piątek, 27 lipca 2018

Rozdział XV - Wędrowiec

Eli

Pan podał adres taksówkarzowi i nakazał mu jechać najkrótszą możliwą drogą. Przesunąłem się w siedzeniu tak, aby nie widzieć lusterka kierowcy. Wolałem nie ryzykować zobaczeniem w jego odbiciu tych samych szarych oczu, po raz kolejny tego wieczoru. Przemoknięty do suchej nitki, próbowałem też nie wsłuchiwać się w deszcz bijący w blachę samochodu, jednocześnie usiłując zignorować uczucie, jakie we mnie wzbudzał. Spoglądałem na świat skąpany w odcieniach szarości. Chaotyczne bębnienie wciąż na nowo wybijało z rytmu pulsujący ból w mojej głowie. Prawdopodobnie kierowany nagłymi uderzeniami irracjonalnego strachu przed niezobaczeniem go obok mnie, co jakiś czas zerkałem na Pana, który podparty łokciem o drzwi i wciąż wpatrzony z namysłem w szybę, bokiem palca wskazującego przesuwał nieznacznie po swojej dolnej wardze, lub po prostu zasłaniał nim usta, czy opuszkiem wystukiwał na nich rytm piosenki, która grała w radiu. Mając przed oczyma ten widok, czułem narastający wstyd, ale byłem zbyt zmęczony żeby się tym bardziej przejmować. Postanowiłem, że zmierzę się z nim jutro, tak jak pijany człowiek następnego dnia mierzy się ze skutkami swojego pijaństwa.

poniedziałek, 2 lipca 2018

Rozdział XIV - Deszcz


Eli

               Przycisnąłem policzek do zamarzającej szyby i przymknąłem powieki, odrywając w końcu wzrok od spadających płatków śniegu i wytężając słuch, niby próbując zza szklanej powłoki usłyszeć wołanie zimy, która nadeszła tego ranka z niespodziewaną wizytą. Szum wiatru, dźwięk przejeżdżającego samochodu, stukanie obcasów kobiety w pośpiechu uciekającej przed mroźnymi podmuchami wiatru, zaraźliwy śmiech dziecka. Zastanawiałem się, czy ta pierwsza wizyta zimy zakończy się szybko, czy świeża, pierwsza warstwa śniegu stopnieje przed końcem dnia, odsłaniając szarą, namokniętą wilgocią, jesienną rzeczywistość, czy może spodoba jej się tutaj i zostanie na dłużej, otulając ponury świat swoją białą peleryną. Zawsze uważałem, że jest coś magicznego w pierwszym śniegu, zawsze podobała mi się ta nuta radości, zaskoczenia, nostalgii, gdy co roku obserwowałem pierwsze spadające z nieba płatki. Wracałem pamięcią do siedmioletniego Eliasa, który przecierał rano oczy, odkopywał się spod kołdry i odsłaniał zasłonę swojego okna, ale zamiast zastanawiać się jaki czeka go dzień, otwierał szeroko oczy, jeszcze nie splamione plugawymi obrazami, które czekały na niego w przyszłości, rozchylał niewinne usta i przylepiał dłonie do zimnej szyby. „Mamo!”, wołał, „śnieg spadł!”, ale nikt nie podzielał jego dziecięcej ekscytacji, prócz małej futrzanej kulki przy jego stopach, o mądrych czekoladowych oczach ufnie w niego wpatrzonych.