z widocznym wahaniem.

                - Dlaczego? – zmarszczył brwi Loren.

                - Bo… Należę do ciebie, Panie. Możesz zrobić ze mną, co tylko chcesz.

                - Co tylko chcę… - powtórzył z namysłem zabójca, a kącik jego ust uniósł się powoli. – Czyli nie masz nic przeciwko, jeśli cię teraz uduszę? Nie będziesz się bronić, ani próbować mi tego wyperswadować?

                - Nie, Panie – odparł niewolnik, którego powieki zaczynały coraz bardziej opadać na szklące się oczy. Mówienie przychodziło mu z coraz większym trudem. – Chyba że tego właśnie chcesz… Panie.

                - Dlaczego miałbym tego chcieć? – parsknął śmiechem. – Nie ma nic bardziej żałosnego, kiedy ktoś błaga cię o litość, podczas gdy jego los jest już przesądzony. Nie sądzisz?

                - A… czy chcesz, abym tak sądził, P… Panie?

                Loren uniósł brwi i zaśmiał się krótko, po czym zdjął swoją dłoń z szyi niewolnika. Oswobodzony z uścisku, nabrał gwałtownie powietrza i zaczął kaszleć, zakrywając usta.

                - Zabawny jesteś. Może zatrzymam cię na dłużej.

                - Dziękuję, Panie – odparł Eli, pocierając zaczerwienioną szyję i próbując unormować oddech.

                Loren obserwował, jak niewolnik wraca do siebie, po tym zapewne dość nieoczekiwanym poranku, który mu zafundował. Eli zerknął na niego i, zauważając, że jest pod obserwacją, szybko spuścił głowę.

                - Jesteś głodny? – zapytał przeczesując włosy, które w nocy mocno się zmierzwiły. Odpowiedź zdążyło ubiec głośne burczenie. Niewolnik szybko złapał się za brzuch i naciągnął na niego kołdrę, nieskutecznie usiłując stłumić upominanie się żołądka o posiłek.

                - Przepraszam, Panie…

                - Dlaczego? – spytał zdziwiony Loren i wstał z łóżka. – Nie musisz przepraszać za coś, na co nie masz wpływu. A teraz chodź.

                Nie mając ochoty ani nie widząc potrzeby zakładania na siebie ubrań, wyszedł niespiesznym krokiem z sypialni i ruszył do kuchni w towarzystwie dreptającego za nim niewolnika, którego włosy były jeszcze bardziej rozczochrane niż jego własne. Minęli po drodze kilka remontowanych pomieszczeń i zanim dotarli do upragnionego celu, znajdującego się prawie po drugiej stronie domu, natknęli się na paru robotników, których widok niezwykle zirytował Lorena. To że nie lubił obcych szwendających się po jego domu, było niedopowiedzeniem. Wręcz tego nienawidził. A że częstotliwość przeprowadzania remontów ostatnimi czasy zwiększyła się, musiał jakoś to znosić. Na szczęście dobry humor, w jaki niespodziewanie wprawił go chwilę wcześniej jego niewolnik, powrócił kiedy tylko znaleźli się w kuchni. Przestronnej, jak każde inne pomieszczenie.

                - Na co masz ochotę? – otworzył drzwi lodówki i zajrzał do środka.

                - Jeśli nie masz nic przeciwko, to.. Na to co ty, Panie.

                - Hmm... Nie mogę się zdecydować. Może ty coś wybierz – przyciągnął go i postawił tyłem do siebie, przed widokiem wnętrza lodówki.

                - J-ja? Ale Panie… - wybąkał. Odwrócił głowę i popatrzył na Lorena z wyrazem twarzy, jakby co najmniej miał zaraz podjąć decyzję, od której zależałby los całego świata.

                - Tak, ty. I jak już wybierzesz to przygotuj śniadanie. A ja sobie usiądę i ocenię twoje umiejętności.

