Eli
Zaschło
mi w ustach. Wiedziałem, że mnie obserwował, z wyczekiwaniem na jakąś
odpowiedź, ale nie potrafiłem na nim skupić wzroku; patrzyłem w jego stronę,
ale nie widziałem go, a w uszach wciąż pobrzmiewało słowo „przynęta”. I bynajmniej
nie niosło ono ze sobą nic dobrego.
Przynęta…
Ja przynętą. Co to oznaczało? Czego Pan ode mnie oczekiwał, powierzając mi tę
rolę i czy ja byłem w stanie spełnić jego oczekiwania? Cały mój entuzjazm tą
sprawą, w którą mnie wtajemniczył, nagle opadł, a zastąpił go paraliżujący
strach, wywołany przez to jedno słowo, którego echo zdawało się nadal złowieszczo
wibrować w powietrzu wokół mnie. Co ja sobie wyobrażałem? Że będziemy pracować
z Panem nad jakąś sprawą, niczym dwójka kumpli? Gdzie się podziała cała wiedza,
którą czerpałem z popełnianych przez siebie błędów w ciągu ostatnich lat? „Nie
oczekiwać, nie mieć nadziei, nie pozwolić uśpić swojej czujności, nie pozwalać
sobie na jakiekolwiek zgubne odczucia…” Jedne z najważniejszych zasad, a
wystarczyło, aby Pan zaproponował pomoc w czymś, czym się zajmuje, abym ja, jak
ostatni głupiec złamał je wszystkie.