czwartek, 28 grudnia 2017

Rozdział XII - Ostatnie życzenie

Eli

                Zaschło mi w ustach. Wiedziałem, że mnie obserwował, z wyczekiwaniem na jakąś odpowiedź, ale nie potrafiłem na nim skupić wzroku; patrzyłem w jego stronę, ale nie widziałem go, a w uszach wciąż pobrzmiewało słowo „przynęta”. I bynajmniej nie niosło ono ze sobą nic dobrego.

                Przynęta… Ja przynętą. Co to oznaczało? Czego Pan ode mnie oczekiwał, powierzając mi tę rolę i czy ja byłem w stanie spełnić jego oczekiwania? Cały mój entuzjazm tą sprawą, w którą mnie wtajemniczył, nagle opadł, a zastąpił go paraliżujący strach, wywołany przez to jedno słowo, którego echo zdawało się nadal złowieszczo wibrować w powietrzu wokół mnie. Co ja sobie wyobrażałem? Że będziemy pracować z Panem nad jakąś sprawą, niczym dwójka kumpli? Gdzie się podziała cała wiedza, którą czerpałem z popełnianych przez siebie błędów w ciągu ostatnich lat? „Nie oczekiwać, nie mieć nadziei, nie pozwolić uśpić swojej czujności, nie pozwalać sobie na jakiekolwiek zgubne odczucia…” Jedne z najważniejszych zasad, a wystarczyło, aby Pan zaproponował pomoc w czymś, czym się zajmuje, abym ja, jak ostatni głupiec złamał je wszystkie.

sobota, 23 grudnia 2017

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Rozdział XI - Wspólnik


Eli

                - Braiden Fergusson – odezwał się Pan, jakby z lekką niechęcią przeciskając te słowa przez usta, w momencie, w którym ujrzałem przed sobą zdjęcie posiadacza owego imienia. Niewątpliwie otyły człowiek o przynajmniej dwóch podbródkach patrzył w obiektyw, w uśmiechu odsłaniając rząd idealnie, wręcz nienaturalnie prostych, ale nieco pożółkłych zębów. Z postępującą łysiną, spod której wyzierała świecąca się skóra, ubrany w elegancki garnitur, podawał dłoń jakiemuś innemu mężczyźnie, którego twarz była na fotografii przycięta, choć teraz pewnie i tak nie miał najmniejszego znaczenia. Z jakiegoś powodu do moich wspomnień na krótki moment wrócił nieproszenie obraz sprzed lat – mój ojciec – a raczej ojciec dawnego mnie -  tradycyjnie siedzący w fotelu przed telewizorem z butelką piwa w ręce, ciskający obelgami w stronę tych wszystkich polityków, czy innych ważnych osobistości, których twarze pojawiały się na ekranie w wiadomościach, codziennie o tej samej ustalonej godzinie. Ten Fergusson ze swoją facjatą idealnie wpasowywał się w grono takich osób – mógłby być jakimś politykiem lub poważanym przedsiębiorcą o dużych wpływach. Nie wiedziałem tego dlatego, że znałem się na takich sprawach, ale dlatego, że znałem ten typ, w którego ślepiach czaiło się coś niepokojącego i którego można było określić trzema prostymi słowami: gruby, bogaty i zboczony. Właśnie tacy byli sporadycznymi gośćmi w domu mojego poprzedniego pana, przeważnie szukający niewolników, zwykle określanych przez nich jako „towar zdatny do użytku”, a Fergusson  właśnie wyglądał jak jeden z nich, o zbyt zgniłym wnętrzu, aby móc je zasłonić uśmiechem.

niedziela, 3 grudnia 2017

Rozdział X - Pakuj się

Loren

                Za cholerę nie mógł się skupić. Jego równe pismo zmieniało się w bazgroły, kiedy kreślił czarnym długopisem po białej kartce, rozpisując szczegóły zlecenia. Palcami drugiej dłoni zataczał powolne kółka na swojej skroni. Obserwatorowi mogłoby się wydawać, że próbuje rozmasować ból, ale tak naprawdę męczyło go coś zupełnie innego.

Co chwilę zatrzymywał tworzenie bazgrołów, czekał aż huczenie wiertarki ustanie, a kiedy to się działo, zastanawiał się na czym skończył. I tak w kółko.

                - Przecież w takich warunkach nie da się pracować! – narzekał do siebie samego, uderzając pięścią w biurko – obecnie jedyny mebel w pomieszczeniu oprócz krzesła - zawalone kartkami, zalewającymi nawet klawiaturę laptopa. Rzadko zdarzało mu się pracować w takim bajzlu. Bo artystycznym nieładem tego już nie było można nazwać. Na kilku niegdyś białych plikach, widniały dwa okrągłe ślady z kawy, a puste kubki walały się gdzieś obok. Jego biurko było ogromne, więc wydawało mu się niemożliwością, aby całe było przykryte stertami wydrukowanych dokumentów, które zaś były zasypane długopisami o różnych kolorach i spinaczami. No właśnie. Wydawało mu się. Rzeczywistością było to, że zapanował tam istny chaos, odzwierciedlając chaos , który panował w jego głowie i współgrając z chaosem, który miał miejsce na parterze jego domu.