                 Jak powiedział, tak zrobił. Zajął miejsce na jednym z wysokich stołków przy kuchennej wyspie i z łokciem opartym na blacie, a brodą podpartą na dłoni, zaczął wpatrywać się w niewolnika, któremu chyba kilka minut zajęła decyzja, podczas której podejmowania co chwilę wyciągał dłoń w stronę jakiegoś produktu i zaraz ją cofał. Drugie tyle czasu zostało przeznaczone na wyjmowanie poszczególnych składników i przygotowanie potrzebnych przyrządów, których miejsce musiał mu wskazywać. W innej sytuacji Loren już dawno zacząłby się niecierpliwić, ale teraz, patrzenie na niewolnika miotającego się po kuchni i trzęsącymi rękoma wypełniającego polecenie wykonania tak trywialnej czynności, jak zrobienie śniadania, wywoływało w nim tylko rozbawienie. W końcu niecodziennie ma się przed oczami widok chłopaka, mieszającego masę w misce, z zaangażowaniem równym wykonywania przez chirurga operacji, wymagającej jak największego skupienia.

                Tak. Zdecydowanie będę miał z nim dużo zabawy.

***

Eli
                Przez cały czas czułem na sobie palący wzrok Pana, który wywoływał we mnie jeszcze większe napięcie. Czy Panu posmakuje? A jeśli nie, to jaką karę dostanę?  Przez tą myśl tak mocno się wzdrygnąłem, że wypuściłem z dłoni uchwyt patelni, przez co wylądowała z hukiem na jednym z palników.

                - Przepraszam, Panie! – jęknąłem żałośnie. Równie dobrze w tej sytuacji mógłbym mieć dwie lewe ręce, a nie zrobiłoby to wielkiej różnicy. A zresztą…  Przy ilości różnych skomplikowanych pokręteł i przycisków przy kuchence, straciłem jakąkolwiek nadzieję na to, że uda mi się to kiedykolwiek dokończyć. Bo jak niby miałem to rozgryźć? Kiedy byłem jeszcze… wolnym, dawnym sobą, często gotowałem. Właściwie to nie miałem większego wyboru - musiałem sobie gotować. A mimo to, nie miałem pojęcia, jak włączyć tą okropną kuchenkę.

                Pan nadal patrzył, a ja zacząłem nerwowo skubać dolną wargę. Co robić, co robić… Przekręciłem bezmyślnie jedno z pokręteł i wcisnąłem nerwowo pierwszy lepszy przycisk. Nic się nie stało, dlatego powtórzyłem to jeszcze parę razy. Bez skutku. Byłem bliski paniki, gdy nagle usłyszałem głos tuż przy swoim uchu.

                - Najpierw naciskasz i przytrzymujesz – stojący tuż za mną Pan, tak blisko, że czułem bijące od niego ciepło, złapał mój palec i przycisnął go do odpowiedniego guzika. – A teraz przekręcasz.

                Nadal trzymając mój palec, drugą dłonią złapał pokrętło i przekręcił je zgodnie ze wskazówkami zegara.

                - Zapamiętaj to, bo jeśli posmakuje mi twoje śniadanie, będziesz mi je robił codziennie.

                - Dobrze, Panie. Dziękuję – odparłem automatycznie i otarłem czoło.

                Patelnia rozgrzewała się, a Pan wcale nie wrócił na swoje miejsce. Pozostał w tej samej pozycji, z rękami opartymi o skraj blatu po moich obu stronach. Niekontrolowane drżenie moich kolan jeszcze bardziej się pogłębiło, gdy poczułem na karku gorący oddech.

                - Jesteś naprawdę dziwny.

                - T-tak?

                - Tak. Bardziej denerwujesz się podczas robienia komuś śniadania, niż podczas gdy ktoś cię dusi. To naprawdę dziwne.

                - Przep…

                - Nie przepraszaj.

                Kątem oka dostrzegłem głowę Pana, nachylającą się nad moim ramieniem. Wstrzymałem oddech.

                - Patelnia jest już gorąca.

