Eli
piątek, 27 lipca 2018
Rozdział XV - Wędrowiec
poniedziałek, 2 lipca 2018
Rozdział XIV - Deszcz
Eli
Przycisnąłem policzek do
zamarzającej szyby i przymknąłem powieki, odrywając w końcu wzrok od spadających
płatków śniegu i wytężając słuch, niby próbując zza szklanej powłoki usłyszeć
wołanie zimy, która nadeszła tego ranka z niespodziewaną wizytą. Szum wiatru,
dźwięk przejeżdżającego samochodu, stukanie obcasów kobiety w pośpiechu
uciekającej przed mroźnymi podmuchami wiatru, zaraźliwy śmiech dziecka.
Zastanawiałem się, czy ta pierwsza wizyta zimy zakończy się szybko, czy świeża,
pierwsza warstwa śniegu stopnieje przed końcem dnia, odsłaniając szarą,
namokniętą wilgocią, jesienną rzeczywistość, czy może spodoba jej się tutaj i
zostanie na dłużej, otulając ponury świat swoją białą peleryną. Zawsze uważałem,
że jest coś magicznego w pierwszym śniegu, zawsze podobała mi się ta nuta
radości, zaskoczenia, nostalgii, gdy co roku obserwowałem pierwsze spadające z
nieba płatki. Wracałem pamięcią do siedmioletniego Eliasa, który przecierał
rano oczy, odkopywał się spod kołdry i odsłaniał zasłonę swojego okna, ale
zamiast zastanawiać się jaki czeka go dzień, otwierał szeroko oczy, jeszcze nie
splamione plugawymi obrazami, które czekały na niego w przyszłości, rozchylał
niewinne usta i przylepiał dłonie do zimnej szyby. „Mamo!”, wołał, „śnieg
spadł!”, ale nikt nie podzielał jego dziecięcej ekscytacji, prócz małej
futrzanej kulki przy jego stopach, o mądrych czekoladowych oczach ufnie w niego
wpatrzonych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)