                Złapałem szybko miskę (prawie ją przy tym strącając) i wlałem masę na patelnię. Postanowiłem skupić się na tym, aby nic nie przypalić. Znacznie ułatwił mi to powrót Pana na krzesło. Przez chwilę już myślałem, że mnie dotknie i będzie chciał czegoś więcej, ale… Czy właściwie takie myślenie miało sens, po jego wczorajszym wyznaniu?

                Przewróciłem naleśnik na drugą stronę, gdy jego spód był już ładnie zarumieniony. Powtórzyłem wszystkie czynności, co niedługo poskutkowało kilkoma naleśnikami, z których byłem nawet zadowolony. Wystarczyło tylko nałożyć jogurtu wymieszanego z pokrojonymi drobno owocami, które znalazłem wcześniej w lodówce, zwinąć je i z dodatkiem syropu ułożyć równo na talerzu, który następnie podałem Panu.

                Spoglądałem na niego z nadzieją, kiedy brał do ust pierwszy kęs. Jego brwi uniosły się, pokiwał głową i popatrzył na mnie.

                - Dobre. Nawet bardzo.

                Wypuściłem z ulgą powietrze. Nie mógłbym nawet znaleźć odpowiednich słów, aby opisać szczęście, jakie wywołały we mnie te słowa.

                - A co z tobą? – zapytał nagle, przerywając jedzenie i moje gratulowanie sobie w myślach.

                - Ze mną, Panie?

                - Czemu nie jesz?

                Dopiero, kiedy o tym wspomniał, zdałem sobie sprawę, że wszystkie naleśniki dałem Panu, a masy już nie ma. Otwarłem usta, nie wiedząc co odpowiedzieć.

                - Siadaj – westchnął Pan i przełożył część porcji ze swojego talerza na drugi. Zawiesił na mnie swoje wyczekujące spojrzenie, a ja ze zdziwieniem wlepiłem wzrok w wolne krzesło.

                - Tutaj, P-Panie? – wyjąkałem zdumiony. – Obok Pana..?

                - Tak, dokładnie tutaj.

                Zbliżyłem się powoli, niedowierzając w to, że Pan naprawdę chce, abym siedział i jadł obok niego. Niewolnik. Obok. Pana. W myślach brzmiało absurdalnie, a gdybym wypowiedział to na głos, pewnie zabrzmiałoby tak jeszcze bardziej. Może to nagroda za smaczne śniadanie? – pomyślałem i stwierdziłem, że nie było lepszego wyjaśnienia. Usiadłem z rozpierającą mnie od środka dumą, której miejsca powoli ustąpiło początkowe zdziwienie i razem z Panem zjadłem śniadanie przy stole. Pierwszy raz od trzech lat.


***

                - Długo jeszcze?

                Ponaglający ton głosu Pana, dochodzący zza drzwi kazał mi się pospieszyć. Zapiąłem szybko pasek zbyt szerokich na mnie spodni Pana i ruszyłem do drzwi, po drodze prawie potykając się o długie nogawki. Może i za długie oraz za luźne, ale sam fakt, że Pan mi je pożyczył wiele dla mnie znaczył. On natomiast chyba nie zdawał sobie sprawy, jaki to zaszczyt i wyróżnienie dla niewolnika – móc nosić pachnące i czyste ubrania Pana, zamiast jakiegoś starego łachmana.

                Otworzyłem drzwi.

                - Jestem już gotowy, Panie – uznałem, nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu wstępującego na moje usta. Nie czułem się z tym dziwnym grymasem zbyt naturalnie, ale co zrobić? Każdy niewolnik cieszyłby się na moim miejscu, gdyby jego Pan był tak dobry.

                - Gotowy? Zamierzasz wyjść tak, z tymi wiszącymi rękawami? No i patrz na te nogawki. Przecież będziesz się wywracać co dwa kroki.

                Rzeczywiście. O tym nie pomyślałem. Pewnie przez to, że moje myśli były zajęte czymś innym…

                Podwinąłem w jak najszybszym tempie długie rękawy koszulki oraz wspomniane nogawki. Pan, po dokładnym zlustrowaniu mnie wzrokiem, najwyraźniej uznał, że tak już jest dobrze, bo skierował się w stronę schodów, dając mi znak palcem, że mam iść za nim.

                Po opuszczeniu domu, weszliśmy do zaparkowanego tuż przy wejściu, czarnego samochodu. Jednego z tych, które większość ludzi może podziwiać tylko na reklamach lub za szybą sklepu. W środku był tak samo wspaniały jak na zewnątrz, a pokryty skórą fotel był bardzo wygodny. Prawie tak bardzo, jak łóżko Pana.

                - Najpierw kupimy ci jakieś buty, a potem rozejrzymy się za ubraniami – oznajmił Pan, rzucając okiem na moje stopy odziane jedynie w skarpety. Buty Pana, tak samo jak wszystko inne, okazały się zbyt duże, abym mógł w nich chodzić jak normalny człowiek, więc kazał mi założyć tylko skarpety.

                - Dobrze, Panie.

                Przejechaliśmy przez bramę. Jeśli nie pomyliłem się w obliczeniach, podróż do centrum miasta trwała trzydzieści dziewięć minut. Przez cały ten czas, nie licząc momentów, kiedy spoglądałem na godzinę, wyglądałem przez przyciemnioną szybę, śledząc dokładnie każdy pojawiający się za nim widok. Od początkowych malowniczych krajobrazów, po coraz wyższe budynki oblepione kolorowymi szyldami i sloganami, kończąc na zapierających dech drapaczach chmur, które widziałem pierwszy raz w życiu.

                Cały ten obraz - miasta tętniącego życiem, gaworzących i śmiejących się ludzi, siedzących przy kawie, lub zmierzających w kierunku, którego nie znałem – wzbudził we mnie sprzeczne emocje. Nostalgię – spowodowaną wyobrażeniem tego, jak mogło wyglądać moje życie, gdyby nie to wydarzenie sprzed trzech lat (czy mógłbym być teraz jednym z tych śmiejących się, szczęśliwych ludzi?) – oraz strach – wywołany tym, jak bardzo różniłem się od nich wszystkich. Jedno było pewne – nigdy już nie będę taki, jak oni.

                - Jesteśmy na miejscu.

               Wyrwany z zamyślenia, zamrugałem i wlepiłem wzrok w budynek, przy którym się zatrzymaliśmy. Za oszkloną fasadą, znajdowały się głównie wystawy z manekinami, prezentującymi różne części garderoby. Zerknąłem na Pana.

                - Wysiadaj.

Zamrugałem szybko i otworzyłem usta. Nie zdążyłem jednak nic powiedzieć, bo Pan już był na zewnątrz. Dasz radę, Eli. Odetchnąłem głęboko i ukrywając rosnącą niechęć, dołączyłem do niego. Rozejrzałem się dookoła. Zewsząd napływały żywiołowe dźwięki rozmów, zmieszane z odgłosem przejeżdżających aut i muzyki, której źródła nie widziałem. Do tej kakofonii dołączyło dudnienie serca w mojej piersi, słyszalne tylko dla mnie. Jasne słońce wyjrzało zza chmur i jednocześnie oślepiło mnie swoimi rażącymi promieniami. Miałem wrażenie, że w jednym momencie, niczym po oświetleniu konkretnej postaci na scenie, wzrok wszystkich ludzi zwrócony został na mnie. Śmiech już nie wydawał się przyjazny, ale szyderczy, a obiektem szyderstw i pogardliwych szeptów byłem właśnie ja. Osiadał na mnie nawet oceniający wzrok, wyzierający zza szyb przejeżdżających samochodów oraz zza sklepowej fasady. Każda postać miała ten sam złowieszczy uśmiech, przypominający dawnego Pana. „Jesteś niczym, Eli. Niczym…”. Zakryłem uszy, co i tak niewiele dało. Nadal słyszałem echo tego jednego słowa. Zsunąłem ręce na swoją szyję, nie potrafiąc złapać tchu i przypominając sobie na niej dotyk dłoni mojego Pana, który dziś rano mnie obudził i…

                - Elias.

                Jego głos przebił się przez wszystkie inne. Poczułem dłonie ściskające moje ramiona. Skupiłem się na bólu, który to powodowało. Powoli wszystko zaczęło do mnie docierać. Pan stojący przede mną, ja opierający się o drzwi samochodu oraz moja gwałtownie unosząca się klatka piersiowa.

                - Słyszysz mnie?

                - Tak, Panie – odparłem nienaturalnie wysokim głosem.

                - Wszystko w porządku?

                Uniosłem wzrok napotykając uważne spojrzenie Pana.

                - Wszyscy… Wszyscy patrzą.. Panie – oznajmiłem cicho. Pan rozejrzał się, zanim z powrotem skierował wzrok na mnie, dodatkowo przyszpilając mnie nim do samochodu.

                - Nikt na nas nie patrzy – stwierdził poważnie.

                Zapadło milczenie. Popatrzyłem najpierw na sklep, a potem na ulice. Pan miał rację. Nikt na nas nie zwracał uwagi. Wszyscy zajmowali się swoimi sprawami.

                - Nie odpowiedziałeś na pytanie. Wszystko w porządku? Możemy już wejść do środka? Za około dwie godziny mam spotkanie i nie chciałbym się spóźnić.

                - Tak, Panie. Wszystko w porządku.

                Znów czułem na sobie badawczy wzrok, zanim ponownie przemówił.

                - Świetnie. Już myślałem, że nie chcesz wejść w samych skarpetach – przerwał na chwilę i zaraz dodał: - a może mam cię ponieść?

                - Nie trzeba, Panie – powiedziałem szybko. Wtedy na pewno zwrócilibyśmy uwagę przechodniów.

                - Więc chodźmy.

                Pokiwałem głową i u boku Pana, udałem się do sklepu, wkrótce zapominając o tym dziwnym wydarzeniu.



***


9 komentarzy:

  1. nalesnikk omomomom
    ja chce twarozek <3
    Loren nie ładnie dusic ludzi :) hihih

    w samych skarpetkach mhhh..zdarza sie..
    co pół godziny klikałam wczoraj i pacze jest czy nie ma
    hahahaha
    czekam na kolejny
    i powodzenia w szkole

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Loren nie widzi nic złego w duszeniu ludzi :))

      Obiecałam, że będzie wieczorem, więc zmobilizowałam się i skończyłam. Co prawda dość, ekhem, późnym wieczorem, ale było :D

      Również życzę powodzenia!

      Usuń
    2. pewnie duszenie to co takiego hahahahah :)
      kazdy lubi
      nie tak zle :)
      jeszcze sie spac nie kładłąm więc luzik
      teraz czekanie ;'(
      zycze wenyyy

      Usuń
  2. Super rozdział. Komentuję teraz, bo nie mogłem czytać tak późno w nocy, a gdy się obudziłem, rano, musiałem się zbierać do szkoły, więc przeczytałem tylko trochę. Niedawno dokończyłem i właśnie komentuję. Błędów nie ma dużo, no nie wiem, nic kreatywnego nie mogę wymyślić. Pozdrawiam i życzę dużo weny, czasu i do nexta. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nastęnym razem postaram się dodać... wcześniejszym wieczorem :D
      (ehh ta wena.. przychodzi dopiero wtedy, kiedy trzeba iść spać)

      Pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. Kiedy można się spodziewać nowego rozdziału ? :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie obiecuję, ale możliwe, że będzie dziś (bardzo późno), albo jutro do wieczora :)

      Usuń
  4. Hej,
    Loren, Loren hak to tak dusić ludzi toż to nieładnie, a Eli nie boi się duszemia tylko przygotyowywakia śniadania...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, Loren, Loren jak to tak dusić ludzi... to nieładnie... a Eli nie boi się duszenia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń